Reklama

Elizabeth Ito: Przełom technologiczny jest animacji niepotrzebny

Elizabeth Ito to jedno z najgorętszych nazwisk w świecie animatorów. Artystka od lat związana jest ze studiem Cartoon Network, w którym przyczyniła się do powstania serialu "Pora na przygodę!". Ito ma na koncie także współpracę z wielkimi studiami produkującymi filmy pełnometrażowe. Pracowała choćby dla Disneya, Dreamworks czy Sony Pictures Animation.

Elizabeth Ito to jedno z najgorętszych nazwisk w świecie animatorów. Artystka od lat związana jest ze studiem Cartoon Network, w którym przyczyniła się do powstania serialu "Pora na przygodę!". Ito ma na koncie także współpracę z wielkimi studiami produkującymi filmy pełnometrażowe. Pracowała choćby dla Disneya, Dreamworks czy Sony Pictures Animation.
Elizabeth Ito, fot. Cartoon Network /materiały prasowe

Na odbywający się we francuskim Annecy panel "Cartoon Network: From Short to Series" przyjechała promować swój najnowszy projekt "Welcome To My Life".

Artur Zaborski: Polscy widzowie od 16 listopada będą mogli oglądać najnowszą animację Cartoon Network "Między nami, misiami", zapowiadaną na najważniejszą premierę sezonu tej stacji. Jak pani ocenia poziom współczesnej animacji? "Misie" mają szansę zaistnieć na tle innych animowanych show?

Elizabeth Ito: - Uważam, że współczesna animacja jest bardzo zróżnicowana. Dzisiaj twórcy mogą zrealizować swoje nawet najbardziej fantazyjne projekty, nie są one ograniczone możliwościami technicznymi. Jako widzowie mamy ogromny wybór. Nie jesteśmy w stanie oglądać wszystkiego, musimy się na coś zdecydować. Powoduje to, że twórcy coraz większą wagę przykładają do indywidualnego stylu, chcą się wyróżnić pośród dokonań kolegów po fachu. Przykładem udanej próby wyróżnienia się mogą być "Misie". Na pewno będzie o nich głośno.

Reklama

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat animacja przeszła niewyobrażalne przeobrażenie - od poklatkowej, przez komputerową, po wyczyny w 3D. Jaki pani zdaniem będzie kolejny przełom technologiczny w tym zakresie?

- Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, przestałam się nad tym zastanawiać, bo wciąż nie wykorzystujemy w pełni możliwości, jakie dają nam znane aktualnie technologie. Proszę zwrócić uwagę na to, jak z tej formy sztuki korzysta choćby Google, którego animowana strona główna zaskakuje niemal codziennie. Czy oni potrzebują nowych rozwiązań technologicznych? Nie, wystarczy niebagatelny pomysł.

Sama ma pani preferencje co do rodzaju animacji? Lubi pani którąś bardziej?

- Odkąd zajmuję się animacją, tęsknię za tradycyjnie rysowanymi kreskówkami. Co nie zmienia faktu, że nie jestem pod wrażeniem tego, co można dziś wykonać w CGI. Mam na myśli zarówno użycie komercyjne, jak i artystyczne.

Kiedy zdecydowała się pani związać swoje życie zawodowe z animacją?

- Kiedy byłam młoda, uwielbiałam rysować. Interesowały mnie zwłaszcza historie obrazkowe. Chciałam wtedy być ilustratorką książek dla dzieci. Później zaczęło mnie ciągnąć też do muzyki, filmów i innych dziedzin sztuki. Animacja przyszła więc niejako naturalnie, ponieważ w niej to wszystko łączy się. A przy tym trzeba wykazywać się talentem do opowiadania historii, co zawsze uwielbiałam.

Co jest dla pani istotniejsze w animacji - historia czy forma?

- Zdecydowanie historia. Możesz zrobić coś przepięknego formalnie, ale ludzie nie będą chcieli tego oglądać, jeśli to nie będzie niosło za sobą interesującej opowieści.

Pracę nad nowymi animacjami zaczyna pani od wymyślenia historii?

- Zawsze, ale wcześniej muszę znać swoich bohaterów. Tylko wiedząc, kim oni są, mogą uwikłać ich w fabularny konflikt. Bez wiarygodnych bohaterów nie ma wiarygodnej historii.

A jak to wyglądało w przypadku pani wielkiego przeboju "Pora na przygodę!"?

- Zainspirowałam się esejami, które pisał mój brat. Zawsze wydawało mi się, że jest pewnym siebie facetem. Tymczasem z lektury jego tekstów wynikało, że wcale nie czuje się pewnie, ma wiele wątpliwości, co do swoich wyborów i postępowania. Wtedy wymyśliłam bohatera, który czuje się nieswojo wśród otaczających go ludzi, niczym specjalnym nie odróżniających się od niego. Zależało mi na jego pełnej wiarygodności, więc do pracy przystąpiłam w zupełnie inny sposób, niż pracują moi koledzy. Zaczęłam robić wywiady z ludźmi, które pozwoliły mi sprawdzić, w jaki sposób powinnam skonstruować swoje postaci, żeby trafić do odbiorców. Nie wiem, czy taka metoda pracy zostałaby zaakceptowana, gdybym wykonywała ten serial dla innej telewizji niż Cartoon Network. Na szczęście, włodarze tej stacji mają zaufanie do swoich pracowników.

Pani nowy show "Welcome To My Life" również robi pani w studiu Cartoon Network. Podobno wcześniej miał on powstać dla Disneya.

- To było bardzo dawno temu. Do naszej współpracy nie doszło, bo studio Disneya jest zupełnie inne - ma swoje ograniczenia. Mnie zaś zależało na pełnej artystycznej wolności. CN inwestuje w autorskie pomysły, więc idealnie porozumieliśmy się przy "Welcome To My Life". Mój producent artystyczny zawsze dbał o to, żebyśmy spotykali się we właściwym miejscu ze swoimi wizjami.

O jakich widzach pani myślała, przygotowując ten projekt?

- Oczywiście, chciałabym, żeby serial oglądał każdy, niezależnie od wieku. Ale głównym odbiorcą, którego miałam w głowie, był widz nastoletni. Myślałam o moim bracie, który jest w tym właśnie wieku. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że trafiłam w nastoletnią wrażliwość, bo on pokochał ten serial. Powiedział mi, że wykonałam świetną robotę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: animacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy