Trzecia część kultowej serii "Iluzja" powraca po niemal dekadzie przerwy, wprowadzając nowe pokolenie młodych iluzjonistów i łącząc ich siły ze słynną ekipą Czterech Jeźdźców. Reżyser Ruben Fleischer w rozmowie z Interią zdradził, jak udało mu się balansować pomiędzy nostalgią a powiewem świeżości oraz jakie wyzwania spotkał na planie.
Pierwsza część "Iluzji" ukazała się w 2013 roku. Detektyw Rhodes (Mark Ruffalo), Daniel Atlas (Jesse Eisenberg), Henley Reeves (Isla Fisher), Jack Wilder (Dave Franco) i Merritt McKinney (Woody Harrelson) na nowo rozkochali w magii cały świat. Przebojowy film okazał się sukcesem komercyjnym, zarabiając 350 milionów dolarów. W drugiej odsłonie, z 2016 roku, Czterej Jeźdźcy zmienili skład, ale niezmiennie zaskakiwali pomysłowością trików i rozmachem magicznych planów. Niemal dekadę później wracają - ze zdwojoną magiczną siłą i w podwojonym składzie.
Akcja "Iluzji 3" rozgrywa się niemal dziesięć lat po wydarzeniach z "Iluzji 2". Jeźdźcy zniknęli z widoku, a na scenę wkracza nowe pokolenie iluzjonistów. Charlie (Justice Smith), June (Ariana Greenblatt) i Bosco (Dominic Sessa) to trójka młodych magików, których połączyła pasja - idą śladami swoich idoli, odnajdując w magii nie tylko emocje, ale i sens życia. Ich pokazy szybko stają się sensacją internetu. Zyskują też uwagę nie byle kogo - Daniela Atlasa (Jesse Eisenberg), charyzmatycznego lidera oryginalnych Jeźdźców.
Tymczasem dawni Jeźdźcy - rozdzieleni przez czas i życiowe rozczarowania - zostają ponownie wciągnięci w świat magii. Jesse Eisenberg, Woody Harrelson, Dave Franco i Isla Fisher powracają do swoich ról, by wspólnie z młodymi magikami stanąć do walki z potężnym przeciwnikiem - Veroniką Vanderberg (Rosamund Pike), dziedziczką fortuny diamentowego imperium.
"Iluzja 3" zadebiutuje w kinach już 14 listopada.
Z okazji premiery "Iluzji 3" porozmawialiśmy z reżyserem Rubenem Fleischerem. Twórca, znany z umiejętności łączenia akcji z elementami komedii, współpracował wcześniej m.in. z Jesse’em Eisenbergiem i Woodym Harrelsonem przy filmie "Zombieland". W ostatnich latach wyreżyserował także "Venoma" oraz "Uncharted".
W rozmowie z Interią opowiedział o kulisach pracy nad nową "Iluzją", wyzwaniach związanych z powrotem serii po latach oraz o najbardziej wymagającej scenie na planie.
Justyna Miś, Interia: Jak trafiłeś do tego projektu? Z jakimi wyzwaniami wiązała się praca nad trzecią częścią?
Ruben Fleischer: - Byłem wielkim fanem tej serii. W 2009 roku zrobiłem film "Zombieland" z Jesse’em Eisenbergiem i Woodym Harrelsonem. Kiedy więc zobaczyłem, że występują razem w nowym filmie, poszedłem na premierę w pierwszy weekend i byłem naprawdę podekscytowany, widząc moich znajomych na dużym ekranie. Potem obejrzałem też drugą część i po prostu bardzo polubiłem tę franczyzę. Nie miałem z nią wcześniej żadnego związku, ale kiedy jakoś trzy temu zaproponowano mi udział w realizacji kolejnego filmu, bardzo się ucieszyłem. W 2019 roku pracowałem z Jesse’em i Woodym przy "Zombieland 2", więc pomysł ponownej współpracy był dla mnie ekscytujący.
- Największym wyzwaniem był czas, jaki minął od premiery ostatniej części. Nie miałem pewności, czy widzowie wciąż są zainteresowani i jak dziś postrzegają te filmy. Ale gdy tylko dołączyłem do projektu, byłem zaskoczony reakcjami ludzi. Za każdym razem, gdy o nim wspominałem, słyszałem: "O Boże, uwielbiamy te filmy! Oglądamy je całą rodziną!". Nie zdawałem sobie sprawy, jak dużą i lojalną publiczność mają te produkcje. To bardzo mnie zmotywowało. Poczułem też ogromną odpowiedzialność, by stworzyć film jak najlepszy, a może nawet najlepszy z całej trójki. Kluczowe było opracowanie historii – takiej, która naprawdę zasługuje na opowiedzenie, pełnej zwrotów akcji i zgodnej z oczekiwaniami wobec filmu z serii "Iluzja". Kolejnym wyzwaniem był dobór nowych aktorów. Dotychczasowi Czterej Jeźdźcy mają niesamowitą charyzmę i świetną chemię, więc trudno było znaleźć troje wykonawców, którzy dorównaliby takim talentom jak Woody Harrelson, Jesse Eisenberg, Dave Franco i Isla Fisher. Jestem jednak bardzo dumny z Dominica, Justice i Ariany. Wykonali świetną pracę i doskonale wpasowali się w zespół Jeźdźców.
Jak znaleźć równowagę między nostalgią a świeżością w tak uwielbianej serii jak "Iluzja", realizując jej trzecią część?
- Staram się zawsze myśleć o widzach, bo to dla nich robię filmy. A w przypadku serii, z którą publiczność ma już emocjonalną więź, chciałem mieć pewność, że dostaną to, czego oczekują, na każdym poziomie. Dlatego oparliśmy się na tym, co w oryginalnych filmach działało najlepiej: na dynamice między Jeźdźcami, ich zabawnych przekomarzaniach, relacji między Merrittem a Atlasem, w której jest zarówno konflikt, jak i komediowy błysk. Te filmy są wyjątkowe, bo to chyba jedyne produkcje, w których tak dużą rolę odgrywa magia i iluzje. Zależało mi więc, by sztuczki były naprawdę na najwyższym poziomie. Współpracowaliśmy z zespołem magików z Magic Castle, starannie dobranym po to, by wszystkie triki wyglądały jak najbardziej efektownie i zaskakująco. W filmie pojawia się też kilka nawiązań do poprzednich części. Chcieliśmy wpleść takie "easter eggi" dla fanów i przypomnieć im wszystko, za co pokochali oryginalną "Iluzję".
Dlaczego, twoim zdaniem, ta historia potrzebowała nowego pokolenia Jeźdźców?
- Myślę, że po dziesięciu latach przerwy trzeba było znaleźć konkretny powód, by wrócić do tej historii. W Hollywood często pada pytanie: "Dlaczego właśnie teraz?" - i to samo pytanie zadawaliśmy sobie przy "Iluzji 3". W filmie jest moment, gdy postać grana przez Arianę, June, pyta Jeźdźców: "Co się z wami stało? Gdzie byliście? Rozpadliście się?" - i mam wrażenie, że zadaje te pytania w imieniu widzów. Myślę, że wszyscy się nad tym zastanawiali. Jako fan też zadawałem to samo pytanie, więc kiedy zaproponowano mi reżyserię, bardzo się ucieszyłem, że mogę tych bohaterów przywrócić. Nowe pokolenie wnosi świeże spojrzenie. W filmie ci młodzi magicy inspirują się oryginalnymi Jeźdźcami. To właśnie dzięki nim sami zaczęli zajmować się iluzją. Cała intryga opiera się więc na ich podziwie i miłości do Jeźdźców. Mam nadzieję, że to odpowie widzom na pytania, co się z nimi działo i gdzie byli przez te wszystkie lata.
Skąd wziął się pomysł na tło fabularne i historię złoczyńcy w tym filmie?
- Uwielbiam filmy o napadach. To jeden z moich ulubionych gatunków. A jeśli już robi się film o skoku, to pomysł, by bohaterowie próbowali ukraść największy diament świata, wydaje się całkiem naturalny, zwłaszcza w przypadku tak utalentowanych iluzjonistów jak Jeźdźcy. Od tej idei zaczęliśmy zastanawiać się, kto mógłby nim dysponować i skąd pochodzi. Tak narodziła się Veronica Vandenberg - południowoafrykańska magnatka diamentowa, której rodzina od pokoleń budowała swoje imperium wokół tego klejnotu. Zadaniem Jeźdźców jest nie tylko kradzież diamentu, ale też ujawnienie prawdy o rodzinie Vandenbergów i o tym, jak naprawdę zdobyli swój majątek.
Efekty specjalne cały czas się rozwijają, z biegiem lat stają się coraz bardziej zaawansowane, ale też coraz trudniejsze w realizacji. Która scena lub sekwencja w "Iluzji 3" była dla ciebie największym wyzwaniem?
- Chyba najtrudniejsza była sekwencja, którą nazwaliśmy "bitwą na magię". To scena nakręcona w formie jednego, nieprzerwanego ujęcia. Pokazuje rywalizację między młodymi a starymi Jeźdźcami, którzy prześcigają się w sztuczkach. Ponieważ scena była kręcona bez cięć, każdy aktor musiał naprawdę opanować swoje triki i wykonać je perfekcyjnie, jeden po drugim. W całej sekwencji było około piętnastu sztuczek, więc jeśli siódma wychodziła świetnie, ale ktoś pomylił się przy ósmej, trzeba było zaczynać od początku. Powtarzaliśmy to więc wiele, wiele razy. Za kamerą działo się mnóstwo rzeczy. Choć na ekranie wygląda to tak, jakby aktorzy robili wszystko sami, w rzeczywistości poza kadrem byli ludzie, którzy podawali rekwizyty, zabierali je, sterowali różnymi elementami. Pamiętam nawet kartę do gry zawieszoną na żyłce wędkarskiej, którą ktoś trzymał na kiju tuż nad głowami aktorów. To naprawdę skomplikowana choreografia. Scenę trzeba było najpierw dokładnie rozplanować. Zanim pojawili się aktorzy, testowaliśmy ruchy kamery i sposób, w jaki pokażemy wszystkie triki. Potem przyszła kolej na próby z obsadą, naukę sztuczek, a w dniu zdjęć – dziesiątki powtórzeń. Wymagało to ogromnej ilości prób, cierpliwości i precyzji, ale efekt był tego wart.
Czy jako reżyser w takiej sytuacji zawsze potrafisz zachować spokój?
- Myślę, że akurat tego dnia byłem po prostu podekscytowany tym, że udało nam się zrealizować tę scenę. Złość czy frustracja i tak w niczym nie pomagają, więc staram się być raczej "motywatorem" - kibicować ekipie i wspierać wszystkich pozytywnym nastawieniem.
Kibicujemy Jeźdźcom i uwielbiamy tego typu historie, nawet jeśli to, co robią, nie zawsze jest moralnie właściwe, to przecież okradają chciwych, bogatych ludzi dla dobra zwykłych. Tego rodzaju motyw jest ponadczasowy i zawsze budzi sympatię. Czy myślisz, że właśnie to jest jednym z powodów, dla których ta seria wciąż cieszy się taką popularnością? I czy uważasz, że dziś jest nawet bardziej aktualna niż kiedyś?
- W Jeźdźcach zawsze było coś z Robin Hooda – lubią zabierać bogatym i dawać biednym, choć przy okazji trochę także biorą dla siebie. Nie są więc całkiem bezinteresowni, ale na pewno wymierzają sprawiedliwość tym, których uważają za skorumpowanych czy chciwych. Walczą z korporacyjną zachłannością i ludźmi pozbawionymi moralności. Żyjemy dziś w świecie, w którym różnice między bogatymi a resztą społeczeństwa są większe niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli kiedykolwiek miał nadejść moment, by Jeźdźcy wrócili, to właśnie teraz.
Filmy z tej serii często opierają się na zasadzie: "Im uważniej patrzysz, tym mniej widzisz". Czy uważasz, że to prawda również w prawdziwym życiu – zwłaszcza w kontekście kina i opowiadania historii?
- Świetne pytanie. Myślę, że to prawda w wielu aspektach życia. Właśnie to jest w Jeźdźcach najbardziej fascynujące. Mam wrażenie, że czują się odpowiedzialni za demaskowanie chciwości i korupcji. Uwielbiam też to, jak wyjątkowe jest ich podejście, bo jeśli się zastanowić, magia to raczej mało praktyczny sposób na przeprowadzanie skoków. Wybierając iluzję jako swoją metodę działania, sami dodatkowo utrudniają sobie zadanie, ale dzięki temu film staje się o wiele bardziej widowiskowy i niepodrabialny.
Czytaj więcej: Jeszcze nie było premiery, a już takie wieści! Trzy części nie wystarczą
