Iluzje emocji
Pamiętamy go z "Długu", "Palimpsestu" a nawet "Samowolki". Robert Gonera nie wzbrania się także przed serialami. "M jak Miłość", "Oficerowie" czy najnowszy "Determinator" to tylko niektóre z bogatego dorobku aktora. Od 25 maja możemy oglądać Gonerę w najnowszej fabule "Wieża" w reżyserii Agnieszki Trzos. W filmie partneruje mu Agnieszka Warchulska. O czym jest "Wieża", aktor wyjaśnia w rozmowie z Emilią Chmielińską.
Zagrał pan w "Wieży", filmie Agnieszki Trzos postać jednego z głównych bohaterów. A ten film to fabularny debiut Agnieszki Trzos - znanej dotychczas z produkcji dokumentalnych. Czy trudno było pana namówić to wzięcia udziału w tym obrazie?
Robert Gonera: O tego rodzaju ewentualych trudnościach mogłaby mówić reżyserka i autorka scenariusza w jednej osobie, czyli właśnie Agnieszka Trzos. Dla mnie, po przeczytaniu scenariusza, i po spotkaniu się z Agnieszką było jasne, że mam przed sobą osobę, która ma pasję filmową, pasję kina. Mało tego - ma określone spojrzenie na rzeczywistość, którego część w sposób niebywale mądry i taktowny przenosi na scenariusz, później na ekran. Nie miałem jakiejś trudności przy podejmowaniu decyzji. Chętnie staram się uczestniczyć właśnie w debiutach, ponieważ to jest taki szczególny moment dla reżysera, w tym przypadku reżyserki. Wiem jak wiele - sam kiedyś byłem debiutantem, może nieco w innej dziedzinie - w szczególności reżyserowi- autorowi tekstu, potrzeba wsparcia na tym etapie. Agnieszka, później już po nagraniu filmu tego wsparcia długo, długo nie miała. Mam nadzieję, że ja swoim udziałem dołożyłem cegiełkę i być może dałem jej trochę napędu, żeby łatwiej jej było znieść te trudy podróży, której stacją końcową - a dla Agnieszki początkową- jest premiera"Wieży".
Miłość i samotność wpleciona w archetypową bajkę o królewnie na wieży - tym jednym zdaniem "Wieżę" określają producenci obrazu. Czy pan zgadza się z tym stwierdzeniem?
Robert Gonera: Myślę, że teraz - kiedy obraz jest już w kinach można spokojnie dać widzom oceniać ten film, tak jak sobie życzą. I myślę, że na tym polega istota filmu. To widzowie stworzą najlepsze cytaty określające "Wieżę". Dla mnie - wychowanego na kinie - ten moment premiery filmu jest momentem szczególnym. To jest przedstawienie filmu publiczności i od tej pory film jest w depozycie u widzów. W jakiej formie ludzie będą go odbierali - czy będą szczęśliwi i zadowoleni, czy też uronią łzę - nie wiem. Ja starałem się dołożyć wszelkich starań, żeby ten film pozwolił widzom w jakiś sposób współodczuwać.
Pana bohater - Bartek rezygnuje z miłości przede wszystkim ze strachu, z obawy przed odrzuceniem, brakiem zrozumienia, utratą wolności . Czy pan go rozumie? Czy dla pana zrozumiałe jest to, że lepiej być samotnym i zrezygnować z uczucia, niż próbować z kimś być, próbować komuś zaufać?
Robert Gonera: Myślę, że Agnieszka miała nadzieję, że go rozumiem angażując mnie do tego filmu i do tej roli. Ten film jest intymny, bardzo intymny. Pomijam już erotykę, która w nim funkcjonuje, ale chyba to jest pierwszy film od dłuższego czasu, który operuje tak intymnym językiem, podchodzi tak blisko ludzi mających realne problemy. Śmiem twierdzić, że jest to pierwszy film od dłuższego czasu, który wchodzi w jakieś pole psychologii, relacji międzyludzkich. I to jest niebywale ważne. Chciałem w jakiś sposób oddać problemy mojego bohatera Bartka. Często to nie są problemy do zrozumienia do końca. Jeśli mówimy o emocjach, o relacjach międzyludzkich, o poszukiwaniu miłości, trudno jest operować wyłącznie zrozumieniem, czy też niezrozumieniem. Myślę, że jest parę momentów w tym filmie, które dają coś odczuć. Ja lubię takie role - ponieważ język filmu właśnie po to został wymyślony. Wydaje mi się, że właśnie po to też uczyłem się aktorstwa - żeby zamiast coś tłumaczyć -a często to robią filmy- zamiast tłumaczyć - dać odczuć, dać współodczuć. Widzowie bardzo często - czego najlepszym dowodem jest paradoksalnie popularność telenowel i komedii romantycznych - uwielbiają współodczuwać, bo na tym polega istota tego syntetycznego języka kina.
Agnieszka Warchulska, która wcieliła się w postać Ewy - głównej bohaterki "Wieży", opowiadając o swoich odczuciach dotyczących filmu, powiedziała, że trochę jej w tym obrazie brakuje humoru, takiego optymistycznego spojrzenia na świat. Czy pan ma podobne odczucia?
Robert Gonera: Nie. Ja myślę, że humor - jeśli dobry pojawia się nagle i niespodziewanie. Akurat w sytuacjach i stanach opisywanych przez ten film pojawia się niebywale rzadko - chociaż istnieje. "Wieża" to nie jest komedia, to raczej dramat. Parę sytuacji jest oczywiście naturalnie zabawnych, tak jak zabawne bywa nasze życie, czy życie naszych bohaterów.
Czy "Wieża" pokazuje prawdziwy obraz samotności współczesnych młodych ludzi?
Robert Gonera: W tym pytaniu jest jeden szkopuł, którego trudno mi uniknąć. Szkopuł tkwi w tym, że trudno mówić o tym, czy obraz filmowy przenosi w ogóle rzeczywistość, czy on jest prawdziwym obrazem. Ten film, to jest widzenie autora-reżyserki - tego świata, tego problemu, w jakimś spectrum, w jakiejś płaszczyźnie odpowiedniej dla jej ochoty, woli tworzenia. Bez wątpienia nie jest to film dokumentalny, chociaż dziś trwa potężna dyskusja nad tym, czym film dokumentalny jest i gdzie tak naprawdę odbywa się to cięcie. Sądzę, że do obejrzenia tego filmu i do jakiejś tam percepcji nie trzeba tego poczucia, że on jest prawdziwy, czy też nie. Wiem, że takie zarzuty jak ten, że język w "Wieży" jest nieprawdziwy i tym podobne się pojawiają. Ja nie mam takiego poczucia. Żyłem też w tych czasach, pracowałem dla agencji reklamowych, robiłem różne dziwne rzeczy.
Widz po wyjściu z kina ma się zastanowić, zamyślić? "Wieża" nie daje żadnej recepty - żaden z bohaterów nie decyduje się na jedną konkretną drogę, nie pozwala sobie na znalezienie miłości...
Robert Gonera: Ja bym, aż tak daleko nie szedł z misyjnością tego filmu i z misyjnością kina w ogóle. To jest ten magiczny moment dla widza. Nie wiem, co on z tego filmu wyniesie - pewnie niektórzy nie wyniosą nic, a inni wyniosą w sobie jakąś głęboka refleksję .To jest ten magiczny obraz kina, o którym trudno mówić. Film jest jakąś wypowiedzią, jest jakimś obrazem filmowym stworzonym przez scenarzystę, reżysera, twórców i ten obraz coś mówi. Ja dokładałem wszelkich starań, żeby ten film coś znaczył. My przyzwyczailiśmy się łączyć trochę przekaz z kasowym sukcesem, z popularnością. To jest trochę tak, że jak tego zdania nie powie w kinie-filmie, ktoś znany z telewizji- to tego zdania nie ma, to tego filmu nie ma. Według mnie, nie o to w kinie chodzi.
"Wieża", jak pan sam wcześniej mówił, jest filmem bardzo intymnym, nie tylko ze względu na erotykę jaka w nim występuje. Czy podczas prac nad filmem były jakieś szczególnie trudne dla pana sceny?
Robert Gonera: Tak, był szereg trudnych scen - choćby właśnie ze względu na to jak pokazać tę, czasami skomplikowaną erotykę, która w tym filmie występuje i mam nadzieję, że współgra z opowieścią. To jest zawsze taki trudny moment, nie chcę powiedzieć, że nieprzyjemny - ale trudny. To jest taka technologia wykonywania iluzji czyichś emocji. Im bardziej te emocje, dotknięcia są intymne, tym oczywiście jest trudniej aktorom.
Dziękuję za rozmowę.