Reklama

"Hi way" wykracza poza drogę artystyczną Mumio

Nazywają ich kabaretem, a oni ciągle podkreślają, że ich twórczość wykracza poza tradycyjne rozumienie twórczości kabaretowej. Udowodnili to, realizując reklamówki telewizyjne dla jednej z sieci komórkowych. Kolejnym krokiem w stronę "wykraczania poza drogę artystyczną Mumio", jest projekt filmu ‘Hi way". Jacek Borusiński, reżyser, scenarzysta i jeden z głównych aktorów tego nietypowego kina drogi, ma już za sobą kilka kinematograficznych przygód. Kilka lat temu wystąpił w niezależnym obrazie "Los Chłopacos". Ma też za sobą rólki w śląskich filmach Lecha Majewskiego ("Angelus") i Macieja Pieprzycy ("Barbórka").

Reklama

O tym, jak pokonuje się drogę z teatru na duży ekran, jak reżyseruje się samego siebie oraz skąd w ogóle wziął się pomysł filmu "Hi way", zdradził sam Jacek Borusiński.

Jak pokonuje się drogę z kabaretu na plan filmowy?

Jacek Borusiński: To raczej droga od teatru, poprzez reklamę, do filmu. Nazwa naszej grupy brzmi Mumio, a nie Kabaret Mumio. Ta druga nazwa przylgnęła do nas, niestety, po naszym pierwszym spektaklu właśnie tak zatytułowanym, chociaż to, co robimy, sami definiujemy raczej jako teatr w konwencji kabaretowej. Z drugiej strony dzięki temu, że naszą twórczość kojarzy się głównie z kabaretem, udało nam się lepiej zaistnieć na rynku medialnym.

Kolejnym etapem drogi, przybliżającej mnie do planu filmowego, były nasze doświadczenia aktorskie. Zagrałem kilka epizodów i ról drugoplanowych, które jednak nie wywołały lawiny kolejnych propozycji.

Skąd więc to uparte dążenie w kierunku filmu?

Jacek Borusiński: Tak naprawdę przełomem okazał się dla nas wszystkich udział w kampanii reklamowej, przygotowanej dla jednej z sieci telekomunikacyjnych. Od tego czasu Mumio staje się raczej platformą artystyczną dla jej twórców i przyczynkiem do nowej, wykraczającej poza Mumio drogi artystycznej. Tutaj miejsce na projekty bardziej indywidualne nie firmowane marką Mumio.

W ten obszar wpisuje się "Hi way". Skądinąd posypały się propozycje różnych ról, z których wprawdzie nic jeszcze nie wyniknęło, ale trwają już do tego jakieś przygotowania.

Tymczasem miał pan okazję zadebiutować w roli scenarzysty i reżyser filmowego. W jakich okolicznościach do tego doszło?

Jacek Borusiński: Najpierw pojawił się pomysł na scenariusz, zainspirowany jednym dniem z mojego życia, który przeżyłem wspólnie z Pawłem Dyllusem, operatorem kamery w "Hi Way". Wybraliśmy się pod Warszawę na nagranie wywiadu z pewnym biznesmenem. Pamiętam, że z różnych powodów musieliśmy spędzić tam trochę więcej czasu, niż zamierzaliśmy. Byliśmy z tego powodu bardzo niezadowoleni. W rezultacie okazało się, że ten dodatkowy dzień okazał się bardzo płodny twórczo, bo w drodze powrotnej narodził się pomysł na scenariusz..

Z czasem zaczął się coraz bardziej konkretyzować, chociaż początkowo wydawał się bardzo trudny realizacyjnie. Wiadomo przecież, że na produkcję filmu trzeba znacznie więcej pieniędzy niż na realizację spektaklu teatralnego...

Skąd więc wzięły się pieniądze?

Jacek Borusiński: Projektem zainteresował się nasz znajomy z USA, ale mimo że prace nad scenariuszem były już dość zaawansowane, a nawet pojawił się zalążek ekipy filmowej, wycofał się z niego po jakimś czasie. Wreszcie scenariusz trafił w ręce Iwa Zaniewskiego, z którym pracujemy przy reklamówkach, i to on podsunął mi myśl, by tekst pokazać Piotrowi Dzięciołowi, szefowi Opus Film.

Jak się później okazało, Piotr znał nasze reklamy, ale niezależnie od tego dosłownie dwa dni przed moim telefonem, trafił na płytę DVD ze spektaklem Mumio i pomyślał, że moglibyśmy coś wspólnie zrobić. Dostał do czytania scenariusz, który spodobał mu się na tyle, że zaczęliśmy współpracę.

Można więc powiedzieć, że miał pan sporo szczęścia?

Jacek Borusiński: Po raz pierwszy współpracowałem z producentem filmowym i muszę przyznać, że było to bardzo pozytywne doświadczenie. Piotr zostawił mi dużą swobodę, chociaż pewnie sporo ryzykował ( to przecież mój debiut). Mogłem dobrać sobie ludzi, znajomych i przyjaciół, bardziej doświadczonych w pracy na planie, dzięki którym ryzyko zostało znacznie zminimalizowane.

W ten sposób powstała grupa koncepcyjna, która współtworzyła ze mną kształt artystyczny filmu. W jej składzie znaleźli się: autor zdjęć Bogumił Godfrejów, drugi reżyser Jarosław Stypa, mój partner z Mumio - Dariusz Basiński, który wspólnie z Jarosławem Januszewiczem jest także współtwórcą muzyki, a także Paweł Dyllus oraz montażysta Cezary Kowalczuk.

No i jak odnalazł się pan w roli reżysera filmowego?

Jacek Borusiński: To był bardzo przyspieszony kurs zawodu. Ponieważ wcześniej reżyserowałem w teatrze, byłem spokojniejszy o swoje relacje z aktorami. Wiadomo jednak, że praca reżysera filmowego nie tylko do tego się ogranicza. Musiałem na przykład nauczyć się, przy niezbędnych na planie ograniczeniach czasowych, w miarę szybkiego przechodzenia z jednego ujęcia do drugiego. Byłem zmuszony podejmować decyzje o zmianach ustawień kamery i robić to ze świadomością, że poszczególne ujęcia będą później montowane w film.

Szukałem więc pomocy u swoich bardziej doświadczonych współpracowników albo zdawałem się na własną intuicję.

Musiał pan także reżyserować siebie jako aktora...

Kolejną trudność stanowiło dla mnie łączenie na planie funkcji scenarzysty, reżysera i aktora. Czasem brakowało mi chłodnego, obiektywnego spojrzenia... Próbowałem więc jako aktor specjalnie nie kombinować, tylko po prostu jak najlepiej wcielić się w postać i w jej obrębie się poruszać.

Natomiast jako reżyser, zaraz po ujęciu, biegłem do podglądu, próbując przestawić się na myślenie analityczne i spojrzeć na daną scenę w kontekście całego filmu.

Dziękuję za rozmowę.

(Fragment rozmowy Anny Świerkockiej z Jackiem Borusińskim, zamieszczonej w numerze 04/2006 miesięcznika "Kino")

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy