Ewa Minge: "Supermodelka Plus Size" to program misyjny
Chętnie zgodziła się na udział w show "#Supermodelka - Plus Size", bo chciała wszystkim udowodnić, że piękno nie zna wymiaru.
Z pani urodą mogła pani zacząć karierę jako modelka...
Ewa Minge: - Mój wygląd zawsze był szeroko dyskutowany. Mam oryginalną urodę, ale nigdy nie podchodziłam do siebie jako do osoby pięknej. Lubię bawić się swoim wizerunkiem, ale choćby nie wiem jak dziwnie to w moich ustach zabrzmiało, nigdy nie stawiałam na wygląd zewnętrzny. Bo wygląd przemija. Znam gwiazdy, które były kiedyś bardzo atrakcyjne, a dziś są po siedemdziesiątce i nie wychodzą z domu, bo nie pogodziły się z upływem czasu. Sama widziałam, jak mojej mamie trudno było się z tym pogodzić
To przecież świat mody narzuca nam, jak mamy wyglądać!
- To prawda, a ponieważ tak jest, już od dłuższego czasu czuję się odpowiedzialna za tę iluzję. Zresztą ja zawodową projektantką mody zostałam przez przypadek. Pochodzę z rodziny, w której rozwijano artystyczne pasje. Podobnie jak moja mama sama projektowałam swoje stroje, ale nie myślałam o tym jak o zawodzie. Tak naprawdę chciałam być lekarzem. Nie dostałam się na medycynę i pracowałam w szpitalu, by zdobyć punkty. Przez osiem miesięcy napatrzyłam się na różne absurdy leczenia, na traktowanie pacjentów i układy. Stwierdziłam, że zupełnie się w tej strukturze nie odnajdę. No i zrezygnowałam z medycyny. I jak dziwnie by to nie brzmiało, ja się przez wiele lat wstydziłam tego, czym się zajmuję. Wydawało mi się to niepoważne, niezgodne z moim wychowaniem i ideałami, które wpajano mi od dziecka.
Jak to jest z tą szczupłością na wybiegach?
- Gdy zaczynałam, wszystkie moje ciuchy były za duże na modelki, bo moje wyobrażenie o kobiecie było nieco inne niż to, które miały agencje modelek. Tłumaczono, że obiektyw dodaje 5 kg i zabiera parę centymetrów wzrostu, że modelka musi być eteryczna. W pewnym momencie zauważyłam, że mają rację i rzeczywiście lepiej się sprzedaje taki obraz. Z czasem jednak po wybiegach zaczęły chodzić modelki androgeniczne, płeć zaczęła się zacierać, kobiecość była mocno ukrywana. Jeśli dodamy do tego świat social mediów, możliwości przerabiania "photoshopami" i to, że każdy w domu może zrobić z siebie kogoś, kim nie jest, to dojdziemy do wniosku, że zaczęliśmy żyć w nierealnym świecie.
Da się go urealnić?
- Mam nadzieję. Dlatego z przyjemnością wzięłam udział w programie "#Supermodelka - Plus Size", bo wydał mi się misyjny. Trzeba mieć odwagę, by na tygodniu mody w Paryżu pokazać modelki plus size.
Pani to zrobiła niedawno.
- Zrobiłam! I to na pokazie haute couture w lipcu, gdzie najbardziej wychudzone sylwetki są oczywiste. Mnóstwo osób mi to odradzało. Okazało się jednak, że pokazanie przeze mnie taboru cygańskiego - z dziewczynami w różnym wieku i z różną wagą - było dużym sukcesem. Wszystkie telewizje, które były tam obecne, komentowały, że w piękny sposób pokazałam różnorodność. Zależało mi na pokazaniu, że piękno nie zna wymiaru, że wszystkie kobiety są piękne.
Do tej pory świat mody był zamknięty na krągłości.
- Gwiazdą, która otworzyła nam oczy na inny wymiar piękna, była Jennifer Lopez. Dzisiaj ikoną dla wielu dziewcząt jest Kim Kardashian. Życie Kim i całego klanu Kardashianów nie jest w moim stylu, ale pokazanie innego wymiaru i rozmiaru, przy dbałości o siebie, dodało szalonej odwagi młodym dziewczynom. Te, które nie mogą się porównywać z Anją Rubik, znalazły sobie inne idolki.
Jakie dziewczyny zdecydowały się na udział w programie "#Supermodelka..."?
- Bardzo różne. Na castingach wszystkie mówiły: chcę pokazać, że są i takie dziewczyny jak ja, uważam, że jestem piękna i siebie akceptuję, chcę walczyć z tym utartym wizerunkiem i opowiedzieć swoją historię. Dla sporej części z nich program był rodzajem terapii. Nie było to dla nich łatwe. Jeszcze na castingu miały mnóstwo odwagi, ale w czasie nagrań zaczęły się schody. Dowiadywaliśmy się o braku akceptacji w szkole, o potężnych problemach z rówieśnikami. Były też nieudane małżeństwa, związki, które się rozpadły, bo jak się poznali, to ona wyglądała tak, a potem urodziła dziecko i wygląda inaczej. Ja sama, wchodząc w ten program, nie byłam świadoma, jakie korzyści dziewczyny z tego wyniosą, nie spodziewałam się, że program tyle dobrego wniesie w ich życie i przy okazji w życie widzów, którzy się mogą z nimi utożsamiać. Mam nadzieję, że parę osób stanie przed lustrem i powie: "Cholera, co ja miałam/miałem do tych dziewczyn?". Zawsze powtarzam ludziom, że śmieć rzucony w kierunku drugiego człowieka może być sztyletem czy kamieniem, który skaleczy, a nawet zabije.
Pani ze swoją świetną figurą potrafi zrozumieć problemy tych kobiet?
- Ja jeszcze w wieku 21 lat ważyłam 75 kg. Jako dziecko sporo czasu spędzałam z babcią. Gdy mama mnie od niej odbierała, słyszałam, jak babcia mówi: ona jest taka kochana, zjadła dwa kotleciki. Następnego dnia jadłam więc trzy kotleciki, żeby być jeszcze bardziej kochaną. Przypadek sprawił, że schudłam. Przeżyłam zawód miłosny, tak silny, że przestałam jeść, bo jedzenie stawało mi w gardle. Potem postanowiłam trzymać wagę.
Mamy modelki typu Anja Rubik, czyli takie, które podobno jedzą, i plus size. Jaka pani zdaniem jest szansa na normal size na światowych wybiegach?
- Przede wszystkim zaprzeczam, że Anja Rubik nie je. Anja ma naturalnie bardzo szczupłą sylwetkę. Takich genetycznie szczuplutkich szczypiorków jak ona nie jest za dużo. A obecnie te sztucznie wychudzone są niechętnie brane przez projektantów do pokazów, bo chudość jest teraz hejtowana. Ja w moim pokazie miałam dwie modelki plus size. Jedna miała rozmiar 42-44 i nikt nawet nie zauważył, że to plus size. Druga była w rozmiarze 52 i została świetnie przyjęta. Świat więc jest już przygotowany na normalne modelki.
Iwona Leończuk