Doda: Chcę robić filmy, które będą coś wnosić
Kontrowersyjna piosenkarka opowiada nam w przeddzień premiery "Pitbulla. Ostatniego psa" Władysława Pasikowskiego o swoim pierwszoplanowym kinowym debiucie, ambicjach producenckich oraz promowaniu pozytywnych wartości wśród polskich widzów.
"Pitbull. Ostatni pies" to pierwszy film w popularnym cyklu składającym się dotychczas z serialu telewizyjnego i trzech produkcji kinowych, w którego realizację nie był zaangażowany Patryk Vega. Jego miejsce zajął reżyser i scenarzysta Władysław Pasikowski ("Psy", serial "Glina", "Pokłosie", "Jack Strong"), który postanowił odciąć się od ostatnich dwóch filmów i powrócić do początków serii. Co oznacza, że choć "Ostatni pies" jest kontynuacją niezwykle popularnych "Pitbulla. Nowych porządków" i "Pitbulla. Niebezpiecznych kobiet", na ekranie nie zobaczycie Majamiego (Piotr Stramowski), Gebelsa (Andrzej Grabowski) i kilku innych postaci.
Powracają natomiast po dziesięcioletniej przerwie Despero (Marcin Dorociński), Metyl (Krzysztof Stroiński) i Nielat (Rafał Mohr). Wśród nowych postaci między innymi gangsterzy Gawron (Cezary Pazura) i Junior (Adam Woronowicz) oraz Mira (Dorota "Doda" Rabczewska), zahartowana przez życie kobieta, która sporo namiesza w męskim świecie, w którym przyszło jej funkcjonować. Premiera "Pitbulla. Ostatniego psa" już 15 marca. Dystrybutorem jest Kino Świat.
Darek Kuźma: Na indywidualnym plakacie Miry do "Pitbulla. Ostatniego psa" widnieje podpis "TERAZ JA TU RZĄDZĘ", a sama postać do łagodnych i potulnych nie należy. Zafundowała pani sobie mocne wejście do świata polskiego kina.
Dorota "Doda" Rabczewska: - Ja zawsze rzucam się na głębokie wody. Lubię robić rzeczy z najlepszymi w swoich dziedzinach. Nie uznaję półśrodków. I o ile miałam jakieś wątpliwości na samym początku, tak teraz jestem bardzo szczęśliwa, że podjęłam się tego wyzwania.
A można zapytać, jakie to były wątpliwości?
- Jedyne logiczne i oczywiste, czyli takie, że nie jestem aktorką.
Co więc było impulsem do przyjęcia roli? Fakt, że to silna kobieta, która przebija się w męskim świecie, który uprzedmiatawia kobiety?
- Czy ja wiem, nie każda rola silnej kobiety będzie do mnie pasowała. Nie ma co uogólniać. Z niektórymi cechami Miry kompletnie się nie utożsamiam. Impulsem było to, że jestem fanką filmowych "Pitbulli" i zawsze chodziłam na wszystkie premiery. Jak byłam mała, miałam jakieś tam aktorskie przebłyski, które nie utrzymały się do dorosłego życia, ale wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek miałabym wystąpić w filmie, zagrałabym szefową mafii, jakąś Nikitę ze służb specjalnych czy szpiega. Coś takiego męskiego. Ewentualnie czarodziejkę z Księżyca.
Rola w "Ostatnim psie" jest spełnieniem dziecięcych marzeń?
- Trochę tak, ale tak naprawdę matka mnie do tego zmusiła.
To jak podeszła pani do pracy nad filmem? Budowała pani w jakiś sposób tę rolę przed zdjęciami czy zagrała spontanicznie?
- Spontanicznie. Nie miałam wcześniej żadnych prób, nie chodziłam na aktorskie korepetycje. Mimo że moją przygodę z aktorstwem zaczęłam jako 14-latka w teatrze Buffo, to poszłam raz na kawę do Krzyśka Materny, który mnie w to całe aktorstwo na poważnie wplątał i na jego premierze zobaczył mnie Emil Stępień, producent "Pitbulli" [Rabczewska zadebiutowała w warszawskim Teatrze IMKA w reżyserowanej przez K. Maternę sztuce "Słownik Ptaszków Polskich", przyp. red.]. I powiedziałam mu: "Słuchaj, gdyby nie ty, w życiu nie dostałabym tej propozycji, mama nie ostrzyłaby sobie na nią zębów (moja mama uważa, że marnuję się, nie grając w filmach), a ja miałabym święty spokój, więc, proszę bardzo, doradź mi teraz". Krzysiek stwierdził, że to jeden z najlepszych scenariuszy jakie czytał i powiedział, żebym się nikogo nie radziła, tylko zagrała intuicyjnie. Tak też zrobiłam.
Jest to jednak duża rola, więc musiała być sporym wyzwaniem.
- Na pewno tak, ale ja tego nie demonizowałam w swojej głowie, po prostu zrobiłam swoje. Lubię wyzwania, bardzo mnie kręcą. Może dlatego, że jestem z rodziny sportowej i sama skończyłam szkołę sportową, i każdy wynik, który chciałam zrobić, każdy rekord, który chciałam pobić, dodawał mi tylko większej energii. Tak samo było tutaj, im większe wyzwanie, tym lepiej się czułam. Mira to mądra dziewczyna, która musiała szybko dorosnąć, a potem znalazła się w świecie, w którym nie do końca chciała się znaleźć. Można powiedzieć, że jej wrażliwość została zastąpiona brutalnością i bezwzględnością.
To w ogóle brutalny i bezwzględny film, szczególnie wobec współczesnej Polski, która jawi się na ekranie jako kraj korupcji, manipulacji, wyzyskujących i wyzyskiwanych.
- Władysław Pasikowski ma taki styl. I bardzo dobrze, bo "Pitbull" polega na tym, by pokazywać w brutalny sposób polskie realia. Szkoda, że to ostatnia część, bo ja jeszcze, gdybym mogła, to bym zasugerowała, żeby napisać z innej strony o niektórych policjantach i prokuratorach. Cieszy mnie, że ten film nie jest od czapy, tylko pokazuje, jak to wygląda naprawdę, pokazuje pewne kuluary, przełamuje tematy tabu.
Czy w takim razie będzie to krótkotrwały romans czy może coś dłuższego?
- Aktorstwo? Raczej krótkotrwały romans. To ciężki kawałek chleba, trzeba wstawać o 6 rano i jechać na plan, a dla człowieka, który jest nocnym markiem i śpi do 11, to morderstwo. Bardziej bym siebie widziała w roli producentki, za co już się zaczęłam zabierać.
Słyszałem o pani planach. Bardzo ambitne. Ale proszę mi najpierw powiedzieć, jaką chciałaby pani być producentką?
- Jestem bardzo kreatywną osobą, a mimo że jestem bizneswoman i lubię liczyć i mnożyć pieniądze, to jednak nie traktuję tego jako swojej pasji. Widzę siebie jako producentkę kreatywną, osobę od doboru świeżych twarzy. Mam świetną intuicję do młodych ludzi. Chciałabym zatrudniać ludzi, którzy nie mają jak dostać się do tego hermetycznego środowiska. Mnie, jako kinomankę, męczy, że w kinie pojawiają się ciągle te same twarze. Chciałabym dawać szansę, której ja nigdy nie dostałam jako debiutantka. Do mnie nikt nie wyciągnął ręki, musiałam rozpychać się łokciami. Scena muzyczna jest o tyle wygodniejsza, że wiele zależy od nas, artystów, nie musimy czekać na telefon od reżysera czy producenta. W filmie jest trudniej, więc chcę złamać zasady układów i układzików, dawać wszystkim równe szanse. Chcę robić filmy, które będą coś wnosić. Jak ostatnio wchodzę do kina, prawie zawsze wychodzę zniesmaczona, bez żadnych przemyśleń, nic mnie rusza, nie skłania do zmiany swojego życia.
A co ostatnio ruszyło?
- "Czas mroku" [o Winstonie Churchillu, przyp. red.]. Polecam, kopalnia cytatów. Nie mam na głowie tysięcy żołnierzy i przyszłości całego kraju, ale ten film dał mi dużo siły i przemyśleń. Takie filmy chciałabym robić. Szczególnie dla młodzieży, która jest tak bardzo ogłupiana przez internet, że stała się łasa na debilne bodźce. Ich gust się wypaczył, potrzebują wartościowych bohaterów.
Ambitne wyzwanie, szczególnie w dzisiejszej Polsce, w które wszystko jest albo czarne, albo białe. Jak się za to zabrać?
- W bardzo prosty sposób. Trzeba pokazać, że inteligencja, wartości i honor mogą być modne. Jak coś jest dzisiaj modne, to wszyscy to chcą. Na przykład hejt stał się modny i teraz każdy temu ulega, bo wydaje im się, że hejt, czyli obrażanie wszystkich publicznie, jest oznaką samodzielnego myślenia, bo oni wszystko podważają. Ale nikt im nie powiedział, że jeszcze trzeba mądrze podważać, bo inaczej hejtujący popadają w idiotyzm.
To prawda, ale ostatnio modne staje się to, co jest negatywne, a my mówimy o pozytywnych wartościach.
- Wszystko zależy jak to pokażesz. Media odgrywają w tym wszystkim ogromną rolę. Wszystko zaczęło się od was, dziennikarzy, bo to wy pokazujecie odbiorcom, że hejtowanie jest ok, że tak można odbierać świat i tak na niego reagować. Dziennikarze są jak nauczyciele, wiesz, o co mi chodzi?
Rzeczywiście powinni czasami być, ale to nie jest ich jedyne zadanie.
- No nie jest, ale przyznasz, że jak ciągle bierze się jednego ucznia i karci go, obojętnie, czy zrobi dobrze, czy źle, to odbiera mu się chęć starania się, robienia dobrze, a również daje się zły przykład reszcie klasy?
Jasne, że przyznam, ale artyści też mogą stawać się modelami do naśladowania, ale wielu wybiera wygładzone celebryckie wizerunki, którymi nic nie promują.
- Nie będę wypowiadać się na temat innych artystów. Ja zawsze byłam szczera, mówiłam to, co myślę, i zawsze za to obrywałam. Ale nie przestałam być sobą. I nie przestanę. Wygładzony wizerunek i Doda? To się zawsze będzie gryzło ze sobą. Buduję karierę na szczerości i jeśli ktoś chce się tym inspirować, to proszę bardzo, ale nikogo nie będę udawać.
Tym samym wracamy do przekazywania pozytywnych wartości.
- Kupiłam scenariusz do filmu "Grom", napisał go dziesięć lat temu Smarzowski. Nie umiał znaleźć budżetu, więc go sprzedał. Scenariusz migrował przez te dziesięć lat z rąk do rąk, aż w końcu trafił do mnie. Robimy ten projekt wraz z moim kolegą z firmy, Emilem Stępniem. No więc to już jest dobry sposób, żeby wykreować bohaterów. Nie idiotów, którzy bluzgają w filmie co pięć minut, tylko ludzi, w których ślady będzie chciało pójść wiele osób. Jestem osobą bardzo honorową, bardzo lojalną, idealistką, dużą patriotką. Nie liczę się z kosztami, jeśli mam walczyć o jakieś swoje idee. Wierzę w ten film i takie wartości.
Skąd pewność, że, brzydko mówiąc, widzowie je kupią?
- Bo widzę, że powstają dobre polskie filmy, które ludzie doceniają. Na przykład "Najlepszy" [Łukasza Palkowskiego, przyp. red.]. Jak wyszłam z kina, byłam naładowana pozytywną energią i tak mi zostało na długie tygodnie. Ten film oczywiście zginął przykryty przez kolejne "Listy do M.", ale ci co go widzieli, bardzo docenili. Uważam, że on powinien być włożony na listę obowiązkowych filmów w klasach szkół podstawowych i liceach.
Naprawdę aż tak?
- Naprawdę. Jako osoba, która całe życie walczy ze swoimi słabościami i czasami przeskakuje samą siebie, uznałam, że w porównaniu z nim [Jerzym Górskim, o którym opowiada "Najlepszy", przyp. red.] jestem nikim, ale jednocześnie mogę być jeszcze lepsza, mogę się jeszcze bardziej postarać. To dobre, zmusza człowieka do samorozwoju.
Są jeszcze seriale, dzisiaj znacznie bardziej popularna forma przekazu, uwielbiana przez miliony widzów. W tym kierunku też będzie się pani rozwijała jako producentka?
- Nie, nie znoszę seriali... Dla mnie to złodzieje czasu. Czuję się oszukana, kiedy wiem, że reżyser wie, jak coś się skończy, ale specjalnie mnie przetrzymuje na kolejne odcinki i śmieje mi się w twarz, przerywając w najlepszych momentach.
Szkoda, w Polsce akurat nie cierpimy na przesyt dobrych seriali, ale z drugiej strony dobre kino zawsze będzie w cenie.
- Tak, będzie. Ja jestem zresztą Wodnikiem, muszę czuć misję w tym, co robię, bo inaczej czuję się bezwartościowa. A jeśli mam coś robić bez celu, to równie dobrze mogę pojechać sobie na jakąś wyspę i poleżeć z tyłkiem na wierzchu. Wolę robić filmy, które coś ludziom dadzą, może zmienią coś w ich życiu. A co zmienią seriale? Pęknie ci naczynko w oku, bo obejrzysz cały sezon do szóstej.
A wierzy pani w takie przestarzałe już dziś trochę stwierdzenie, że kino może zmieniać świat poprzez zmianę postrzegania ludzi?
- Oczywiście, ze tak! Film i muzyka to uniwersalny język świata. Dociera do każdego, więc może zmieniać! Każdy artysta może zmieniać świat, właśnie dlatego jesteśmy artystami i bardzo ubolewam nad tym, że pomniejszono naszą skuteczność w tym aspekcie. Ale i tak muzyką, filmem, tekstami zmieniamy wszystko. Dostaję miliony SMS-ów z podziękowaniami, że zrobiłam w jakiejś piosence to czy tamto, że pomogłam komuś wyjść z depresji. Kino ma równie wielką moc. Chociażby dlatego wytatuowałam sobie cytat z jednego z filmów, które miały na mnie wielki wpływ.
A co dokładnie?
- Był taki film "Troja" i w jednej ze scen Brad Pitt płynął w pierwszym statku ze swoją drużyną. No i pyta swoich ludzi, czy wiedzą, po co płyną na wojnę. Oni odpowiadają: "Po zwycięstwo!". A on: "Nie, płyniecie tam po nieśmiertelność. Jest wasza. Weźcie ją!" Nawet dzisiaj jak to mówię, to mam dreszcze na całym ciele. To jest niesamowite, oni wiedzą, że umrą, że jadą na pewną śmierć, ale zwycięstwo nie jest najważniejsze. Ważne jest to, co będzie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nieśmiertelność, przez swoje czyny będą żyli wiecznie! Mówię o tym tysiące lat później, mało tego, mam to wytatuowane, a więc im się udało. Warto walczyć o pamięć o sobie.