Reklama

Człowiek z kosmosu

Przez parę dni nagranie z jego osobą stało się sensacją polskiego internetu. - Dwudniowa śmierć medialna Bartka Topy? - wzrusza ramionami. - Im ta "śmierć" była głębiej pod ziemią, tym późniejszy efekt wystrzelenia w górę był mocniejszy - tak Bartłomiej Topa komentuje zaangażowanie w nietypowy projekt reklamy społecznej dotyczący autyzmu. Od 20 stycznia aktora możemy też oglądać w kinach w "Sztosie 2" - kontynuacji komediowego hitu z 1997 roku.

W rozmowie z INTERIA.PL Bartłomiej Topa opowiedział o niekonwencjonalnej fryzurze, w której możemy zobaczyć go w filmie Olafa Lubaszenki; zdradził, że niedługo zaczyna zdjęcia do nowego obrazu Wojtka Smarzowskiego, gdzie zagra główną rolę, oraz przybliżył szczegóły współpracy z Fundacją SYNAPSIS.

Czy oglądał pan kiedyś sequel, który byłby lepszy od oryginału?

- [cisza]

Klasyczny przykład - "Ojciec chrzestny 2".

Bartłomiej Topa: - No tak, "Ojciec chrzestny 2", absolutnie...

Trochę pana zaczepiam, ale nie bez powodu. No bo skoro regułą jest, że kontynuacje kinowych hitów zazwyczaj nie utrzymują poziomu oryginalnego filmu, to po co aktorzy godzą się w nich występować? To jest zawsze grząski grunt, bo trzeba się dodatkowo zmierzyć z jakimiś legendarnymi kreacjami, które mają swoje nienaruszalne miejsce w zbiorowej świadomości.

Reklama

- Oczywiście, że to jest niebezpieczne. To jest taka sfera twórczości, która związana jest ze wspomnieniami, przeżyciami, emocjonalnymi chwilami, które miały miejsce w przeszłości; w przypadku "Sztosu" - 14 lat temu. "Szczęście w nieszczęściu" - nie brałem udziału w tamtym projekcie; jestem postacią, która pojawiła się na nowo, trochę z kosmosu, więc mnie ta wątpliwość akurat nie dotyczy.

Miał pan o tyle łatwiej, że nie było jakiegoś punktu odniesienia dla pańskiego bohatera. Ale oglądając "Sztos 2" nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pańska postać sprawiała wrażenie, jakby była z innego filmu. Na przykład z "80 milionów", czy "Kreta", gdzie akurat także wcielił się pan w bohatera o solidarnościowej proweniencji.

- To nie jest tak, że decyzję o wystąpieniu w "Sztosie 2" podjąłem w ciemno. Otrzymałem scenariusz, zadzwonił do mnie Olaf [Lubaszenko - reżyser filmu] mówiąc, że jest taka rola. Ważne jest tutaj to, że aktorzy, którzy wystąpili w "Sztosie 2", obsadzeni zostali często ze świadomością ich dotychczasowych ekranowych wizerunków. To, że Michał Piela [znany z serialu "Ojciec Mateusz"] zagrał razem z Bogusiem Lindą... Olaf z premedytacją zdecydował, żeby ich skonfrontować ze sobą oraz z ich wcześniejszymi rolami.

- Trudno mi powiedzieć, z jakiego powodu wybrał akurat mnie, pewnie wpisałem się jakoś w ogólną wizję całego projektu i te zadania, które reżyser mi postawił, starałem się wykonać tak, jak potrafię najlepiej. Nic więcej nie powiem.

W związku z faktem, że pana bohater ukrywa się w "Sztosie 2"; z racji tego, że należy do Solidarności, musi się maskować - oglądamy pana nie tylko z doklejoną brodą jako sopockiego taksówkarza, lecz także prezentuje pan wystrzałową fryzurę.

- To jest fryzura "na czeskiego piłkarza". W tamtych latach ten rodzaj uczesania był dość modny. Dla mnie był to więc rodzaj sentymentalnego powrotu i bardzo mi się to spodobało. Ja lubię takie zmiany. Dobrze się czuję w kreacjach, które są trochę bardziej podkreślone. To daje tym rolom bardzo charakterystyczny rys. Ta fryzura chyba dobrze wpisała się w postać tego niepozornego skarbnika.


W "Sztosie 2" znajdziemy kilka personalnych aluzji do znanych obecnie osób. Zaczyna się od Adama Małysza, później słyszymy głos Adama Michnika, w scenie więziennej pojawiają się znani publicyści i dziennikarze... Pański bohater miał jakiś autentyczny odpowiednik?

- Nie mam pojęcia. Budując tę postać , nie miałem takich odniesień. Być może w głowie Olafa coś tam tkwiło, ale nie wspominał mi o tym.

To nie pierwszy raz, kiedy pracuje pan na planie filmowym pod dowództwem reżysera, znanego wcześniej jako aktora. Wystąpił pan też w "Prostej historii o miłości" Arkadiusza Jakubika. W czym aktor na fotelu reżysera ma łatwiej?

- Każda aktorska próba reżyserii jest wybitnie indywidualna, dlatego nie chciałbym tu generalizować. Co do Olafa... mam wrażenie, że czuje fach aktorski, wie, czego potrzebujemy na planie. Umie udzielić nam - aktorom - cennych wskazówek. Z tego punktu widzenia taka współpraca jest na pewno łatwiejsza. I bardziej bezpośrednia. Czasem wystarczy tylko jakiś gest, jedno spojrzenie - ten komunikat przechodzi i to wystarcza.

Pan nigdy nie myślał o przejściu na druga stronę kamery? W "Prostej historii o miłości" dość przekonująco wcielił się pan w postać reżysera filmowego...

- Póki co nie mam takich ambicji. Myślę, że ważne jest w takim przypadku znalezienie tekstu, który mógłby stanowić jakąś inspirację. Jakby się miało dobry, inspirujący scenariusz, byłby to jakiś powód do wyjęcia "kamery z Robura" - jak to mówi Smarzowski.

A propos. Trochę mnie zaskoczyło, że nie ma pana w obsadzie "Róży". W poprzednich filmach Smarzowskiego: "Weselu" oraz "Domu złym" - był pan kimś więcej niż tylko aktorem.

- No tak, to mogłoby być zaskakujące dla ludzi nie znających naszych relacji, ale pozostaję z Wojtkiem w bardzo przyjacielskiej zażyłości. On doskonale wie, co jest dla niego ważne, wybiera tylko te projekty, które chce realizować i dobiera do nich ludzi, których widzi w tych projektach. Nie mam z tym absolutnie żadnego kłopotu...

- Akurat jesteśmy teraz w przeddzień nowego projektu, w którym tym razem będę grał główną rolę. To jest historia o roboczym tytule "Siedem dni". Dotyczy tygodnia z życia siedmiu policjantów drogówki. Rzecz dzieje się współcześnie w dużym mieście.

Wreszcie główna rola. W ubiegłym roku na ekrany kin weszło aż pięć tytułów z pańskim udziałem , ale wszystkie były epizodami.

Zgadza się. Ale nie mam z tym kłopotu. Widocznie reżyserzy nie byli zdecydowani na moją osobę i na to, co mogę im zaproponować. Cóż zrobić, tak się działo...

Działo się za to kilkanaście dni temu za sprawą pewnej społecznej akcji, której był pan twarzą. Proszę powiedzieć, jak doszło do pańskiej współpracy z Fundacją SYNAPSIS.

- Pracuję już z nimi od kilkunastu miesięcy. Pierwszym naszym projektem było uczestnictwo w sportowej imprezie Herbalife Susz Thriatlon, gdzie wspólnie z Piotrkiem Adamczykiem, Tomkiem Karolakiem i Łukaszem Grassem zbieraliśmy pieniądze dla Fundacji SYNAPSIS. Projekt, który miał miejsce dwa tygodnie temu i wywołał tak szeroki rezonans, co bardzo mnie cieszy, miał na celu zwrócenie opinii publicznej na kwestię autyzmu, na rzeczywistość ludzi dotkniętych tym zaburzeniem.


- Ta współpraca rozwija się. Bardzo zainteresowało mnie to, co dzieje się z tymi ludźmi, jak oni radzą sobie z otaczającym ich światem. A przez to, że jest mi to bliskie, bo związane ze zmysłami i percepcją, bardzo mnie zaciekawiło również od strony aktorskiej. Nie miałem żadnych wątpliwości, żeby się pod tym podpisać, bo wierzę, że cel, który temu przedsięwzięciu przyświeca, jest godny i wartościowy.

Zanim się wyjaśniło, o co chodzi, stał się pan krótkotrwałą sensacją polskiego internetu.

- Dwudniowa śmierć medialna Bartka Topy? Im ta "śmierć" była głębiej pod ziemią, tym późniejszy efekt wystrzelenia w górę był mocniejszy. Na tym nam zależało. Mieliśmy tego świadomość i takie było założenie, że przyjmujemy taką a nie inną strategię działania. Im gorzej na początku, tym lepiej później. Oczywiście ten projekt ma znacznie szerszy aspekt, natomiast każdy z nas, kto miał okazję w nim uczestniczyć, oglądając, czy komentując - musi koniec końców poczynić jakąś refleksję.

- Ważne, że pierwszy moment zwrócenia uwagi społecznej na problem autyzmu został osiągnięty., Teraz będą kolejne etapy działania i tym z powodzeniem zajmuje się Fundacja SYNAPSIS, a ja się cieszę, że mogę być częścią tego procesu.

Przy okazji obnażyliście mechanizmy funkcjonowania dzisiejszych mediów, za wszelką cenę szukających tanich sensacji. Przecież pierwsze czym zajęły się portale po upublicznieniu tych nagrań, było zgadywanie pod wpływem jakich używek Bartłomiej Topa znajdował się w trakcie wizyty w "Pytaniu na śniadanie".

- Coś w tym jest. To przewrotny element tej kampanii. Obserwując to, co się dzieje we współczesnych mediach - nie chcę wszystkiego w czambuł potępiać, ale rzeczywiście - często dotykamy spraw mało istotnych, które się po prostu dobrze sprzedają, kompletnie pomijając sfery życia, które są dla nas najważniejsze.


- Nie mówimy o emocjach. Nie mówimy o tym, jak postrzegamy rzeczywistość. Nie mówimy o inności. Nie mówimy o narzędziach, które nam pozwalają utrzymać lub rozwijać dobre relacje z innymi. To jest margines medialnego zainteresowania . Ta kampania odbiła się trochę rykoszetem, zahaczając o inne sprawy, lecz dla mnie to też jest bardzo istotne w całej tej historii.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bartłomiej Topa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy