W zawodzie aktora nie jest łatwo utrzymać stabilną i niezmienną pozycję oraz zainteresowanie swoją osobą zarówno widzów, jak i reżyserów. Udaje się to tylko jednym z najlepszych. Ewa Gawryluk mimo upływu lat nadal cieszy się dużą sympatią fanów, choć przyznaje, że największe sukcesy odnosiła w latach 90. XX wieku.
Znana jest pani z wielu filmów i seriali. Obecnie fani mogą zobaczyć panią w "Na Wspólnej" i "Pierwszej miłości". Decydując się na zdawanie do szkoły aktorskiej myślała pani, że ten zawód przyniesie pani rozgłos?
Ewa Gawryluk: - W tej chwili zawód aktora jest postrzegany zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy ja kierowałam swoje kroki w tym kierunku. Nie szłam do szkoły aktorskiej myśląc o tym, że przyniesie mi to jakieś profity, reklamy, duże pieniądze. O tym się wtedy nie mówiło ani nie myślało. Teraz nie mając żadnego doświadczenia można zostać aktorem, nawet nie kończąc szkoły. Wystarczy zacząć gdzieś statystować lub wystąpić w jakimś paradokumencie. Wtedy wielu osobom wydaje się, że są aktorami.
Wiele osób sądzi, że bycie aktorem jest tożsame z ciągłymi imprezami, ściankami, galami. Jednak życie wielu artystów wygląda zupełnie inaczej.
- Ludzie mylą aktorów z celebrytami. Często czytam krzywdzące komentarze mówiące, że aktorzy zarabiają bardzo dużo i mogą teraz żyć z oszczędności. To tylko wyobrażenie. Aktorzy, którzy grają w teatrach w Olsztynie, Lublinie czy Łodzi nie zarabiają dużych pieniędzy. Nie wolno wrzucać do jednego worka aktorów i celebrytów, którzy zawodowo nie zajmują się występowaniem tylko bywaniem.
Ze znajomymi ze studiów nadal utrzymuje pani kontakt? Kto był z panią na roku?
- Studiując w łódzkiej filmówce byłam w jednej grupie z Bartkiem Topą. Jesteśmy z tego samego rocznika. Z częścią osób kontakt się urwał, z innymi od czasu do czasu do siebie dzwonimy, bo niestety teraz trudniej jest się spotkać, po drugie niektóre osoby mieszkają w różnych miejscach Polski i świata.
Próbowała pani swoich sił za granicą?
- Kiedyś byłam na zdjęciach próbnych w Czechach, niestety nic z tego nie wyszło, ale mimo wszystko miło wspominam to doświadczenie. W Niemczech zagrałam dużą rolę w filmie "Ab ins Paradies", który kręciliśmy w 1998 roku. Moim serialowym mężem był Słowak Vladimir Hajdu, jedną z córek grała Angielka, drugą Czeszka, a wszyscy tworzyliśmy rodzinę czechosłowacką. Film opowiadał o emigracji Czechów w latach 1968-1969. Film miał premierę w 2000 roku, ale wtedy byłam w ciąży z Marysią i nie mogłam jechać na główną premierę. Wiem, że produkcja zdobyła bardzo dobre recenzje. Niestety nie trafiła do polskich kin. Później na fali tego sukcesu otrzymałam nawet kilka propozycji z Niemiec, ale miałam małe dziecko i stwierdziłam, że nie po to zostawałam mamą, żeby teraz zostawiać córkę, wyjeżdżać w świat i kręcić film.
Córka też podąża w kierunku artystycznym, czy może nie wiąże z tym swojej przyszłości?
- Marysia ma już dwadzieścia lat, jest dorosła i na razie trzyma się od aktorstwa z daleka. Nie poszła w ślady rodziców [zajmuje się charakteryzacją - red.].
***Zobacz także***