Dorota Wellman: Momenty były?
Prowadzi "Dzień Dobry TVN", pisze książki, podróżuje. Od 20 lipca zaś taktownie i z wdziękiem poprowadzi magazyn "A momenty były?". Mówi w nim o sprawach serca, ciała oraz kina.
Skąd pomysł na program "A momenty były"?
Dorota Wellman: - Z potrzeby opowiedzenia o sprawach, które - jak miłość czy wojna - od zawsze wzbudzały w ludziach wielkie namiętności i rozpalały wyobraźnię. Jednak w przypadku seksu w naszym kraju zazwyczaj trudno się o nim rozmawia. Mamy z tym pewien problem. W Polsce edukacja seksualna właściwie nie istnieje, stąd poruszając ten temat, często jesteśmy skrępowani lub traktujemy seksualność w formie żartu. A przecież to naturalna część życia.
Co jest głównym atutem programu?
- Udało się nam połączyć kilka rzeczy. Razem z zaproszonymi do studia seksuologami i terapeutami pokażemy m.in., jak na przestrzeni lat zmieniał się sposób przedstawiania w kinie scen miłosnych. Dzięki temu można też zaobserwować, w jaki sposób ewoluowała obyczajowość i podejście do intymnej sfery życia. Kinematografia jest jednak tylko pretekstem do rozmowy o seksie w ogóle. W przystępny, spokojny i wyważony sposób opowiemy o najróżniejszych fobiach, grze wstępnej czy fetyszach.
Co będzie tematem pierwszego odcinka?
- Porozmawiamy o rozkoszy. Zastanowimy się, na ile to, co widzimy na ekranie, jest prawdziwe i naturalne, a na ile udawane, zrealizowane na potrzeby danej produkcji. Czy mamy już do czynienia z pornografią, czy raczej ze sztuką? Podyskutujemy o słynnej "Ekstazie" z 1933 roku, gdzie po raz pierwszy w dziejach światowej kinematografii pokazano kobietę przeżywającą rozkosz. Była nią odważna młodziutka aktorka Hedy Lamarr.
Gdyby miała pani porównać polskie i zagraniczne kino - jesteśmy lepsi czy gorsi w łóżkowych scenach?
- Światowa kinematografia zawsze nas wyprzedzała, była odważniejsza i o wiele mniej pruderyjna. Choć w wielu krajach pewnych rzeczy nie można było pokazywać. Istniejące zakazy starano się więc często omijać niedopowiedzeniem. O tym też opowiemy.
A rodzime kino?
- U nas wiele erotycznych scen było i jest brzydkich, niedopracowanych. Albo, jak w filmie "Kingsajz", przedstawionych wyłącznie w komediowy sposób. Myślę, że dopiero odważna "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" Marii Sadowskiej przetarła nieco szlaki i przełamała bariery.
Ma pani swoje ulubione sceny?
- Bardzo podoba mi się striptiz głównej bohaterki czy pieszczota rąk w filmie "9 1/2 tygodnia". Mówią one wiele i są preludium do czegoś więcej, co wydarzy się za chwilę. Mnie akurat ten rodzaj przedstawiania "momentów" najbardziej odpowiada. Nie przepadam za bezpośredniością, łopatologią. Chyba jak każda kobieta lubię sobie wyobrazić, co będzie dalej.
Rozmawiał Artur Krasicki.