Reklama

Dorota Kolak: Pracować w radości

Zmarszczki są obliczem dojrzałości. Każdy kolejny dzień to dla aktora kopalnia wiedzy i inspiracji. O tym, że aby czerpać radość trzeba być pewnym swojego miejsca na ziemi opowiada Dorota Kolak.

Zmarszczki są obliczem dojrzałości. Każdy kolejny dzień to dla aktora kopalnia wiedzy i inspiracji. O tym, że aby czerpać radość trzeba być pewnym swojego miejsca na ziemi opowiada Dorota Kolak.
Apetyt na życie? Ja bym chciała tak po prostu mądrze, logicznie, spokojnie pracować - przekonuje Dorota Kolak /Jarosław Antoniak /MWMedia

Życie zaczyna się po pięćdziesiątce?

Dorota Kolak: - To na pozór tak właśnie wygląda, że moje życie zaczęło się po 50. Zawodowo zawsze bardzo intensywnie pracowałam, przede wszystkim w teatrze, grając średnio trzy duże role w roku. Oczywiście po drodze, równolegle, możne mnie było zobaczyć w serialach. Po prostu po pięćdziesiątce okazało się, że umiem grać też w kinie.

Popularny serial otwiera te najbardziej oczekiwane drzwi?

- Zasięg telewizji w porównaniu do teatru jest niewyobrażalny. Dobry serial, bo za taki uważam "Przepis na życie", spowodował, że przed szklanym ekranem zasiadała spora liczba Polaków.

Reklama

W "Przepisie na życie" rolą Ireny uzależniła nas pani od oczekiwania na kolejny odcinek. Grana przez panią "kobieta - rakieta" stała się inspiracją dla wielu pań.

- Prywatnie jestem inna, choć myślę, że przez moją mamę, która jest rakietą absolutną, ten gen "dopalaczowy" we mnie jest. Należę do ludzi, którzy im więcej pracują, tym więcej mogą. Czuję się znacznie gorzej, jeśli pracy jest za mało.

Plaża, palmy i znacznie wcześniejsza emerytura w pani przypadku odpadają?

- Plaża i palmy na pewno, ponieważ nie lubię gorących klimatów. Gdy odpoczywam za długo, to bardziej się męczę.

Marzyła się pani rola amantki, takiej typowej skończonej piękności?

- Szczęśliwie zostałam rozpieszczona przez teatr. Grywałam kobiety fatalne, co zaspokajało tę przestrzeń pragnień młodzieńczo-dziewczęcych. Moja pedagog Ewa Lasek zawsze powtarzała, że amantki są nudne i lepiej zagrać coś mocniej, charakterystyczniej, głębiej. Fajnie, gdy jest brudne i pokręcone. Np. Marię Stuart utworzyliśmy z reżyserem jako "ciemną"bohaterkę.

Zagrała już pani tę najważniejszą życiową rolę?

- Gdy się człowiek napina, to wszystko gorzej wychodzi. Wiem z teatru, że taka rola potrafi aktora rozczarować. Jeśli coś dzieje się nieoczekiwanie, zza węgła, tak niespodziewanie, to jest w tym więcej radości, luzu i dystansu. Czy marzę, aby ktoś dla mnie coś napisał? Pewnie! Jeśli będą dawali szansę to utkam sobie coś na boczku...

Aktorka od zawsze?

- Byłam bardzo zdeterminowana i nie wyobrażałam sobie stanąć w innym miejscu w życiu. Dowodem jest moja wada wymowy. Nie mówiłam "r" i w poradni okazało się, że te moje wielkie marzenia w jednej chwili legły w gruzach... Wzięłam się do roboty i po roku katorżniczej pracy wywołałam, wyuczyłam to nieszczęsne "r".

Spełnieniem marzeń aktora jest Oscar?

- Nigdy nie myślałam o złotej statuetce. Przyczyna jest przyziemna i brutalna. Wiedziałam, że bez znajomości angielskiego nie mam, co myśleć o graniu w tym języku. Polskojęzyczny film na gali w Dolby Theatre już się wydarzył... Rozmawiając z Agatą Kuleszą o tym jak było myślę, że osobiście byłabym przerażona.

Kino rosyjskie nie skusiło?

- Nie myślałam o wyjeździe, bo proszę nie zapominać, ile mam lat... Kontakty aktorów były ze Wschodem od dawna. Grały tam panie Brylska i Szapołowska, wielu innych znakomitych aktorów, więc proszę nie traktować tego jako kokieterię, ale byłam i jestem aktorką prowincjonalną. Moim żywiołem jest grać, to jest najważniejsze.

Postać kobiety fatalnej, która przeszłaby do historii kina?

- Mnie wszystko kusi. Teatrem jestem nasycona, więc kamera stała się moją nową miłością. Lubię plany filmowe, ten inny rodzaj ekspresji, to krótkotrwałe spięcie, by po chwili odpuścić.

Nazwisko "Kolak" do teatru przyciąga tłumy. Mówi się o magnetyzmie pani warsztatu. Czarodziejka na deskach sceny?

- W teatrze jestem bardzo długo, mam na swoim koncie ponad 80 ról. To pokolenia widzów. Ich serdeczność jest dla mnie wyjątkowa i trwa od 30 lat. Mówiąc nieskromnie, chyba na to w ich oczach zapracowałam.

Popularność serialowa ma blaski i cienie. Zderzyła się pani z falą niechęci?

- Trzymam się twardo jednej zasady - nie czytam komentarzy. W jakimś momencie zdarzyło mi się i dotyczyło obecności mojej córki wraz ze mną w teatrze. To, co przeczytałam, spowodowało, że zrobiło mi się niedobrze. Powiedziałam, że nigdy więcej i słowa dotrzymuję.

Czy przyszłość przyniesie z pani strony niespodzianki dla widzów przed telewizorami?

- Z pewnością! Będzie sympatyczna, komediowa rólka, która z założenia zrównoważy i odbije te moje dramatyczne postaci. Dwie produkcje czekają na rozpoczęcie. Wiosnę spędziłam pod znakiem castingów.

Miała pani opór i obawy przed pierwszym castingiem?

- Przez długie lata częstotliwość mojego udziału była znikoma z uwagi na zaangażowanie w teatr. Potem, gdy miałam czas, nie zapraszano mnie, a gdy już się pojawiałam, zazwyczaj wypadałam fatalnie... Poziom stresu powodował, że nie radziłam sobie z emocjami. Po latach stałam się bardziej elastyczna, mam większą pewność siebie i widzę, że jest lepiej.

Znakomita aktorka z ogromnym dorobkiem mówi o braku pewności?

- Tak niestety jest. Scena różni się od kamery. To zupełnie inne medium, którego musiałam się przez lata nauczyć.

Apetyt na życie jest?

- Apetyt to złe słowo. Kojarzy mi się z pożeraniem, a ja bym chciała tak po prostu mądrze, logicznie, spokojnie pracować w radości.

Rozmawiała Dagmara Rybicka (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Dorota Kolak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy