Reklama

Greta Gerwig o "Lady Bird": Życie toczy się gdzieś indziej

"Kiedy masz 16 lat, masz przedziwną pewność, że życie toczy się gdzieś indziej, na pewno nie tu, gdzie jesteś" - wyznała Greta Gerwig, reżyserka filmu "Lady Bird". Tytuł zadebiutuje na ekranach polskich kin 2 marca 2018 roku.

"Kiedy masz 16 lat, masz przedziwną pewność, że życie toczy się gdzieś indziej, na pewno nie tu, gdzie jesteś" - wyznała Greta Gerwig, reżyserka filmu "Lady Bird". Tytuł zadebiutuje na ekranach polskich kin 2 marca 2018 roku.
Greta Gerwig na gali National Board of Review Awards w Nowym Jorku (styczeń 2018) /AFP

"Lady Bird" to największa niespodzianka roku. Debiut reżyserski aktorki Grety Gerwig ("Frances Ha") opowiadający o dorastaniu w małym mieście spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem krytyków (rekordowe 99% pozytywnych ocen w serwisie RottenTomatoes), a także jako jedyny pojawił się na wszystkich istotnych listach najlepszych filmów roku.

Film otrzymał pięć nominacji do Oscara. Jego reżyserka Greta Gerwig jest dopiero piątą kobietą nominowaną w kategorii najlepszy reżyser (jako jedyna Oscara otrzymała Kathryn Bigelow za "The Hurt Locker. W pułapce wojny"). Aktorkę, dla której jest to zaledwie drugi film, a pierwszy zrealizowany samodzielnie, nominowano także za najlepszy scenariusz oryginalny.

Reklama

"Lady Bird" ma szansę także na Oscara w kategorii najlepszy film, a jego gwiazda 23-letnia Saiorse Ronan powalczy o miano najlepszej aktorki. W drugoplanowym odpowiedniku tej kategorii na złotą statuetkę ma Laurie Metcalf, wcielająca się w matkę tytułowej bohaterki.

Rozmowa z Gretą Gerwig, scenarzystką i reżyserką filmu "Lady Bird".

Czy ten film to opowieść o twoim życiu?

Greta Gerwig: - Dorastałam w Sacramento i kocham to miejsce, więc pierwszym impulsem było zrobienie filmu, który byłby rodzajem listu miłosnego do tego miejsca. Ale trudno dostrzec miłość i jej głębię, kiedy masz 16 lat i masz przedziwną pewność, że życie toczy się gdzieś indziej, na pewno nie tu, gdzie jesteś. Żadna z sytuacji, które widzimy w filmie, tak naprawdę nie miała miejsca, ale rdzeń, prawda są połączone z uczuciami, jakie żywimy do domu rodzinnego, dzieciństwa oraz wyjazdu z tego domu.

Z pewnością miejsce zdjęć, Sacramento, miało oddźwięk w opowiadanej historii. Dlaczego Sacramento jest takie wyjątkowe?

- Joan Didion pochodzi z Sacramento. Kiedy jako nastolatka odkryłam jej pisarstwo, miało dla mnie znaczenie duchowe. To było odkrycie; tak jakbym mieszkała w Dublinie i nagle dowiedziała się, że stamtąd pochodzi James Joyce. Didion stała się moją osobistą poetką. Po raz pierwszy doświadczyłam wtedy jakby oko artysty spoglądało na mój dom. A ja zawsze czułam, że sztuka i pisarstwo są "ważne", mają znaczenie. I byłam przy tym przekonana, że w opozycji do sztuki moje życie nie ma aż takiego znaczenia. Ale to właśnie jej pisarstwo, z całą jego urodą, przejrzystością, opowiadało o moim świecie. Wszystkie te kobiety, o których pisała... wiedziałam dokładnie, kim były. Cały ten świat średniej klasy uformowany właśnie tu, w Sacramento.

- Kiedy ludzie myślą o Kalifornii, mają zazwyczaj na myśli San Francisco albo Los Angeles, a przecież jest jeszcze ta wielka rolnicza dolina biegnąca przez środek stanu. Sacramento ulokowane jest na północy i chociaż jest przecież stolicą stanu, we krwi ma ziemię uprawną. Nie jest cool, nie jest na pokaz, nie jest marką samą w sobie. W tym miejscu i w tych ludziach jest skromność i integralność.

Ale ten film to opowieść o opuszczeniu Sacramento. Jak ty to odczuwałaś, jak osobiste przeżycie przełożyło się na film?

- Jedną z pierwszych scen, jakie napisałam w scenariuszu, była ta, w której ktoś pyta Lady Bird o to, skąd pochodzi. A ona odpowiada bez zawahania "Z San Francisco". To poczucie głębokiego wstydu pochodzi z zaprzeczenia tego, kim jesteś. I na tym zbudowałam film. Wokół tego wyparcia, wokół odrzucenia domu rodzinnego. Publiczność, widząc tę scenę, odczuwa rodzaj zdrady, osobistej zdrady. Przecież gdyby publiczność też była z Sacramento, w jednej chwili poczułaby, że Lady Bird sprzedaje swój dom, by w oczach obcego człowieka stać się o 10 procent fajniejszą, bardziej cool.

- Czasem to niemal nieuniknione, że zaprzeczamy swemu pochodzeniu. Nie jestem praktykującą katoliczką, ale zawsze wzrusza mnie historia zaparcia się św. Piotra. Podczas ostatniej wieczerzy Jezus mówi Piotrowi, że ten wyprze się Jezusa trzy razy. Piotr, naturalnie, zaprzecza. Ale wszyscy znamy finał i straszne samopoczucie Piotra, kiedy rzeczywiście wypiera się Chrystusa trzy razy. Po zmartwychwstaniu Jezus ukazuje się Piotrowi i trzy razy pyta, czy ten go kocha. Piotr za każdym razem odpowiada, że tak. W ten sposób otrzymuje szansę na poprawę i wybaczenie - poprzez miłość.

- Te opowieści zawsze inspirowały moje próby pisarskie oraz pomysły fabularne, zawsze chcę znaleźć uniwersalną historię opowiadaną przez tzw. zwykłych ludzi. Lady Bird wypiera się tego, skąd pochodzi, ale zarazem deklaruje miłość.

Dlaczego Christine nie identyfikuje się z własnym imieniem? Co tak naprawdę znaczy "Lady Bird"?

- Nadanie sobie nowego imienia jest aktem kreacji, ale i zniszczenia, ale także aktem religijnym. To również próba znalezienia siebie, swojej tożsamości, odrzucenie czegoś poprzez nadanie temu innej formy. To rodzaj kłamstwa, które jest prawdą. W tradycji katolickiej nadawane jest ci imię upamiętniające świętego, "naśladujące" go i jego czyny. W rock and rollu sam nadajesz sobie imię (David Bowie, Madonna i wielu innych), ale to nie różni się od siebie szczególnie mocno.

- Na początku procesu twórczego odłożyłam wszystko na bok i na górze kartki napisałam: "Dlaczego nie nazywacie mnie Lady Bird? Przecież obiecaliście, że będziecie". Chciałam zrozumieć dziewczynę, która każe innym nazywać siebie tym dziwnym imieniem. Nie umiem powiedzieć, skąd pomysł akurat na "Lady Bird". To przyszło samo. Podoba mi się jak brzmi, jest jakoś staroświeckie. Pisanie scenariusza było próbą dotarcia do serca tej dziewczyny.

- Później przypomniałam sobie starą rymowankę, w której matka woła do córki: "Biedroneczko, biedroneczko, wracaj do domu". Zależy jej, by córka dotarła bezpiecznie do domu. Nie wiem, skąd takie rzeczy przychodzą nam do głowy. Ale z pewnością najważniejszą częścią pisania było uwolnienie podświadomości, pisanie czego co wiemy, nie wiedząc.

Wiedziałaś, że będziesz nie tylko scenarzystką, ale i wyreżyserujesz film?

- Pisanie to dla mnie czas. Mnóstwo czasu. Czasem miesiące, czasem lata. Ale kiedy skończyłam piać ten scenariusz, wiedziałam, że go wyreżyseruję. I że od dawna chcę to zrobić. Po prostu nie dopuszczałam do siebie tej myśli, bo sparaliżowałaby mnie. Od zawsze chciałam reżyserować, ale nie stajemy się odważni w ciągu jednej nocy.

Czego nauczyłaś się, reżyserując ten film?

- Cały czas się uczę i mam nadzieję, że nigdy nie przestanę. Ale, rzeczywiście, nauczyłam się czegoś - by zawsze zatrudniać ludzi mądrzejszych od siebie. To stare powiedzenie Harrisa Savidesa, wielkiego operatora filmowego. I dotyczy to każdej części planu, każdej odpowiedzialnej za coś osoby. Miałam wielkie szczęście, będąc otoczona ludźmi, którzy naprawdę byli ode mnie mądrzejsi. To nie kokieteria.

Co było największym wyzwaniem?

- Najwspanialszą rzeczą była możliwość oglądania pracy aktorów. Pisałam całość w samotności, słyszałam w mojej głowie każdy dialog. I nagle słowa, które napisałam, stały się ciałem. W sposób, o jakim nawet nie śniłam. Obserwowanie tego procesu jest czymś niezwykłym - patrzymy przecież, jak ktoś wkłada w postać swoją duszę, swoje ciało. A wyzwania? Każdy krok był dla mnie wyzwaniem.

Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, by tytułową postać zagrała Saoirse Ronan?

- Spotkałam ją na Festiwalu Filmowym w Toronto w 2015 roku. Była tam w związku z promocją filmu "Brooklyn". Siedziałam w jej pokoju hotelowym i czytałam z nią - na głos - scenariusz. Kiedy słyszałam, jak czyta słowa Lady Bird, wiedziałam, że ona już JEST Lady Bird. To było tak dobre, że nawet nie umiałam sobie wcześniej wyobrazić, że tak może zabrzmieć. Była zabawna, miała w sobie wdzięk, lekkość, rozczulała mnie.

Jak wyglądał proces "tworzenia" Lady Bird na planie?

- Scenariusz, który napisałam, właściwie nie zmienił się podczas pracy na planie. Każde słowo, które pada, napisałam w scenariuszu. Film to nieszczególne miejsce na wielką gadaninę, ale wywodzę się z teatru, więc dla mnie słowa mają znaczenie podstawowe. Podczas prób i castingów spędziłam z Saoirse długie godziny na rozmowach o filmie, o roli, o Lady Bird. W końcu stała się osobą, którą to ja pytałam o Lady Bird - jak by była ubrana w danej scenie, w jaki sposób by się poruszała itd.

Cały film to tak naprawdę opowieść o relacji matki i córki.

- Tak! Relacja matka-córka jest sercem tej historii, to love story matki i córki. Przez długi czas roboczy tytuł tego filmu brzmiał "Matki i córki". Zazwyczaj filmy o młodych dziewczynach skoncentrowane są wokół chłopaka - tego jedynego, wymarzonego, księcia. A ja nie postrzegam tak życia.

- Większość kobiet, które znam, kiedy były nastolatkami, miały niezwykle skomplikowaną relację z matkami. I dlatego tak zależało mi na pokazaniu takiej historii. Bo tak naprawdę właściwie w każdej scenie czujesz empatię wobec obu bohaterek. Nie chciałam, by jedna z nich miała rację, a druga jej nie miała. By jedna była "tą dobrą", a druga "tą złą". Chciałam, by obie próbowały do siebie dotrzeć. I chciałam nagrodzić ten ich wspólny wysiłek, tę niezwykłą miłość. Dla mnie to są najbardziej poruszające historie. "Romans" między matką i córką to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie.

W postać matki wciela się Laurie Metcalf.

- Nie oglądałam w dzieciństwie telewizji, nie znałam jej więc z roli w serialu "Roseanne". Znałam ją jako jedną z największych aktorek teatralnych, kogoś, kto uformował współczesną scenę teatralną w Ameryce. Potrzebowałam do tej roli kogoś o tej wrażliwości, o tej głębi, tej sile. Potrzebowałam "siłaczki". Laurie taka jest. Wniosła w tę postać tyle humanizmu, tyle ludzkiego wydźwięku.

- Zanim zwróciłam się do niej z propozycją, robiłam wywiad z Ethanem Hawke’em. Wiedziałam, że pracowali razem, zapytałam więc o doświadczenie i wrażenia. Ethan przerwał inne wywiady, wziął mnie pod ramię i powiedział: "Jeśli będziesz miała to szczęście i Laurie Metcalf zechce z tobą pracować, zobaczysz, czym jest prawdziwy artysta. My wszyscy tylko udajemy to, co ona naprawdę potrafi". Kiedy zaczęłyśmy próby, zrozumiałam, o czym mówił Ethan. Mogliśmy zacząć zdjęcia pierwszego dnia.

(wywiad na podstawie materiałów dystrybutora UIP)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Greta Gerwig | Lady Bird
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy