Reklama

Ilona Wrońska: Uczymy nasze dzieci w domu

Od piętnastu lat Ilona Wrońska wciela się w Kingę w „Na Wspólnej”. Ale gdy tylko pojawi się nuda, pakuje walizki i z całą rodziną wyrusza w kolejną podróż. Zwiedzili już Stany Zjednoczone, Kubę, Meksyk, Azję, a w kolejce czeka daleka Australia.

Od piętnastu lat Ilona Wrońska wciela się w Kingę w „Na Wspólnej”. Ale gdy tylko pojawi się nuda, pakuje walizki i z całą rodziną wyrusza w kolejną podróż. Zwiedzili już Stany Zjednoczone, Kubę, Meksyk, Azję, a w kolejce czeka daleka Australia.
Ilona Wrońska /Adam Pluciński / MOVE /TVN

W tym roku serial "Na Wspólnej" świętuje 15 lat. Pamiętasz pierwsze dni na planie? Mieliście nadzieję z innymi członkami ekipy, że zagościcie na antenie dłużej niż jeden sezon.

Ilona Wrońska: - Dawałam nam sześć miesięcy, góra rok. Nikt nie spodziewał się, że tak się rozkręcimy. Na początku oglądalność nie była za wysoka, jednak z czasem pojawiły się ciekawe wątki, które przyciągnęły widownię.

Nie czujesz zmęczenia swoją bohaterką? Nie wkrada się rutyna?

- Był taki moment, gdy chciałam odpocząć od pracy i wspólnie z Lechem [Lichota - partner Ilony Wrońskiej - przyp. red.] podjęliśmy decyzję, że zrobimy sobie przerwę i wyjedziemy na pół roku do USA. Dobrze nam to zrobiło. Zmiana klimatu i otoczenia doskonale przewietrza głowę.

Pamiętam, że najpierw był pomysł wyjazdu do Australii, którą potem zamieniliście na USA. Warto odważyć się na taką wyprawę?

- Oczywiście, że warto. Było tak wspaniale, że nie chcieliśmy wracać! Pół roku jeździliśmy po Stanach, potem był Meksyk, Kuba. Fantastyczny czas i niesamowita przygoda!

Zdecydowaliście się wtedy wprowadzić nauczanie domowe, prawda? Jak wam poszło?

Reklama

- Do tej pory to kontynuujemy. Od dwóch lat uczymy nasze dzieci w domu. W szkole zdają tylko egzaminy semestralne albo roczne z przedmiotów głównych. Naszym niewielkim doświadczeniem dzielę się na swoim blogu, który niedawno zaczęłam pisać. Jest wiele osób, które chciałyby uczyć swoje dzieci w domu, ale boją się, że sobie nie poradzą. Tak jak my, kiedy zaczynaliśmy. Jesteśmy dowodem na to, że to się może udać, chociaż wcale nie jest tak łatwo. Jednak na tę chwilę to dla nas najlepsze rozwiązanie.

Nauczanie domowe wymaga chyba sporo dyscypliny. Jak dajecie sobie radę?

- Natasza ma 12 lat, jest w 5 klasie, Kajtek - 10, poszedł do szkoły w wieku 6 lat, więc jest teraz w 4 klasie. Założyliśmy, że w ciągu dnia na naukę przeznaczamy trzy pełne godziny. To bardzo intensywny czas. Wymagamy wtedy pełnego skupienia. Dzięki temu, że dzieci jest dwoje, a nie dwadzieścioro pięcioro, udaje nam się szybciej przerobić materiał. W tej chwili zostały do zaliczenia dwa egzaminy - z języka polskiego i matematyki. I tym sposobem, już pod koniec maja dzieci będą cieszyły się wakacjami.

Sami uczycie?

- Na razie dajemy radę sami, z wyjątkiem języka angielskiego, tutaj mamy pomoc w osobie pani Uli, którą dzieci uwielbiają. Lechu świetnie radzi sobie z matematyką - ułamki, geometria to nie moja bajka. Ja ogarniam przedmioty humanistyczne. Odkryłam, że nauczanie to moje powołanie.

Jakie są plusy i minusy nauczania domowego?

- Największy plus to olbrzymia swoboda w dysponowaniu czasem. Nikt nie rozlicza nasz nieobecności dzieci podczas naszych rodzinnych podróży. Nie uczestniczą w szkolnych absurdach typu poprawianie ocen z 5 na 6, ciągłe kartkówki, zadania domowe... Ten wspólny czas ogromnie nas zbliża. Oczywiście są też tarcia, bo spędzamy ze sobą dużo czasu a dzieci dorastają i już głośno wypowiadają swoje potrzeby. Ale jest to bezcenne wspólne doświadczenie. Ludzie często pytają mnie o wątek społeczny, czy nie brakuje im kontaktu z rówieśnikami. Odpowiadam, że nie, bo przecież ich nie izolujemy - mają kolegów, z którymi się bawią, chodzą na dodatkowe zajęcia, realizują pasje. Czasami pytamy, czy nie chcą wrócić do szkoły - liczymy się z ich zdaniem. Jak myślisz, jaka jest odpowiedź?

Wróćmy na chwilę do roli w "Na Wspólnej". Nie masz ochoty poprosić scenarzystów, by odrobinę odpuścili twojej bohaterce? Mam czasem wrażenie, że spotkały ją wszystkie największe nieszczęścia świata...

- Scenarzyści dbają o to, żeby w wątku Kingi i Michała ciągle coś się działo. Najciekawsze do grania są dramatyczne wątki, takie, które angażują nasze emocje.

A gdybyś pisała scenariusz, to co zafundowałabyś swojej bohaterce?

- W "Na Wspólnej" grałam już chyba wszystko. Były rozwody, zdrady, problemy z dzieckiem, ale było też cudownie. Teraz, kiedy poruszony jest wątek ciężkiej choroby, widzę, jak ludzie na mnie reagują. Często z pretensją potrafią mi wytknąć, że nie wiem, czego chcę, że powinnam się mężem zająć, a nie oglądać się za młodym chłopakiem. No, chciałabym, jednak scenarzyści napisali inaczej.

Czy po 15 latach da się widza czymś jeszcze zaskoczyć?

- Oczywiście, że tak. Niebawem nasz wątek będzie zmierzał w dość nieoczekiwanym kierunku. Ale więcej nie zdradzę.

Na co dzień odczuwasz popularność? Widzowie rozpoznają cię na ulicy?

- Gdy ludzie widzą mnie z Lechem, moim partnerem, grożą, że wszystko powiedzą Brzozowskiemu. Teraz w modzie jest selfie, więc często proszą o wspólną fotkę i potem wrzucają do sieci. Ja też wsiąkłam w media społecznościowe, a jeszcze rok temu było to dla mnie nie do pomyślenia. Nawet moje dzieci wołają do mnie "instamama", gdy za długo trzymam telefon w dłoni.

Małgorzata Pyrko


Telemax
Dowiedz się więcej na temat: Ilona Wrońska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy