Edyta Herbuś: Kobiecy pierwiastek
Edyta Herbuś nie boi się awangardowych przedsięwzięć. W najnowszym teledysku zespołu Popkultura "SOS Warszawa" była tancerka występuje jako... animowana postać. Gwiazda pracuje też nad swoim autorskim spektaklem, który ma łączyć taniec i sztuki wizualne. Artystka zdradza, jak radzi sobie w czasie pandemii i co zrobi, gdy sytuacja wróci do normy.
Zdjęcia do teledysku "SOS Warszawa", który jest hołdem oddanym Warszawie, rozpoczęły się na krótko przed pandemią. Muzycy Popkultury zostali z fragmentami materiału, nie mogąc dograć reszty. Znaleźli jednak sposób, jak wybrnąć z tej sytuacji - postawili na animację. W historii, jaką wymyślili, Edyta Herbuś zagrała warszawską piękność. Animacja powstała w Los Angeles i jest dziełem Dawida Krępskiego. Ten projekt to trzy tysiące ręcznie rysowanych klatek z wykorzystaniem metody rotoscopingu. "W momencie nagrywania materiału z moim udziałem, nikt z obecnych na planie nie zakładał, że to przybierze formę animacji" - przyznaje Edyta Herbuś.
Kim jest postać, w którą się pani wciela w teledysku do piosenki "SOS Warszawa?
Edyta Herbuś: - Bohaterką teledysku, jak i utworu, jest Warszawa, która dla każdego, kto choć trochę próbował poznać jej istotę, może przybrać bardzo różne oblicza. Tak samo jak kobiecość. Ja starałam się zobrazować jedno z tych wcieleń. Założeniem było stworzenie wyrazistego, intrygującego kobiecego pierwiastka, który swoją energią kusi, prowokuje, hipnotyzuje, uzależnia.
Czy lubi pani główną bohaterkę piosenki, Warszawę? Jakie emocje wywołuje w pani to miasto?
- Mam do niego ogromny sentyment. Sama doświadczyłam jego silnego wpływu, gdy odwiedziłam je 15 lat temu, mając w planach wyjazd na stałe do Londynu. Mam wrażenie, jakby Warszawa chciała mnie wtedy zatrzymać, pokazując mi w ciągu jednego tygodnia tak wiele możliwości, z których grzechem byłoby nie skorzystać. Zdobycie głównej roli w castingu do reklamy, na który trafiłam przypadkiem, stało się pretekstem do poznania nowych kreatywnych ludzi z propozycjami kolejnych ciekawych projektów. Przy każdym spotkaniu pojawiały się nowe możliwości i pomysły do zrealizowania dla dziewczyny z takimi pasjami i umiejętnościami, jak moje. Zostałam. Tu żyję i tworzę, tu stworzyłam swój dom. Pokochałam Warszawę. Jestem jej wdzięczna za wielu wspaniałych ludzi i niegasnące źródła twórczej energii.
Jak odbiera pani stolicę w ostatnich tygodniach, gdy nastała pandemia?
- Jej energia zmieniła się, bo i my się zmieniamy. Miejsce, w którym jesteśmy, staje się poniekąd sumą naszych wibracji. To czas zatrzymania, który w moim przekonaniu był nam wszystkim potrzebny. Podoba mi się ten nowy oddech, jakaś nowa świeżość i rytm. Mniej obłędu i pośpiechu na Marszałkowskiej, za to więcej prawdziwej obecności i refleksji na twarzach ludzi. Czuję, że dzisiejsza niepewność uczy nas pokory. Spacer po Nowym Świecie przyjmuje dziś wymiar symboliczny.
Jakiej muzyki słucha pani na co dzień? Czy twórczość Popkultury wpisuje się jakoś w pani gust?
- Muzyka od dziecka mocno na mnie wpływała. Mój tata, Zdzisław, jest muzykiem, wiec wychowywałam się w rytmach jego ulubionych utworów Procol Harum, Gerrego Rafferty, Budki Suflera, Perfectu, Andrzeja Zauchy. Gdy zaczęłam tańczyć, pokochałam muzykę latynoamerykańską. Do dziś najmocniej uruchamiają mnie właśnie te rytmy. A do zwycięstwa w tanecznej Eurowizji "zaprosiłam" bez chwili zastanowienia króla muzyki pop - Michaela Jacksona. A potem odkryłam i pokochałam jazz. Muzyka Popkultury ma w sobie szaleństwo i energię wiecznej młodości. Dobrze na mnie działa.
Uczestnicy pani też w projekcie "Secret Garden". Jaka jest jego idea? Co kryje się za tymi fantazyjnymi zdjęciami, które ostatnio wrzuca pani na Instragrama?
- "Secret Garden" jest częścią mojego autorskiego projektu, który docelowo ma stworzyć spektakl oparty na współczesnym tańcu, przy udziale wizualizacji i video-artu. Razem z moją przyjaciółką, producentką Aleksandrą Machnik, koncentrujemy się na poszukiwaniu istoty kobiecości i różnych etapów jej transformacji. Inspiracją, poza własnymi doświadczeniami, stał się również czas pandemii, obnażający kolejne warstwy, spod których wyłaniają się nowe odcienie i właściwości. Coraz bardziej kruche i wstydliwe. Ważną rolę odgrywają w projekcie stereotypy i ich wpływ na nasze życiowe wybory.
- Inspiracją do zdjęć była wiosna i budzącą się do życia nadzieja, że pomimo obecnych zmian i niepewności, przetrwamy. Cała sesja powstała w idei zero waste. Zamiast studia pokazana jest natura bez odrobiny naszej ingerencji, zdjęcia wykonane przez świetną fotografkę Monikę Szałek powstały bez użycia prądu, wystarczyło nam słońce. A wszystko, czego użyliśmy do stylizacji autorstwa Beaty Bojdy, powstało z ubrań, tkanin i elementów już istniejących, dostosowanych do naszej wizji. Czyli pełen recycling.
A jak pani sobie radzi w dobie pandemii?
- Tym, co jest wyjątkowe w pracy twórczej, jest to, że wszystkie nasze emocje, stany i okoliczności, mogą stać się inspiracją do działania. A to, co tworzymy, może ewoluować w bardzo różny sposób. Dzięki rozwojowi ducha i medytacji, nauczyłam się ufać, że to, co przychodzi, jest mi potrzebne. Kilka razy w życiu zdobyłam się już na odwagę, by dokonać dużych zmian. Czasem nawet radykalnych. Wiem, że zmianom zawsze towarzyszy strach i niepewność. Tak też jest teraz. Zmiana jest olbrzymia, ale ja świadomie nie poddaję się temu strachowi. On blokuje działanie, a ja potrzebuję i pragnę tworzyć.
Jakie marzenia zrealizuje pani w pierwszej kolejności, gdy wróci normalność?
- Na tydzień przed moimi dwoma premierami - "Lotto" w Teatrze Gudejko i "Najsłodszy owoc" w Teatrze Scena, zamknięto teatry. Ale wierzę, że spotkam się z widzami już niedługo.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)
***Zobacz także***