Dominik Moll o filmie "Noc 12 października": Nie dowiemy się, kto zabił
Na kinowe ekrany trafił nagrodzony sześcioma Cezarami film "Noc 12 października" w reżyserii Dominika Molla. Thriller jest przebojem francuskich kin. Czy spodoba się naszym widzom? "To historia morderstwa młodej kobiety, które nigdy nie zostało rozwikłane. Naprawdę podobało mi się to, że nie dowiedzieliśmy się, kto to zrobił, ponieważ jest to perspektywa, którą rzadko widzimy w kinie" - Dominik Moll mówi w rozmowie z Mariolą Wiktor.
Prędzej czy później każdy policyjny śledczy trafia na sprawę, której nie potrafi rozwikłać i staje się ona dla niego rodzajem niezdrowej obsesji. Dla Yohana, świeżo upieczonego szefa wydziału kryminalnego w Grenoble, może nią okazać się tajemnicze morderstwo młodej dziewczyny imieniem Clara, do jakiego właśnie doszło na terenie będącym pod jego jurysdykcją. Ślady na miejscu zbrodni niewiele mówią zarówno o potencjalnym napastniku, jak i jego motywie. Rozpoczynają się rutynowe policyjne czynności, będące wstępem do dalszego, skomplikowanego śledztwa. Wraz z nowymi podejrzanymi, których przesłuchuje Yohan, obraz sprawy jedynie się zaciemnia, budząc w policjancie kolejne wątpliwości. Zwłaszcza że mężczyzna ma coraz większy problem z zachowaniem odpowiedniego dystansu do podjętego śledztwa. Bezradność miesza się z frustracją, gdy pomimo wytężonej pracy wciąż jedyną pewną informacją pozostaje fakt, że do tragicznego zdarzenia doszło w nocy 12 października.
O pracy nad filmem "Noc 12 października" w rozmowie z Mariolą Wiktor opowiada reżyser Dominik Moll.
Dlaczego chciałeś zrobić film o policji i policjantach? Postać policjanta została już "przerobiona" przez filmy i seriale telewizyjne na wszystkie możliwe sposoby. Czy twoim sposobem na tę postać jest to, że urasta ona w filmie "Nocą 12 października" niemal do rangi symbolu, przekaźnika emocji, cierpienia? Trochę jak u Arnauda Desplechina w "Miłosiernym"?
Dominik Moll: - Zanim trafiłam na książkę Pauline Gueny, która stała się inspiracją dla scenariusza, zawsze powtarzałem sobie, że robienie filmu o policyjnym śledztwie jako takim mnie nie interesuje. Robiłem filmy, w których są zbrodnie, ale w których stajemy albo po stronie tych, którzy są ich ofiarami, albo tych, którzy je popełniają. Tak jest na przykład w "Tylko zwierzęta nie błądzą". Nawet jeśli pojawia się tam postać policjanta, to jest on bardzo wycofany. W "Harrym, twoim prawdziwym przyjacielu" nie ma w ogóle gliniarzy. Z reguły kryminały, które mnie pasjonują, są bardziej w stylu powieści Patricii Highsmith, w których też nigdy nie ma policji.
W 2020 roku pojawiła się książka Pauline Guény pod dość tajemniczym tytułem" 18.3. Rok w PJ". Co w tej powieści tak mocno cię zafrapowało?
- To zdanie, myśl, która pojawia się także w filmie. A brzmi ono tak: "W wydziale kryminalnym mówimy, że każdy śledczy ma przestępstwo, które go prześladuje". Wzbudziło to moją ciekawość. To historia morderstwa młodej kobiety, które nigdy nie zostało rozwikłane. Naprawdę podobało mi się to, że nie dowiedzieliśmy się, kto to zrobił, ponieważ jest to perspektywa, którą rzadko widzimy w kinie, może do pewnego stopnia z wyjątkiem "Zodiaku" Davida Finchera. Zwykle gdy trwa dochodzenie policyjne, winny zostaje w końcu znaleziony, w każdym razie tego oczekuje publiczność. Ale nie w tym przypadku i zachęca nas to do przeniesienia uwagi gdzie indziej. Z Gillesem Marchandem, moim współscenarzystą, skoncentrowaliśmy się na pracy śledczych i na przemocy, z jaką spotykają się oni na co dzień.
Co cię najbardziej uderzyło w ich pracy?
- Przede wszystkim ogrom procedur i poświęcony im czas. Każdy błąd może osłabić śledztwo. Z tego powodu policja pracuje pod ogromną presją. Mundurowi spędzają dużo czasu przed klawiaturą, ponieważ wszystko musi być bardzo rygorystycznie udokumentowane, nagrane, opisane. Ciągle konfrontują się z ohydnymi zbrodniami i żeby zachować jakaś równowagę psychiczną, próbują równoważyć te emocje specyficznym rodzajem czarnego humoru. Starają się dobrze wykonywać swoją prace, ale potykają się o braki środków, personelu, procedury. Bernard Tavernier w filmie "L.627" był jednym z pierwszych, którzy skierowali kamerę na tak pokazane środowisko.
Jednak wątkiem przewodnim filmu nie jest śledztwo w sprawie o morderstwo, ani nawet sama praca policjantów, tylko relacje damsko-męskie, czyli wyjście poza rejony przypisywane tradycyjnie temu gatunkowi.
- Tak. Gilles bardzo szybko zdał sobie sprawę, że relacje damsko-męskie i to co jest w nich nie tak, łącząc się z męską przemocą wobec kobiet, to watek dominujący. Jednak zdecydowanie nie chcieliśmy, żeby było to wymuszone i ludzie mówili: "O, patrzcie, kilku 60-letnich mężczyzn próbuje dołączyć do ruchu MeToo i udawać, że są nowocześni". To musiało być bardziej subtelne. Podróż głównego bohatera musiała doprowadzić go do miejsca, w którym zaczyna kwestionować swój własny stosunek mężczyzny do kobiet, jak wtedy, gdy przyjaciel ofiary rzuca mu wyzwanie: "Jakie to ma znaczenie, czy spała z taką czy inną osobą? Z pewnością sugeruje to, że o to prosiła". W tym miejscu prowadzący śledztwo Yohan czuje, że może wpaść w pułapkę niewłaściwego rodzaju myślenia. Zdaje sobie sprawę, że aby zmienić męski świat policyjnych śledztw, trzeba najpierw uczynić go mniej męskim, czyli przyjąć pomoc kobiet, które mogą wnieść nowe wartości.
Twój film kwestionuje współczesną męskość. Przedstawiasz całą typologię mężczyzn poprzez ich relacje z kobietami...
- W ramach tej historii męskie postacie konfrontowane są z przemocą innych mężczyzn wobec kobiet. Pojawia się rodzaj męskiego niepokoju. Zbrodnie popełniają mężczyźni i, jak mówi młody śledczy pod koniec filmu, to trochę dziwne, że to mężczyźni popełniają przestępstwa i że oni też mają je rozwiązywać. Gdzie w tym wszystkim jest kobieta? Zaletą filmu gatunkowego lub śledztwa policyjnego jest to, że oferuje znane widzom ramy z kodami, a jednocześnie pozwala nam wślizgnąć się w inne tematy, które wykraczają poza pytanie, czy znajdziemy winowajcę, czy nie. Najbardziej interesowało nas pokazanie, poprzez przesłuchania tych różnych podejrzanych, różnych postaw mężczyzn wobec zamordowanej kobiety. Czujemy, że są tacy, którzy traktują to lekko, jakby fakt, że ona nie żyje, w ogóle nie miał żadnego znaczenia. Obecność tych podejrzanych umożliwiła więc zgłębienie pewnych typów dyskursu i postaw wobec kobiet. To zabójstwo kobiet jest przypomnieniem, jak niepewna pozostaje sytuacja kobiet, pomimo całego postępu dokonanego w zakresie parytetów.
Czy twój film jest feministyczny?
- Jeśli są feministki, które uważają, że to film feministyczny, to mówię "OK", ale ja sam tego nie twierdzę. Wydawałoby mi się to aroganckie. Powiedziałbym raczej, że jest to film napisany przez dwóch facetów, którzy słuchają feminizmu i film, który kwestionuje męskość, a nie film aktywistów. Ale w książce taka perspektywa jest bardziej obecna, bo to przecież to jest spojrzenie kobiety, autorki na świat mężczyzn.
Film jest thrillerem - gatunkiem, który zawsze lubiłeś, ale jest także odzwierciedleniem społeczeństwa.
- To idealna sytuacja, gdy uda się połączyć te dwa elementy, choć thrillery, które nie odzwierciedlają społeczeństwa, też mogą się w kinie doskonale sprawdzać. Na moje zainteresowanie filmem wpłynął Hitchcock i pewne aspekty jego wpływu pozostały w "Nocą 12 października" - zabawa uczuciami i suspensem.
Nie przypadkiem zdjęcia do filmu powstawały w bardzo malowniczych krajobrazach górskich Grenoble.
- Połowa filmu została nakręcona w Sabaudii, w dolinie Maurienne, a druga połowa w Grenoble, gdzie ostatecznie nakręciliśmy tylko kilka plenerów komisariatu policji. Gabinety policjantów zostały bardzo wiernie zrekonstruowane w opuszczonym budynku w rejonie Paryża. Użyliśmy ujęć zrobionych na miejscu, aby dopracować wystrój w najdrobniejszych szczegółach. Naprawdę lubię rzeczy, które są trochę górzyste, te krajobrazy, które są zarówno bardzo piękne, jak i przytłaczające. Poza tym zawsze zdarzają się tam kaprysy pogody, na które nie mamy wpływu. Kręciliśmy w październiku i przez cały czas była ładna pogoda; to raczej jasne i słoneczne otoczenie stanowiło przeciwwagę dla obrzydliwego aspektu morderstwa. A poza tym, generalnie, geograficzna izolacja ułatwia skupienie się na postaciach. Nie wybrałabym ładnego, urokliwego górskiego miasteczka. A góra ma w sobie coś majestatycznego, ale może też mieć stronę groźną, która zamyka, zasłania horyzont. Dla mnie to dobrze korespondowało z sytuacją śledczych. To trochę jak welodrom: rowerzysta kręci się w kółko, nie może uciec. A jednocześnie góra jest także obietnicą miejsca, z którego możemy uciec, jeśli udamy się na szczyty.
Tempo i rytm filmu są tu bardzo ważne...
- To dlatego, że w głowach bohaterów szaleje burza. Pomyślałem, że nie trzeba dodawać do tego gorączkowej inscenizacji. Byłoby to sprzeczne z tym, co chciałem powiedzieć. W montażu realizowaliśmy ten pomysł. Rytm musiały wyznaczać sceny, a nie montaż. Chciałem też, żebyśmy naprawdę poczuli postacie w planach, bo to one mają wpływ na akcję. Niektóre pojawiają się na ekranie tylko raz, ale na dłużej. Chciałem więc, żeby ta inscenizacja pozwoliła im zaistnieć i żeby się zaznaczyły.