Denis Urubko w "Tańcu z Gwiazdami": Najważniejszy jest dla mnie sukces
Denis Urubko to wybitny himalaista, były żołnierz armii Kazachstanu, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Uwielbia stawiać sobie kolejne cele i dążyć do ich osiągnięcia. Kolejnym z nich jest odniesienie sukcesu na parkiecie w 12. edycji programu Polsatu "Dancing With The Stars. Taniec z Gwiazdami". Jak sobie poradzi?
Czy miał pan wcześniej styczność z tańcem?
Denis Urubko: - Trenowałem taniec klasyczny przez dwa lata, kiedy byłem studentem. Poza tym pół roku temu próbowałem uczyć się tanga z koleżanką. Oglądaliśmy układy w Internecie, a następnie odtwarzaliśmy je na ulicy. Oczywiście robiliśmy to dla dobrej zabawy. To było dla mnie świetne doświadczenie, dlatego bardzo ucieszyłem się, kiedy dostałem zaproszenie do programu.
W jaki sposób doświadczenie sportowe pomaga panu na sali treningowej?
- Tutaj są dwie strony medalu. Na pewno nie jestem słabym człowiekiem. Trenuję nie tylko wspinaczkę wysokościową, ale także skałkową. Z drugiej strony, przez to, że uprawiam dość wymagające sporty, mam bardzo pospinane ciało. Noszenie 30-kilogramowego plecaka robi swoje, często dokucza mi ból pleców. Dla mojej trenerki (Janja Lesar - przyp. red.) moje ciało jest teraz jak kłoda. Codziennie dziękuję, że trafiłem na tak cierpliwą i wyrozumiałą partnerkę. Dużym problemem był dla mnie ruch, kiedy plecy idą w dół, a łokieć w górę. Nie było to dla mnie naturalne i sprawiało mi dużo bólu. Na szczęście Janja każdego dnia stara się otworzyć moje ciało, żeby pracowało jak należy.
Jak odnajduje się pan w sytuacji, kiedy to Janja jest szefem?
- Całkowicie ją respektuję. Sam przez 12 lat pracowałem w Kazachstanie i w Rosji, a później we Włoszech, jako trener wspinaczki skałkowej i wysokogórskiej. Doskonale rozumiem, że będąc uczniem należy wykonywać polecenia nauczyciela. To doświadczenie wiele mnie nauczyło. Jestem też niezmiernie wdzięczny za lekcje, które dostałem od moich trzech niesamowitych trenerów wspinaczki. Wiem, że ważne jest nie tylko by słuchać trenera i jego wskazówek, ale także podążać za nim.
Co jest dla pana większym wyzwaniem - zdobywanie kolejnych szczytów czy taniec?
- Nie da się tego porównać. Nie traktuję tego wyłącznie jako sport, ale także jako pewnego rodzaju sztukę. Najważniejsze jest dla mnie, aby odnieść w tym sukces. Nie mówię tutaj o nagrodzie, którą w przypadku "Tańca z Gwiazdami" jest Kryształowa Kula. Ważniejsze jest dla mnie, że stanę się tancerzem. Dziękuję Janji za wszystkie lekcje, że potrafi mnie otworzyć, nauczyć różnych stylów tańca. Próbuję nowych rodzajów treningów. Dostaję odpowiedź od mojego ciała, że podążam w dobrym kierunku. Nawet idąc po ulicy widzę jak bardzo zmieniła się moja postawa. Widzę wszystko z innej perspektywy. Dzięki temu doświadczeniu moje życie nabrało innych kolorów, a ja jestem zadowolonym człowiekiem.
Czy jest jakaś wyprawa, która szczególnie zapadła panu w pamięć?
- Jest takich wiele, ale może przytoczę wejście na Kanczendzongę w 2014 roku. Ważne jest, aby zrozumieć cenę ryzyka. Staraliśmy się wówczas zdobyć ten szczyt od strony północnej. Chcieliśmy wydobyć spod śniegu nasze rzeczy, które zostawiliśmy tam tydzień wcześniej. Wówczas zeszła lawina. Gdybyśmy wtedy nie dostali pomocy, wszystkich niezbędnych materiałów, wyprawa musiałaby się skończyć. Każda taka podróż to ryzyko. Czasami robimy to dla pieniędzy, czasami dla rywalizacji, a czasami dla sztuki samej w sobie. Człowiek może ryzykować, pod warunkiem, że jest dobrze przygotowany. Zdobywanie szczytów wysokogórskich wymaga sukcesów. To przyciąga sponsorów i dzięki temu możesz robić kolejny krok. Kiedy wchodziłem na Mount Everest w 2000 roku możliwe było, aby zrobić to z użyciem tlenu. Ja jednak chciałem zrobić to sportowo, bez tlenu, co bez wątpienia jest trudniejsze. Ważne jest, żeby iść po swoje marzenia, ale pamiętać, żeby później móc wrócić do swojego życia i cieszyć się sukcesem.
Czyli najważniejsze w wyprawach górskich jest odpowiednie przygotowanie?
- Tak, przede wszystkim trening. Trzeba być odpowiednio przygotowanym na różne sytuacje losowe. Musimy wiedzieć co robić, gdy ktoś skręci nogę, jakie wykonać ruchy w konkretnych sytuacjach, przemyśleć dokładnie co możemy zastać w górach. Kiedy będziesz dobrze przygotowany fizycznie, łatwiej będzie Ci przetrwać psychicznie. Dzięki temu możesz realizować marzenia.
Wiele osób usłyszało o panu po głośniej akcji ratowniczej Élisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza. Czy odczuł pan jakąś szczególną zmianę po tym wydarzeniu?
- Nie mogę powiedzieć, że to był jakiś przełomowy moment w moim życiu, po którym wszystko się zmieniło. Ratowałem ludzi w górach niejednokrotnie - zarówno wcześniej jak i później. To oczywiście było ogromne wyzwanie, zwłaszcza że nie udało nam się dostać do Tomka. Na pewno zmieniła się uwaga w Polsce. Na przykład taksówkarze nie chcą ode mnie brać pieniędzy i mówią mi, że jestem dobrym człowiekiem.
Niedawno pojawiła się również książka pana autorstwa, w której opisuje pan swoje historie związane z akcjami ratowniczymi w górach wysokich.
- Tak, na razie została wydana we Francji i w Rosji. Planujemy też wydanie jej w Polsce jesienią. Będzie nosić tytuł "Strategie nieśmiertelności". Ważne dla mnie było, aby móc opowiedzieć te historie. Chciałem też podzielić się wiedzą z młodszymi kolegami, żeby wiedzieli jak to wszystko zorganizować. Nigdy nie zdarzyło mi się odmówić, gdy ktoś potrzebował mojej pomocy będąc w górach. Kiedy ktoś zrobi coś nieetycznego, później przez całe życie ciągnie się za nim balast. Na szczęście ja tego nie mam. Chcę wszystkim pomóc w osiągnięciu sukcesu. Ratowanie wymaga też niemałego szkolenia. Nie można tak po prostu ruszyć przed siebie. Trzeba wiedzieć jak to zorganizować, mieć przemyślaną taktykę. Ważne jest, aby najpierw analizować, dopiero później wykonywać konkretne kroki.
Pańskie doświadczenie na pewno będzie bardzo cenne dla innych.
- Mam taką nadzieję. W tym przypadku nie chodzi mi o pieniądze, ale o zdobycie uwagi. To mi daje poczucie, że idę dobrą drogą i nie robię tego tylko dla siebie.
W jednym z wywiadów z panem przeczytałam takie zdanie: "Poświęciłem ekstremalnemu alpinizmowi wiele lat, wystarczy. Zdałem sobie sprawę z moich ambicji i nie widzę nic, co mógłbym jeszcze zrobić". Kiedy poczuł pan, że jest to ten punkt zwrotny?
- Przede wszystkim byłem zmęczony. Po tym jak udało mi się zdobyć tyle szczytów jeden z moich kolegów z Kazachstanu - malarz Andrej Starkow - uświadomił mi pewną rzecz. Powiedział, że skupiłem się tylko na jednym kierunku i tylko tam podążam. Jeśli znajdę dla siebie inny kierunek, to uda mi się odnieść sukces i będę w tym pierwszy. Sztuką jest robić coś, czego inne osoby nie potrafią i nie rozumieją. Dla mnie wyprawy w góry wysokie były bardzo ryzykowne. Jeśli dodasz do tego czasochłonne przygotowania, to robi się bardzo wymagające. Możesz stracić rok na przygotowania, a później kolejny rok, dlatego że twój partner zrobił błąd. Teraz potrzebuję czasu, żeby zorganizować sobie dobrze moje życie prywatne. Na jakieś 2-3 lata odpuściłem wspinaczkę wysokogórską, później może do tego wrócę. Na ten moment mam wrażenie, że w moim życiu wszystko jest zbyt dużym ryzykiem. Na pewno nie zerwałem z tym całkowicie, bo mam jeszcze marzenia z tym związane. Pewien Hiszpan - Juan Oiarzabal - jest rekordzistą, który wszedł 26 razy na szczyt ośmiotysięczników bez tlenu. Ja zrobiłem to 23 razy i chciałbym pobić ten rekord, żeby należał do Polaka.
Czy będąc w górach łatwo podjąć panu decyzję, że to już moment, w którym trzeba zawrócić?
- Ciężko wyznaczyć taką granicę, kiedy można zrobić krok do przodu, a kiedy czas zawrócić. Będąc w górach możesz przewidzieć sytuację na dzień, maksymalnie dwa do przodu. Nigdy nie można mieć pewności jaka będzie pogoda, jak zachowa się nasze ciało. Na to składa się wiele aspektów. Kiedy idę solo wszystko jest w moich rękach, inaczej wygląda to przy wyprawie grupą. Kiedy wpinałem się na Gaszerbrum II w 2019 roku wszystko szło źle. Poruszałem się tylko do góry, bez namiotów, wody, miałem małe śniadanie, a mimo to udało mi się zdobyć szczyt. Tego nie da się jednoznacznie przewidzieć.
A jak to wygląda w życiu prywatnym, łatwo się pan poddaje?
- Ja lubię, kiedy mogę uczestniczyć w procesie. Lubię stawiać sobie konkretne wyzwania. Jeśli uda mi się zdobyć jeden cel, to mam więcej możliwości w przypadku kolejnych. Tak też było w przypadku moich książek. Pierwsza była eksperymentem, później było trochę lepiej. Z czasem zaczęli mi płacić pieniądze, a później była to już sztuka. Teraz wyzwanie w "Tańcu z Gwiazdami" daje mi poczucie, że każdego dnia osiągam kolejny, mały sukces. Kiedy Janja mówi, że udało mi się coś zrobić poprawnie, czuję dużą radość. To mnie napędza do dalszej pracy i do walki o finał, i o Kryształową Kulę.
Rozmawiała Karina Pompa / AKPA