Reklama

Grzegorz Wons: 40-latkiem być

Niczego nie udaje. Po prostu jest, jaki jest. Mężczyzna z elementami kobiecej duszy, który nie wstydzi się przyznać do słabości.

Zgadza się z teorią, że dojrzałość mężczyzn budzi się gdzieś koło czterdziestki. Grzegorz Wons (62 l.) właśnie wtedy zrozumiał z życia coś więcej. I zapewnia, że nigdy wcześniej, ani później nie czuł się tak doskonale. Dziś trudno jednak pogodzić mu się z upływem czasu. Mówi, że starość to kara za szczęście w młodości. Ale przynajmniej zostały mu wspomnienia...

Prawdziwy mężczyzna z kobiecą duszą. Czy taki właśnie jest Grzegorz Wons?

Grzegorz Wons: - Ciekawy początek...

Liczę na równie ciekawe odpowiedzi. Wróćmy zatem do mojego pytania!

Reklama

- Zacznijmy od tego, że trudno jest mi zdefiniować prawdziwego mężczyznę. To przecież jakby nie było pojęcie względne. A tak naprawdę to wy, kobiety czynicie nas prawdziwymi mężczyznami. Musimy zobaczyć to w waszych oczach. Innej możliwości chyba nie ma. Jeżeli mówimy natomiast o kobiecej duszy, to... faktycznie odnajduję w sobie dość dużo kobiecych cech.

Jakie na przykład?

- Pierwsze co przychodzi mi na myśl, to na przykład to, że lubię chodzić na zakupy. Nie pospieszam partnerki, gdy mierzy kolejną sukienkę - jestem cierpliwy. Stereotyp faceta, który wraca do domu, zakłada laczki i ogląda mecz jest mi całkowicie obcy. Może dlatego, że tak bardzo interesuje mnie... świat i ludzie!

I przy okazji odkrył pan przepis na dobry damsko-męski związek.

- Gdyby to wszystko było takie proste. Tak naprawdę nie ma żadnej recepty na udaną relację. Wszystko przez to, że człowiek stale się zmienia, a co za tym idzie - relacje damsko-męskie również. Wsłuchanie się w racje drugiego człowieka wcale nie jest prostym zadaniem. Dodatkowo - nikt nie umie nas tego nauczyć, niemniej trzeba starać się to robić.

Wierność jest trudna?

- Jest jedną z najtrudniejszych rzeczy. Ale każdy z nas ma rozum i zawsze można się powstrzymać przed wszelkimi pokusami.

W pańskim zawodzie jest ich chyba wyjątkowo dużo?

- Bzdura! Różnica polega tylko na tym, że jesteśmy pod stałą obserwacją. Trudno, żeby nagle tabloidy zaczęły pisać o środowisku lekarskim. Bo tak naprawdę co to kogo obchodzi? Ludzie żyją serialami, ich bohaterami, a nie swoim życiem. Niestety.

Co jest dla pana największym afrodyzjakiem?

- Wiadomo przecież, że nie chodzi o rośliny i żeń-szeń. Największym afrodyzjakiem jest to, co jest nam nieznane. Mamy w sobie wiele skrytych emocji, które ujawniają się dopiero w momencie, w którym dostrzegamy przedmiot naszego pożądania. A afrodyzjakiem może być naprawdę wiele rzeczy: zapach, spojrzenie, a nawet sposób przechylania głowy.

Jest pan bardzo spostrzegawczy?

- Jestem bezwzględnym wzrokowcem.

W którym okresie życia czuł się pan najlepiej?

- W momencie, w którym miałem 40 lat. Proszę mi wierzyć, że jest to najlepszy wiek dla mężczyzny. Coś już rozumie i jest w pełni sił. Fantastyczny czas. Byłem wtedy w najlepszej formie. Nigdy wcześniej, ani później nie czułem się tak dobrze...

A jak jest teraz?

- Teraz? Chyba pani żartuje! Teraz jestem dziadkiem. Zrozumiałem czym jest starość, a przecież człowiek boi się jej najbardziej. Została ona bardzo źle wymyślona. Starość jest bez wątpienia karą za narodziny. Rodzimy się i cieszymy się siłą młodości, a w pewnym momencie oddalamy się od tego wszystkiego i zaczyna się kara za szczęście, które kiedyś nas spotkało.

Takie jest życie...

- Wiem, ale jakoś akurat z tym faktem nie umiem się pogodzić. Kiedy widzisz i czujesz, jak twoje własne ciało odmawia ci posłuszeństwa, to masz prawo mieć wszystkiego dość. Później jest jeszcze gorzej. Aż w końcu dojdziesz do takiego momentu, w którym zorientujesz się, że jeżeli nic cię nie boli z samego rana, to najprawdopodobniej już nie żyjesz.

Chyba jednak trochę pan przesadza.

- Nie mówię, że się całkowicie sypię, ale widzę znaczące różnice. Nic z tym jednak nie zrobię. Z faktami się przecież nie dyskutuje. Tak musi być, koniec i kropka. Przynajmniej mogę sobie powspominać, że byłem kiedyś fajnym, młodym człowiekiem...

Ale za to dzisiaj jest pan fajnym ojcem.

- Zapomniałem już, jak to jest nim być. Moje dzieci są już dorosłe. Nie zmienia to jednak faktu, że są piękne, mądre i jestem z nich szalenie dumny. One być może mają do mnie jakieś pretensje, ale przynajmniej nigdy nie dały mi tego odczuć. Starałem się być jak najlepszym ojcem.

Starałem?

- To były straszne czasy. Nie było co dzieciom dać do jedzenia, nie mówiąc już o ubraniach i innych przyjemnościach. Pamiętam te straszne, tetrowe pieluchy, które prało się codziennie. To było nieludzkie.

Pewnie teraz nadrabia pan stracony czas i rozpieszcza wnuczkę do granic możliwości.

- Moja wnuczka jest najmądrzejsza, najpiękniejsza, a do tego najsłodsza. I rzeczywiście ją rozpieszczam. Nie umiem się jednak powstrzymać. Niestety ostatnio mamy ze sobą mały kontakt.

Ale gdy tylko jest to możliwe, to spędzamy razem jak najwięcej czasu i co chwila słyszę od mojego słodziaka: "Dziadziu tylko proszę cię: Nie całuj mnie tak mocno!".

Alicja Dopierała

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy