Reklama

Grzegorz Damięcki: Ten szał jest chwilowy

Grzegorz Damięcki nie przejmuje się zamieszaniem, jakie wybuchło wokół niego. Nie czyta plotek i robi swoje - gra w teatrze i kręci kolejny serial.

Grzegorz Damięcki nie przejmuje się zamieszaniem, jakie wybuchło wokół niego. Nie czyta plotek i robi swoje - gra w teatrze i kręci kolejny serial.
Cał y czas jestem aktorem chwilowo - przekonuje Grzegorz Damięcki /Michał Wargin /East News

Przez lata grał przede wszystkim w teatrze. Ostatnio zdobył serce szerokiej publiczności rolami w serialach, m.in. "Pakt" (2015), "Belfer" (2016) i "Wataha 2" (2017). Teraz Grzegorz Damięcki kręci następny serial, a na ekrany kin wchodzi film z jego udziałem.

Ostatnio zrobiła się "moda" na Grzegorza Damięckiego i media zastanawiają się, gdzie się pan ukrywał...

Grzegorz Damięcki: - Nigdzie się nie ukrywałem, zawsze byłem pod ręką, tylko widocznie czas był nieodpowiedni. Bo w tym zawodzie czas płata figle. Wcześnie rozpoczęta kariera potrafi się nagle załamać, albo sukces przychodzi na starość. Nie mówię o sobie, ale znam przypadki, gdzie cenne artystyczne osiągnięcia mają niemłodzi artyści. To jedna z rzeczy, które w tym zawodzie mi się podobają - że jest dla nieokreślonych wiekowo ludzi. Można nagle przestać istnieć, ale też nagle, tak jak malarz jednym obrazem czy poeta jednym wierszem, cudownie wystrzelić.

Reklama

Jak pan sobie radzi z tą nagłą popularnością?

- Zgłasza się cała masa różnych wydawnictw, które chcą z człowiekiem przeprowadzić rozmowę, ale tak naprawdę nie za bardzo się nim interesują. Najlepiej byłoby, gdyby ten człowiek opowiedział o jakichś spektakularnych swoich upadkach, bo to ludzi kręci... Ja tego unikam. Dwadzieścia parę lat mi się to udawało. Uważam, że człowiek ogołocony z tajemnicy przestaje być interesujący. Jak "mięso" zostaje zżarty, przetrawiony i natychmiast wydalony. Absolutnie kimś takim nie chcę być. Obce mi są wszelkie listy rankingowe, kto się jak plasuje, kto odstaje, a kto właśnie przeżywa hop do góry.

Niechętnie pan też mówi o życiu prywatnym...

- Życie prywatne, jak sama nazwa wskazuje, jest sprawą prywatną każdego człowieka. Jeżeli uchylam rąbka jakiejś tajemnicy,to zawsze staram się, żeby nie pójść za daleko. To jest bardzo trudne. Zazdroszczę różnym mądrym ludziom, którzy potrafią, mówiąc o sobie, mówić o innych. To znaczy opowiadać o sobie poprzez tych, którzy jakoś na nich wpłynęli, czegoś nauczyli, zrobili wrażenie, i co w tych spotkaniach było godne zapamiętania.

W pana przypadku mówienie o życiu prywatnym i zawodowym się miesza, bo jest pan z aktorskiej rodziny. Czy miał pan kiedyś pomysł, żeby wybrać inny zawód?

- Ja cały czas jestem aktorem chwilowo. Jeżeli poczuję, że jestem w tym zawodzie tylko dla czekania i niedoczekiwania się, dla zarabiania wielkich pieniędzy - których nigdy nie zarobiłem - więc jeżeli dotrze do mnie, że aktorstwo przestaje budzić moją ciekawość, absolutnie odejdę. Mój zawód jest dla mnie, a nie ja dla niego, nie jestem do niego przyspawany. Miałem zawsze masę pomysłów. Nieszczęście polega na tym, że mając tyle zainteresowań i pasji, ma się tylko jedno życie do przeżycia.

Wtedy aktorstwo pomaga, bo można być co chwila kimś innym...

- Tak, to jest przedłużenie tego najcudowniejszego dzieciństwa, kiedy można poudawać kogoś, kim by się nigdy w życiu nie mogło zostać, albo kim by się nie chciało być. To jeden z powodów, dla których w tym zawodzie jestem, chociaż są ważniejsze. Ale im dłużej żyję, tym mam więcej wątpliwości na każdy temat - również na temat zawodu. W porównaniu z kobietą, która jest w domu i nie wykonuje swojego ukochanego zawodu, bo podjęła decyzję, że będzie wychowywać dzieci, w porównaniu z tym moje egzystencjalne bóle są po prostu śmieszne.

Jakie to uczucie być nazywanym "objawieniem"? Zaskoczyło to pana?

- Świat tak się właśnie zagalopował w różnych ocenach. Mówi się: objawienie, skończony, wybitna, wielka... Więc jeżeli coś takiego czytam, to tylko biorę głęboki oddech. Oczywiście z falą popularności wiążą się dobre i złe rzeczy. Mogą się pojawić przeróżne komentarze, inwektywy sfrustrowanych ludzi. Nie chcę czytać doniesień na swój temat, bo między fajnymi są też takie, które po prostu porażają. Wiem, że szał jest chwilowy i zaraz minie. To zamieszanie jest również związane z tym, że mnie w mediach bardzo długo nie było, co było moim świadomym wyborem. I za chwilę znowu mnie nie będzie. Ilością wypowiedzianych zdań mógłbym obsłużyć kolejne dwudziestolecie.

A teraz świadomie zdecydował się pan na przyjmowanie ról w serialach?

- Po prost u pojawiły się scenariusze godne uwagi. Po latach, podczas których grałem w teatrze altruistów i romantyków, ktoś dostrzegł we mnie możliwość jakiegoś zła. I zaryzykował - zaproponował rolę, w której kryły się niezwykłe pokłady sprzeczności. Do tego trafili się reżyserzy, których nie przerażał aktor z teatru, zadający mnóstwo pytań, potrzebujący analizy postaci. A teraz zagrałem w komedii romantycznej, żeby to odwrócić, uniknąć ewentualnej "szuflady" - Grzegorz Damięcki "czarny charakter".

Bohater filmu "Podatek od miłości", który wchodzi na właśnie do kin, też jest skomplikowaną postacią?

- To komedia romantyczna, debiut Bartka Ignaciuka , który do tej pory był związany z reklamą. Ale reklamy, które kręcił, charakteryzują się wysokim poziomem artystycznym, zdradzają abstrakcyjne poczucie humoru autora, a taki humor (spod znaku Monty Pythona) jest mi bardzo bliski. Mój bohater jest zbliżony do mnie wiekowo, przeżywa doświadczenia, które nie są mi obce. To mężczyzna wchodzący w trudny wiek, który zaczyna robić pierwsze rachunki sumienia i przez którego życie przetaczają się przeróżne większe i mniejsze trzęsienia ziemi.

- Ktoś ładnie powiedział, że można mieć 50 lat, a można mieć dwa razy po 25. Mnie jest bliżej do tego drugiego pojmowania upływu czasu i bohater filmu jest właśnie takim człowiekiem. I nagle spada na niego gigantyczne uczucie, którym sam jest zaskoczony. I to jest żagiel, w który warto dmuchnąć, bo może na nowo popchnąć okręt do przodu. To mi się bardzo spodobało, bo prywatnie wierzę, że nic nie jest dane i nic nie jest zabrane na zawsze.

Przy okazji filmu powstał miniserial telewizyjny "Wszystkie twarze Grzegorza Damięckiego", na który składają się parodie różnych gatunków filmowych. To była zabawa czy praca?

- Absolutnie zabawa - w gatunki, cytaty z ukochanych filmów. Bawiliśmy się w western, horror, film społecznie zaangażowany, w czeskie komedie typu "Lemoniadowy Joe". Żonglowaliśmy tymi gatunkami i to było cudowne.

W nowym serialu "Nielegalni" zagra pan tajnego agenta. Co się dzieje na planie?

- To wielka przygoda - obsada jest międzynarodowa, plany zdjęciowe są rozsiane po Polsce i nie tylko, bo byliśmy też tydzień w Stambule, część ekipy była na Białorusi i jeszcze czeka nas Szwecja. I do tego tajemniczy autor, który ukrywa się pod pseudonimem. Wiadomo, że w swoim życiu zakosztował wrażeń, które są dane agentom wywiadów, więc scenariusz pisał bazując na własnych doświadczeniach. Spotkanie z nim było niezwykle fascynujące. Usłyszałem od niego całą masę praktycznych rad i przenikliwych spostrzeżeń.

- Musiałem też schudnąć i nabrać większej sprawności. Trzeba było skakać na wysokie ogrodzenia, z motorówki, odbyć zdjęcia podwodne, ostrzeliwać się, przelatywać przez żywopłoty, czołgać się i bić - i nie nabawić się kontuzji. Fajnie było poza tym zyskać sprawność dla własnego zdrowia. Zaczęło mi sprawiać mniej trudności bieganie czy przemierzanie dużych, trudnych tras. Wróciłem do wagi, którą miałem w czasach studenckich. I jestem dumny, że mi się to udało.

Rozmawiała Maria Wielechowska

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Grzegorz Damięcki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy