Reklama

Ciągle szukam przygody

Magdalena Voigt: Czym kieruje się pan wybierając projekt filmowy, do którego skomponuje później muzykę? Propozycji zapewne jest wiele?

Jan A. P. Kaczmarek: - Rzeczywiście, propozycji przybywa. A decyzja? Coś musi mnie zafrapować w projekcie. Muszę też widzieć w nim szansę zrobienia czegoś, co będzie miało znaczenie. Projekt, w którym muzyka z założenia jest zupełnie nieistotna, na pewno mniej mnie interesuje. Kiedy widzę, że muzyka może być jednym z bohaterow oraz modyfikować emocje i treść obrazu, jestem zachwycony i zabieram się do pracy. Tak było na przykład podczas prac nad filmem "Niewierna" Adriana Lyne'a.

Reklama

MV: Na jakim etapie produkcji rozpoczął pan pracę nad muzyką do tego obrazu?

Jan A. P. Kaczmarek: - Już na etapie scenariusza. To był bardzo rzadki przypadek w mojej pracy, ponieważ w Stanach jestem z reguły angażowany na końcu filmu, kiedy jest już gotowy co najmniej pierwszy reżyserski montaż. Tym razem zacząłem od scenariusza, tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Potem pojechałem na plan, gdzie spędziłem trochę czasu, starając się wychwycić klimat filmu, poznać aktorów, a przede wszystkim Adriana, jego sposób myślenia. A potem czekałem na pierwszy montaż.

MV: Czy takie wczesne rozpoczęcie pracy nad projektem pomaga w komponowaniu muzyki?

Jan A. P. Kaczmarek: - Tak. Jednak nie demonizowałbym tego. Myślę, że można się bez tego obejść. Jednak kiedy stykasz się już podczas powstawania zdjęć do filmu ze świetnymi ludźmi, jest to pomocne. Wiąże ludzi ze sobą. Na przykład spotkanie z Richardem Gere na planie "Niewiernej" zaowocowało powstaniem małego fortepianowego utworu. Wysłałem mu swoją wersję, on dołożył coś od siebie i "urodziło" się małe dziełko. W filmie jest taki moment, w którym Richard gra na fortepianie, a jego filmowy synek siedzi mu na kolanie i przypatruje się. I to jest właśnie to nasze wspólne dziełko. Gdyby nie było mnie na planie, gdybyśmy nie znaleźli z Richardem porozumienia, nie byłoby pewnie tej sceny.

MV: Czy Adrian Lyne miał sprecyzowaną wizję muzyki w filmie "Niewierna"?

Jan A. P. Kaczmarek: - Był bardzo otwarty na propozycje. W Stanach zawsze robi się tzw. "temp track", czyli muzykę tymczasową, którą wykorzystuje się podczas montażu. W tym przypadku ta muzyka tymczasowa nie miała jakiegoś zdecydowanego charakteru, była bardzo łagodna, sugerowała niezbyt radykalną energię. Poszedłem w tym kierunku.

MV: "Niewierna" jest remakiem obrazu "Niewierna żona". Czy podczas pracy sugerował się pan muzyką obecną w filmie Claude'a Chabrola?

Jan A. P. Kaczmarek: - Nie. Odmówiłem nawet obejrzenia filmu. Uznałem, że jest to niepotrzebne. Zamyka wyobraźnię. Jest dość zmartwienia z "temp trackiem". Kiedy zbytnio się go nasłucha, powstaje problem z wyrzuceniem go z pamięci. A kiedy jeszcze miałbym w umyśle muzykę z filmu Chabrola, byłby to za duży wysiłek.

MV: Czy obecność na planie podczas realizacji "Niewiernej" w jakiś sposób zmieniła pana pierwotną wizję muzyki do tego filmu?

Jan A. P. Kaczmarek: - Nie bardzo. To znaczy pierwotna wizja zawsze ewoluuje. Nie pozwalam sobie na to, by mieć za wcześnie kompletną wizję. Nie wpadam w euforię na punkcie jakiegoś pomysłu, którego potem kurczowo się trzymam. To jest niedobre. Film jest dziełem powstającym w bardzo długim okresie czasu. I nie wolno zamykać sobie za wcześnie wyobraźni. Patrzę na siebie, jak na chirurga - mam pacjenta na stole, otwieram klatkę piersiową i zaczynam robić to, co trzeba. Natomiast jeżeli zakłada się coś zbyt wcześnie i potem forsuje ten punkt widzenia, bo to fajnie brzmi, bo już nie chce się nic innego zrobić, to jest to niedobre. Muzyka "nie siedzi" w filmie, nie służy filmowi, bywa takim "niedorobionym" elementem.

MV: A miał pan ostatnio w kinie wrażenie, że obcuje z dobrą muzyką? Czy potrafi pan oglądać film wyłącznie jako widz, a nie osoba zawodowo zajmująca się filmem?

Jan A. P. Kaczmarek: - Nie! Zawsze słyszę muzykę w filmie! Wielu kompozytorów udaje, że nic nie słyszą. Nie wierzę w to. Jeśli ktoś jest zawodowcem i robi muzykę, to nie ma takiej możliwości. Ucho zawsze wychwyci muzykę i ona jest bardzo starannie czytana. A ostatnio w kinie? Myślę o ostatnich Oscarach... Na pewno nie zachwyciła mnie muzyka do "Władcy Pierścieni". Bardzo pozytywnie odebrałem natomiast muzykę do "Pięknego umysłu". James Horner jest "płodnym" kompozytorem, jednym z bardziej wziętych w Hollywood, który jednak często powtarza się. Często oskarżany był o taką "rozmazaną kreskę". A w "Pięknym umyśle" zaskoczył mnie nową energią. Bardzo podobał mi się taki "przewrotny" przewodni temat, zupełnie nie w jego stylu. Wydawało mi się, że to on powinien dostać Oscara.

MV: Muzyka do "Niewiernej" zbiera bardzo pozytywne recenzje. Czy pana zdaniem ma szanse na oscarową nominację?

Jan A. P. Kaczmarek: - Wszystko może się zdarzyć, szczególnie w miejscu zwanym Hollywood. Nie przywiązuję się więc do tej myśli. Co się ma wydarzyć, wydarzy się. Bardzo wierzę w przeznaczenie, w to, że nie ominie nas to, co los dla nas przeznaczyl. I jeżeli ta statuetka należy mi się, to ją dostanę. Prosta sprawa.

MV: Czym różni się praca kompozytora muzyki filmowej w Polsce i Stanach Zjednoczonych?

Jan A. P. Kaczmarek: - W Europie tradycyjnie kompozytor ma więcej wolności. Wynika to czasami z szacunku, a czasami ze zwykłego lenistwa reżysera :) Nigdy nie wiadomo, skąd się ta wolność bierze, ale z reguły jest. Ale jest też inna sprawa, której nie znoszę. W Europie muzykę nadmiernie montuje się. To znaczy kompozytor pisze muzykę, ona jest napisana "do filmu" w tym sensie, że jest w jakiś sposób nim inspirowana, ale właściwe umieszczenie muzyki w filmie dokonuje się przy udziale montażysty, który tnie ją na kawałki i - lepiej, albo gorzej - "wpasowuje" w film. Nie lubię tego. Mój warsztat zbudowałem sobie w Stanach, gdzie pisze się bardzo precyzyjnie i kompozytor ma dużo większą kontrolę nad strukturą, nie jest zaskakiwany. Oczywiście, nie chcę demonizować. Czasami interwencja osoby trzeciej, montażysty, przynosi nadzwyczajne skutki i niespodzianki, które witam z radością. Z reguły jednak wolę, żeby ten proces był bardziej kontrolowany przeze mnie, przez kompozytora, a mniej przez inne osoby.

MV: Czy na planie niektórych filmów, obrazów reżyserów, z którymi pracował pan już nad wieloma projektami, pana rola nie jest zdecydowanie bardziej znacząca? Napisał pan muzykę do kilku filmów Agnieszki Holland.

Jan A. P. Kaczmarek: - Tak, w dużej mierze tak. Z Agnieszką zrobiliśmy już cztery filmy. To powoduje, że znaleźliśmy wspólny język, dzięki czemu jej ingerencja w materiał nie jest nadmierna.

MV: Czy będzie pan współpracował z Agnieszką Holland nad jej kolejnym filmowym projektem, historią Janosika?

Jan A. P. Kaczmarek: - Nie wiem, nie myślałem o tym.

MV: A najbliższe plany zawodowe?

Jan A. P. Kaczmarek: - Piszę w tej chwili duży utwór na orkiestrę symfoniczną i chóry, na uroczystość otwarcia nowej katedry Naszej Pani od Aniołów w Los Angeles. Zbudowano tam świątynię, na którą czekano 100 lat. Idea powstała w 1904 roku i teraz się sfinalizowała. Kardynał Mahony, który jest "sprawcą" budowy, zamówił u mnie utwór na finał ceremonii. To duży zaszczyt i zupełnie inny typ odpowiedzialności. W pewnym sensie jest to pokrewne muzyce filmowej, jest to bowiem wydarzenie, które ma w sobie także aspekt wizualny. Pracuję również nad operą. Ale ponieważ pracuję nad nią od dłuższego czasu, nie chcę o niej zbyt dużo mówić :) Ten "katedralny" utwór symfoniczny to bardzo ciężka praca. Jest też następny projekt filmowy, ale nie lubię dyskutować o czymś, co nie jest dokładnie zaplanowane, kiedy nie mam określonych terminów. Mam jednak bardzo twórczy okres - dużo pracuję, chcę pracować, wydaje mi się, że mam szczęście do ciekawych projektów, a to bardzo ważne.

MV: "Niewierna" wydaje się takim bardzo ciekawym projektem. Kiedy po rozpoczęciu pokazu wychodził pan z sali, na chwilę zatrzymał się pan tłumacząc, że chce posłuchać, jak brzmi dźwięk. Jak odbiera pan swoje utwory w gotowym już obrazie?

Jan A. P. Kaczmarek: - Bardzo serio! Tego także nauczyłem się w Stanach. Cały czas myślę, co można jeszcze poprawić. To jest taka amerykańska cecha - nie poddawać się. Dopóki nie wyrwą mi materiału z rąk, cały czas coś poprawiam. Teraz też kazałem trochę "pokręcić gałką", żeby wszystko lepiej brzmiało.

MV: A który ze swych filmowych projektów kocha pan najbardziej?

Jan A. P. Kaczmarek: - Mam wielki sentyment do "Całkowitego zaćmienia". Muzyka w tym filmie wyrosła z bardzo szczególnych emocji i może dlatego, że nie jest tak "bogata", jak szereg innych, to w swojej skromności bardzo "czysta" i jestem bardzo do niej przywiązany.

MV: Jest pan bardzo aktywny - teatr, film, utwóry symfoniczne. Czy w którejś z tych dziedzin czuje się pan najlepiej? Wydaje się pan wielkim miłośnikiem swego zawodu.

Jan A. P. Kaczmarek: - Jeżeli ktoś wierzy w astrologię, to wszystko zrozumie. Moim ascendentem są Bliźnięta, co sprawia, że ciągle szukam przygody i chcę być tam, gdzie mnie nie ma. Ciągle wydaje mi się, że mogę odkryć coś jeszcze ciekawszego. Kiedy robię duży film, to marzę o małym, kiedy robię mały, to kusi mnie superprodukcja, potem teatr, opera, muzyka symfoniczna - tak jak teraz, na otwarcie katedry.

MV: Czy ma pan muzyczne wzorce?

Jan A. P. Kaczmarek: - Jeden człowiek wywarł na mnie wielkie wrażenie - Ennio Morricone i jego muzyka do "Misji". Także jego wcześniejsze dokonania są wspaniałe, ale dla mnie "Misja" była ukoronowaniem jego twórczości. Jest to kompozytor, w którego najlepszych utworach można znaleźć metafizykę. Podziwiam go, to wielki mistrz. Wśród polskich kompozytorów mam szacunek do nestora naszej kompozycji, Wojciecha Kilara. Jego wdzięku, bezpretensjonalności.

MV: Narzekał pan ostatnio, że w polskich sklepach bardzo trudno jest o płyty z pana muzyką. Nadal jest ciężko... Dlaczego?!

Jan A. P. Kaczmarek: - To jest tragedia. Zupełnie nie wiem, o co chodzi. Myślałem sobie, że kiedy robię filmy z Agnieszką Holland, takie niekomercyjne, osobiste projekty, to handel nie nadąża. Ale "Niewierna"? Wysokobudżetowy film, moja płyta jest w dziesiątce najlepiej sprzedających się płyt w Ameryce, Londynie, Paryżu, Niemczech... W Polsce nikt nie chce zarobić na niej pieniędzy. Fascynujące. Byłbym wzruszony, gdyby ktoś chciał. Jak na razie tylko z muzyką do "Quo vadis" nie było problemu i można ją było kupić bez specjalnych trudności.

MV: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadzony w lipcu 2002 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy