Charlotte Gainsbourg: Bycie rodzicem to codzienna troska [wywiad]
Charlotte Gainsbourg to jedna z najbardziej cenionych i charyzmatycznych europejskich aktorek. Swą wieloletnią karierę, na którą składa się blisko osiemdziesiąt ról, zaczynała już jako mała dziewczynka. Wydaje się, że na aktorstwo i muzykę, bo jest także piosenkarką, mając takie geny, była wręcz skazana. Jej matką jest bowiem wybitna brytyjska aktorka Jane Birkin, a ojcem francuski bard Serge Gainsbourg. Do polskich kin właśnie wchodzi jej najnowszy film "Pasażerowie nocy".
Na przestrzeni lat Charlotte Gainsbourg współpracowała z wieloma znakomitymi reżyserami, jak Franco Zeffirelli, Alejandro Gonzalez Iñárritu, Jacques Doillon, Todd Haynes czy Roland Emmerich. Najważniejszym z nich był jednak Duńczyk Lars von Trier, u którego miała okazję grywać kilkakrotnie, a rola w "Antychryście" przyniosła jej w 2009 roku nagrodę dla najlepszej aktorki na festiwalu w Cannes. To właśnie na Lazurowym Wybrzeżu premierę miał także jej reżyserski debiut, dokument poświęcony jej matce - "Jane według Charlotte".
Do polskich kin wchodzi właśnie film Mikhaëla Hersa "Pasażerowie nocy", w którym Charlotte Gainsbourg wcieliła się w główną rolę. Kobietę, która po bolesnym rozstaniu na nowo ułożyć sobie musi życie z dwójką nastoletnich dzieci u boku. O rodzicielstwie, ochronie prywatności, próbie pogodzenia kariery filmowej z muzyczną i wspomnieniach z lat 80. z Charlotte Gainsbourg rozmawia Kuba Armata.
Kuba Armata: Tak się złożyło, że zarówno "Pasażerowie nocy", jak i poprzednia fabuła, w której wzięłaś udział, czyli "Oskarżony" Yvana Attala, to opowieści o skomplikowanych relacjach matek ze swoimi dziećmi. Czysty przypadek czy jest może coś na rzeczy?
Charlotte Gainsbourg: - Powiedziałabym, że to raczej przypadek. Kiedy pracowałam nad "Oskarżonym", nie wiedziałam jeszcze, że będę robiła ten film. W międzyczasie realizowałam dokument o mojej matce Jane Birkin. Nie było zatem żadnej kalkulacji. Zresztą nie ma jej zbyt wiele w żadnym projekcie, na jaki się decyduję. Cieszę się, że propozycje same do mnie trafiają. Na tym etapie rzadko już zdarza się, żebym sama czegoś intensywnie poszukiwała.
Jak zatem to się dzieje?
- Zazwyczaj czytam scenariusze podsuwane mi przez agenta. To osoba, której w pełni ufam i ona podrzuca mi teksty z uwagą, że to może mnie zainteresować. Uwielbiam moment, gdy zakochuję się w jakimś projekcie. Z "Pasażerami nocy" było pod tym względem ciekawie, bo początkowo scenariusz miał zupełnie inne, bardziej dramatyczne zakończenie. Mikhaël zdecydował się jednak przepisać tekst i kolejna wersja była dla mnie zdecydowanie bardziej spójna. Uwielbiam czytać scenariusze, by później spotkać się z reżyserem i móc się przekonać, czy coś z tego wyjdzie. Choć tematy obu filmów, o których wspomniałeś, są raczej poważne, mam to szczęście, że mogę przeplatać dramaty lżejszymi tytułami - komediami czy filmami muzycznymi. Czuję się bardzo uprzywilejowana w tym względzie.
Akcja "Pasażerów nocy" rozgrywa się w 1984 roku, czyli w czasie, kiedy miałaś trzynaście lat. Jak wspominasz tamte czasy?
- Możliwość pracy przy tym filmie była dla mnie wspaniałą szansą na zanurzenie się w czasach, które były mi tak bliskie, bo na nie przypadła moja młodość. Jednocześnie pamiętam, że dochodziło do wielu zabawnych sytuacji na planie, kiedy młodzi aktorzy orientowali się, czego wtedy słuchaliśmy albo gdy byli w szoku, widząc te wszystkie przedmioty, z których wtedy się korzystało, jak na przykład telefon stacjonarny. Ich miny sugerowały, że jest to dla nich tak obce, jakby pochodziło z innej planety. Kilka razy zresztą w takich sytuacjach autentycznie się wzruszyłam. Zobaczyłam chociażby paczkę papierosów Gitanes, które zwykł palić mój ojciec. W latach 80. moi rodzice się rozstali, co na pewno nie było łatwym doświadczeniem dla młodej dziewczynki. Jednocześnie przeżyłam wtedy najbardziej magiczny czas z ojcem. Byliśmy sami, czułam się niesamowicie rozpieszczona, to było wspaniałe. Z mamą było trochę inaczej, zdecydowanie bardziej przypominało to klasyczną rodzinę. Poza tym, na pierwszą połowę lat 80. przypadają też moje debiutanckie doświadczenia z filmem. Zatem był to dla mnie wyjątkowy czas.
Czy już wtedy, gdy pojawiałaś się w filmach jako mała dziewczynka, czułaś, że zostaniesz aktorką i z tym zwiążesz swoją przyszłość?
- Nie, choć jeśli mam być szczera, chyba już w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że plan filmowy to miejsce, gdzie chciałabym być w przyszłości. Chodziło przede wszystkim o możliwość obcowania z ekipą, z tymi wszystkimi ludźmi. Początkowo dużo bardziej mnie to fascynowało niż same filmy, przy których pracowałam. Zaczęło się od "Słów i muzyki" (1984) Élie Chouraqui, a potem była "Złośnica" Claude’a Millera. Owszem, podobały mi się te historie, ale chyba jeszcze to wszystko nie do końca mnie obchodziło. Uwielbiałam za to możliwość bycia częścią ekipy, wspólne chodzenie na obiady, spanie w hotelu. Kiedy zaczynałam pracę nad debiutanckim filmem, miałam niespełna trzynaście lat. Sama udałam się do Montrealu, co więcej, mogłam sama spać w pokoju hotelowym. Dla nastolatki to były luksusy i wielka przygoda. Jednocześnie cały czas byłam mocno wystraszona.
Dlaczego?
- Nie chodziło nawet o tremę związaną z pracą, ale raczej o to, że widziałam wiele filmów z moimi rówieśnikami, którym później w dorosłym życiu nie udawało się zostać aktorami. Z doświadczenia teraz widzę, że to wcale nie jest takie oczywiste i pierwsze aktorskie kroki w młodym wieku nie muszą się przełożyć na dalszą karierę. Bardzo się zatem obawiałam, że i ja mogę podzielić ten los i nagle obudzę się z tego pięknego snu. Byłam przesądna do tego stopnia, że nawet kiedy nikogo nie było obok, nie byłam w stanie na głos powiedzieć, że w przyszłości chciałabym być aktorką.
Dzisiaj obserwujesz z kolei, jak twoje dzieci opuszczają rodzinne gniazdo i wkraczają w dorosłe życie. Syn Ben zdecydował się pójść w ślady rodziców, rozpoczynając aktorską karierę. Jakie to uczucie?
- Przede wszystkim cieszę się ich szczęściem. Jako matka mam świadomość, że wyfruwanie dzieci z gniazda to logiczna kolej rzeczy, choć nie ma co ukrywać, niełatwa. Dzieci zawsze były częścią mojego życia zawodowego, zarówno na planie filmu czy w studiu, gdy nagrywałam album. Choć zwykle nie zabieraliśmy ich na siłę na premiery, ścianki, tym samym nie dzieliliśmy zawodowych sukcesów czy porażek. Myślę, że ten balans pomiędzy życiem zawodowym a rodzinnym jest istotny. Sama jestem ciekawa, czym w przyszłości zajmą się moje córki. Obserwuję je i widzę, że ciągnie je do artystycznych zajęć, ale kto wie? Jestem przekonana, że znajdą odpowiednią drogę.
A jak było z Benem?
- W przypadku Bena mam te same obawy, które miałam w stosunku do siebie w młodym wieku. Zaczął grywać w filmach i trzymam mocno kciuki, żeby dalej mu dobrze szło oraz dostawał kolejne angaże. Choć mam świadomość, że wcale nie musi to być takie łatwe. Chciałabym też, by już na samym początku zrozumiał, że może warto nie skupiać się tylko i wyłącznie na graniu, ale także na próbach pisania czegoś swojego. By być bardziej aktywnym i nie czekać tylko, czy jakiś projekt dojdzie finalnie do skutku. Już taki los rodzica, że nigdy tak naprawdę nie przestaje się martwić o swoje dziecko. Bycie rodzicem to nieustanna, codzienna troska.
Wspomniałaś też o muzyce, która również za sprawą twojego ojca Serge’a Gainsbourga już w młodym wieku stała się ważną częścią twojego życia. Trudno pogodzić karierę filmową z muzyczną?
- W moim przypadku to prawdziwe wyzwanie, ale może ma to związek z dość nietypowym podejściem. Aktualnie czuję, że przez ostatnie trzy lata wzięłam udział w naprawdę wielu filmach. Wcześniej z kolei mocno skupiałam się na muzyce, koncertując na całym świecie. Przyszedł moment, w którym powiedziałam sobie: "Dość, teraz pora zająć się filmami". Poświęciłam im się w znacznym stopniu, co z kolei odbiło się na zaniedbaniu strony muzycznej. Bo w ostatnim czasie to filmy zdecydowanie były na pierwszym planie. Mam ochotę, by znowu tę wajchę przesunąć. Z drugiej strony nie jest to wcale takie oczywiste, ponieważ zawsze priorytetem na mojej liście jest rodzina. Niestety, wiele osób z branży muzycznej czy filmowej nie do końca to rozumie i czuję, że na każdym kroku muszę o to walczyć.
Co masz na myśli?
- Przede wszystkim wymagania związane z czasem, jaki mamy poświęcać na pracę i wszelkie rzeczy z nią związane. Czasami nie dla wszystkich jest zrozumiałe, że nie pójdę na jakąś imprezę branżową czy festiwalowy obiad, bo chcę ten czas spędzić ze swoją rodziną. Staram się tego bardzo konsekwentnie bronić. Nie zawsze jest łatwo, chociaż my, aktorzy, i tak mamy spory komfort tego, że w zasadzie wszędzie możemy zabrać ze sobą swoje dzieci - na plan, na festiwal itd. Widzę czasem, jak ludzie z ekipy pracują w pocie czoła, byle tylko mogli wrócić na weekend do swojej rodziny i spędzić chwilę czasu z dziećmi. Trudno wtedy nie docenić swojej pozycji.
Mówisz o chronieniu prywatności, a jednocześnie sprawiasz wrażenie bardzo otwartej osoby. Pojawiasz się na festiwalach, konfrontujesz się z publicznością, nie odmawiasz dziennikarzom wywiadów. A to w przypadku niektórych aktorów czy aktorek wcale nie jest takie oczywiste. Skąd czerpiesz motywację do tego?
- Staram się doceniać także tę część mojej pracy. Choć pamiętam, że był taki czas, kiedy nie lubiłam udzielania wywiadów. Nie było to dla mnie naturalne i powodowało poczucie sporego dyskomfortu. Kiedy pojechałam jednak z filmem na festiwal do Cannes tuż po pandemicznej przerwie, uczucie, że to wszystko wróciło do normy, było wręcz nie do opisania. Przez większą część pandemii co prawda kręciliśmy, więc nie byliśmy na szczęście uwięzieni w domu, ale bardzo brakowało mi tego całego festiwalowego życia. Jak widać także wywiadów.
To był festiwal w Cannes, na którym pokazałaś swój reżyserski debiut, dokumentalną opowieść o swojej matce. Wciągnęła cię reżyseria?
- Na pewno doświadczenie to sprawiło, że chciałabym zrobić to jeszcze raz. Choć myślę, że tym razem nie będzie to dokument. Nie czuję się jednak zbyt komfortowo z samą ideą zrobienia filmu jako takiego. Muszę mieć jakiś powód. Dokument o matce był takim wytłumaczeniem, mimo że na początku nie za bardzo wiedziałam, co robię. Nie miałam jeszcze pojęcia, czy będzie on trwał dwadzieścia minut, godzinę czy półtorej i czy w ogóle kiedykolwiek zostanie wyświetlony w kinie. To wszystko było dla mnie pewną niespodzianką. Chciałabym jeszcze stanąć za kamerą, ale nie czuję, żebym przez tamto doświadczenie nauczyła się, jak być reżyserem czy jak powinno się opowiadać historię. Mam jednak nadzieję, że dam się znowu porwać w jakąś ciekawą podróż.
W swojej filmografii masz imponującą liczbę blisko osiemdziesięciu ról. Czy któreś z nich są ważniejsze od innych?
- Są takie filmy, które wiele mnie nauczyły, nie tylko jako aktorkę, ale i osobę. "Złośnica", o której wspomniałam wcześniej, była magicznym doświadczeniem, z kolei "Mała złodziejka" (1988) Claude’a Millera to pierwszy raz, gdzie czerpałam autentyczną przyjemność z grania i wcielania się w bohaterkę. Mam wiele filmów, które sporo dla mnie znaczą i są czymś w rodzaju kamieni milowych. Szczególnie ostatnie produkcje Larsa von Triera. To zupełnie inne, ekstremalne wręcz doświadczenia, dające jednak największą satysfakcję. Bardzo tęsknię za współpracą z Larsem. Covid-19 utrudnił trochę nam kontakt, ale w miarę regularnie wymieniamy wiadomości tekstowe. Nie pokazałam mu jeszcze "Pasażerów nocy", choć myślę, że akurat jego ten film może wynudzić. Lars jest zawsze bardzo szczerym człowiekiem i jeśli tak będzie, to na pewno mi o tym powie (śmiech).