Denzel Washington: Samotny, honorowy, odważny
Denzela Washingtona przedstawiać miłośnikom kina nie trzeba. Hollywoodzki gwiazdor ma na swym koncie już dwa Oscary i role w tak głośnych filmach, jak "Kolekcjoner kości", "Lot", "Człowiek w ogniu", "Dzień próby", "Raport Pelikana" czy "Filadelfia". Teraz wraca z kolejną produkcją - nową wersją kultowego westernu "Siedmiu wspaniałych".
Denzel Washington, który gra Sama Chisolma w "Siedmiu wspaniałych" Antoine'a Fuquy - na ekranach polskich kin od 23 września, opowiada o filmie i o swojej roli.
Zacznijmy rozmowę od oryginalnych "Siedmiu wspaniałych" z 1960 r. oraz filmu, który go zainspirował, czyli "Siedmiu samurajów". To kultowa opowieść, która przetrwała lata.
Nie patrzę na to w ten sposób. Nie miałem okazji obejrzeć "Siedmiu wspaniałych". Nie kieruję się tym, co o danej postaci mówią ludzie ani tym, co opowiadali o poprzednich filmach. Nie wiem, jak grać "kultowo". Nie rozumiem, co to znaczy. Czytam scenariusz i sprawdzam, co mówi o moim bohaterze w danych okolicznościach. Antoine zebrał świetny zespół i wystarczyło mieć zaufanie do poszczególnych członków ekipy, że poradzą sobie z powierzonymi im zadaniami. Tak naprawdę wszystko zaczyna się od opowieści, scenariusza, a następnie nadania mu wyrazistego kształtu. Trzeba wierzyć w umiejętności zespołu.
Wciela się pan w postać Sama Chisolma. Kim on jest?
- Przyjeżdża do miasteczka, aby zemścić się za coś, co przydarzyło się jego rodzinie. Nie wiem, czy tak samo było w poprzednich wersjach, ale w naszej Sam szuka zemsty. Przybywa wykonać konkretne zadanie i odkrywa, że miasteczko jest rządzone przez tyrana. W tej opowieści mamy dobro i zło, a nasz bohater nie jest jednoznacznie dobry.
Sam poznaje Emmę Cullen, graną przez Haley Bennett, która prosi go o pomoc. Widać, że dobrze się rozumieją.
- Gdy spotyka Emmę, widzi w niej ogień. Rozumie ją i potrafi wczuć się w jej sytuację. Nie może odrzucić szansy zrobienia czegoś dobrego, czegoś, czego nie był w stanie dokonać dla własnej rodziny. Zauważa zdecydowanie i determinację Emmy, która chce, by sprawiedliwości stało się zadość. Chisolm zamierza naprawić to, co złe i zmusić złoczyńców, żeby zapłacili za swoje zbrodnie.
Jest samotnikiem, którego prześladuje przeszłość.
- Moja postać to funkcjonariusz z Kansas, który zajmuje się doręczaniem nakazów sądowych. Jest również licencjonowanym funkcjonariuszem ochrony porządku publicznego w stanach Arkansas, Nebraska, na terytoriach Indian oraz w siedmiu innych stanach - tak właśnie zawsze się przedstawia, ponieważ jako posiadający władzę czarnoskóry mężczyzna na Dzikim Zachodzie musi pokazać, że ma upoważnienie od rządu do wykonywania swojej pracy. Jest samotnikiem, nie zna strachu i doskonale włada bronią, ale nie jest typem samochwały. Samotny, honorowy i odważny, czyli zupełna odwrotność mnie (śmiech). Ma złożoną osobowość i rzadko styka się z ludźmi, zwłaszcza takimi jak Emma. Ale gdy poznaje okoliczności sprawy, znajduje powód do działania.
Pierwszą osobą, którą rekrutuje, jest Josh Faraday, grany przez Chrisa Pratta. Panowie spotykają się w barze, gdy Chisolm doręcza nakaz sądowy.
- Tak, to zwykły zbieg okoliczności. Sądzę, że sprawiedliwość jest silnym bodźcem do działania dla Chisolma - ponieważ nie był w stanie zapewnić sprawiedliwości własnej rodzinie, teraz garnie się do naprawiania krzywd, pragnie wsadzać złoczyńców za kratki i zmuszać ich do zapłaty za zbrodnie. Faraday podziwia postawę mojego bohatera i jest nim zaintrygowany. Josh to hazardzista, który gra w karty i chętnie ogląda się za dziewczynami. Szybko sięga po broń i ma niezwykłe poczucie humoru. Na początku dołącza do grupy dla wrażeń, alkoholu i kobiet, ale później i on zaczyna widzieć w tym głębszy sens.
Chisolm szuka konkretnych umiejętności u każdego z sześciu mężczyzn, których rekrutuje?
- Niektórych zna, np. Goodnighta Robicheaux, granego przez Ethana Hawke'a. A Goodnight ma przyjaciela, Billy'ego Rocksa (Byung-hun Lee), który bardzo sprawnie posługuje się nożami. Chisolm widzi siłę i moc w Faradayu i wie, na co stać Jacka Horne'a (Vincent D'Onofio). Docenia jego umiejętności w tropieniu śladów. Goodnight cierpi na nerwicę frontową - ma objawy stresu pourazowego - łączą ich więc przeżycia z przeszłości. Tym samym jest on jedyną postacią, która wie, przez co przeszedł Chisolm i w jakim celu się tu zjawił.
Chisolm włącza do swej misji Emmę?
- Nie powiedziałbym, że ją włącza - to raczej ona nie daje się pozostawić z tyłu. Zresztą tak naprawdę to ona jest katalizatorem wszystkich działań. To ona pragnie zemsty i chce się do niej przyczynić. Chisolm nie zna jej możliwości, nie wie też, czy dziewczyna poradzi sobie na Dzikim Zachodzie, ale ona jest bardzo zdeterminowana.
Bartholomew Bogue to bohater Petera Sarsgaarda. Co wnosi on do swej postaci?
- Uważam, że jest doskonały. To świetny aktor, a Antoine bardzo mądrze go obsadził. Peter na pewno dodaje swojej postaci cech cwaniaka.
Mężczyźni, których rekrutuje Chisolm, przyłączają się do niego z własnych powodów, ale czy to się zmienia, gdy spotykają się z brutalnością Bogue'a wobec mieszkańców miasteczka?
- Ci mężczyźni znaleźli się w grupie Chisolma z różnych względów, ale jednoczy ich świadomość, jak bardzo Bogue zniewolił ludzi. Widzą, jak zły człowiek - dosłownie i w przenośni - złamał ich wolę i życie. Każdy z siódemki przeżywa to na swój sposób, ale wszyscy są zdeterminowani, by coś z tym zrobić. Wola ochrony słabszych, niewinnych - a takimi są ludzie z miasteczka - jest ponadczasowa. Chisolm nie przyjechał tu w tym celu, ale potrafi walczyć (każdy z tej siódemki umie), dlatego jest właściwą osobą, we właściwym miejscu o właściwym czasie.
W filmie jest kilka trudnych scen. Czy granie w westernie to przyjemność?
- Kręcenie westernu jest świetną zabawą - siedzimy na koniach, rozmawiamy, dowcipkujemy, popisujemy się bronią. Nigdy wcześniej nie miałem okazji grać w westernie i nie wiem, czy otrzymam kolejną szansę. Może nawet nie należy nazywać tego filmu westernem - to raczej opowieść, która toczy się na Dzikim Zachodzie, na rubieżach młodej i nowej Ameryki. Pokazuje, co się dzieje w miejscach, gdzie rządzi bezprawie i chaos. Mężczyźni tacy jak nasza tytułowa siódemka próbują odnaleźć w tym wszystkim sens i ład.
Podczas przygotowań do roli pracował pan z Thellem Reedem, światowej sławy strzelcem wyborowym. Jakie były pana wrażenia?
- Reed zawsze mówił: "szybkość polega na płynności". Mam szybkie ruchy, pewnie dlatego, że od lat trenuję boks. Jestem szybki, ale on ciągle mi powtarzał, żebym zwolnił! (śmiech) Thell to naprawdę ktoś. Pracował z Johnem Waynem. To prawdziwa legenda.
Współpracował pan już wcześniej z Antoinem, a efekty były co najmniej satysfakcjonujące.
- Wraz z Antoinem odnieśliśmy spory sukces. Zdobyliśmy Oscara za "Dzień próby", zawojowaliśmy kina filmem "Bez litości", który okazał się kasowym hitem. Antoine jest genialnym twórcą filmowym; wie, co robi i jak doskonale zmontować poszczególne sceny. Poza tym pozwala mi swobodnie wykonywać mój fach. Sądzę, że dobrze do siebie pasujemy. Podejrzewam, że zainteresował się westernami jako dziecko. Ten film jest więc dla niego spełnieniem marzeń.
Jak wyglądała praca z obecną na planie grupą aktorów?
- Mieliśmy niezwykle utalentowany zespół o silnych osobowościach - to porządni mężczyźni i porządna, młoda kobieta. Każdy z nich jest indywidualistą. Nie spędzałem z nimi czasu poza planem, taki już mam charakter. Przypominam trochę mojego bohatera w tym, że jestem raczej outsiderem, co bardzo pasuje do tej roli. Ale to bardzo utalentowani ludzie. Ciągle żartowałem z Chrisa, że jest "chłopakiem jurajskim". To bardzo fajny młody człowiek. W myślach nazywam go dzieciakiem, ale to dorosły mężczyzna i naprawdę wartościowy facet. Bardzo go lubię i widzę, że wielka sława, która na niego ostatnio spłynęła, nie uderzyła mu do głowy. Został dobrze wychowany - jest normalnym człowiekiem wykonującym niezwykły zawód, tak go postrzegam.
Rozmawiał: Paul Dias
Tłumaczyła: Joanna Krawczyk