Cezary Żak: Już się nie śmiejemy
Cezary Żak czeka na kolejne wyzwania w życiu zawodowym, ale i prywatnym. Niedawno zakończył swoją przygodę z serialem "Ranczo", finałowy sezon właśnie oglądamy w telewizyjnej Jedynce.
Pamięta pan moment, kiedy po raz pierwszy wziął do ręki scenariusz "Rancza"?
- Doskonale! Dostałem naraz wszystkie odcinki pierwszej serii, więc od razu mogłem poznać całą historię. Ucieszyłem się, że scenariusz "Rancza" jest tak świetnie napisany, więc będzie można budować fajne postaci... Charakterystyczne, że my, aktorzy, nigdy go nie poprawialiśmy. A ja lubię wprowadzać zmiany. Jeśli widzę, że w ogóle nie ma nic do grania albo lepiej coś zagrać niż o tym gadać, to kreślę. Często kreślę! A tu przez 11 lat wyrzuciłem może 10 słów. Słów, nie zdań!
Bo to kapitalny scenariusz.
- Scenarzysta Andrzej Grembowicz przez 15 lat pracował w Kancelarii Sejmu, więc wójta miał w małym palcu. Znał język, sposób myślenia w tym gronie, tę wieczną grę polityków.
Wolał więc pan grać wójta niż księdza?
- Wójta, był dla mnie łatwiejszy. Choć moje córki twierdzą, że jestem czysty ksiądz. Może mają rację? (śmiech)
W 10. serii Kozioł startuje na prezydenta, na plebanii u brata po kryjomu pisze program naprawy dla Polski...
- Wójt na końcu zaczyna rozumieć naprawdę, jak można uratować ten kraj. Kończy się całkiem serio, z czego bardzo się cieszę. Już się nie śmiejemy. Oczywiście, jest komediowo, bo takie też są postaci, ale żartów nie ma. Serial kończy się wigilią w różnych domach, to jeszcze podbija tę powagę. Bo w Polsce, w kinie też, jak były święta, to coś się wyjaśniało, ludzie mówili sobie prawdę.
Jak w ogóle zaczęła się ta pana niezwykła przygoda z "Ranczem"?
- Po "Miodowych latach" producent spytał mnie, co bym chciał zagrać. Chciałem roli, która by odbiegała od Karola Krawczyka, bo istniało prawdopodobieństwo, że do końca życia będę kojarzony wyłącznie z sitcomem.
A to byłby jakiś wstyd?
- Zupełnie nie. Po latach widzę, że "Miodowe..." są nie do pobicia, nikt się nie odważył potem zrobić klasycznego sitcomu z publicznością na żywo. Ale wtedy chciałem zagrać coś w kostiumie i trafiłem na... sutannę. A do tego jeszcze ten wójt! Jego rola była napisana dla innego aktora - na początku wcale nie było wiadomo, że to będą bliźniacy. Ten pomysł powstał później, ale zanim jeszcze bracia bliźniacy objęli władzę w Polsce.
Dwie postaci jednocześnie - plan dość karkołomny. Nie bał się pan, że może się nie powieść?
- Nie przesadzajmy, studiowałem aktorstwo i trochę wiedziałem, jak to się robi. Początkowo, rzeczywiście, nie do końca byłem pewien swego. Ale jak zobaczyłem, że dobrze kombinuję, od razu mi ulżyło. To kwestia zapamiętania emocji. Jeśli wiem, co chcę grać w wójcie, a co w księdzu, to się układa.
Nie ma pan dość komedii? Co z marzeniem sprzed paru lat, żeby "wytarzać się" u Smarzowskiego?
- Nie spełnia się na razie. Ale ja czekam. Bo co mam zrobić? Jestem aktorem. Po zakończeniu "Rancza" pracuję tylko w teatrze. Wciąż mam cichą nadzieję, że wrócę do kina, bo przecież w kinie zaczynałem maleńkimi rólkami. Mój agent obliczył mi kiedyś, że zagrałem mniejsze lub większe epizody w ponad trzydziestu filmach. Tak, chciałbym uciec od wizerunku aktora komediowego. Ale przecież nie jest tak źle. Parę lat temu trafiło mi się dobrze z "Tajemnicą twierdzy szyfrów" Wołoszańskiego, a w sztuce "Tajny współpracownik" w Teatrze TV zagrałem pułkownika UB, postać autentyczną, kogoś tak bezkarnego, że chodził po Warszawie i strzelał do ludzi.
Niedawno skończył pan 55 lat. Córki już się wyprowadziły z domu?
- Tylko Ola, Zuzia jest na czwartym roku medycyny, mieszka z nami.
Cierpiał pan na syndrom opuszczonego gniazda, gdy się wyprowadziła starsza córka?
- Tylko chwilę. Może bardziej będę przeżywał, gdy wyprowadzi się i Zuzia. Zapowiedziała, że na rok planuje wyjechać na Erazmusa. Wtedy zrobi się pusto.
Nauczył się pan cenić dobre chwile, które się zdarzają?
- Zawsze je ceniłem - oczywiście, jak miałem czas o nich pomyśleć. Czasem oglądam stare zdjęcia, okazuje się, że niektórych momentów w życiu nie pamiętam.
Jak to?
- Na przykład z czasów dorastania moich córek. Kiedy kręciliśmy "Miodowe lata", tygodniami nie było mnie w domu. To znaczy uczestniczyłem w życiu córek, ale... przez telefon. Taki był młyn. Co tydzień premiera. Praca na planie, ale i w Teatrze Powszechnym. Nie było zmiłuj się. Ale nie widzę po moich córkach, żeby miały o to jakiś wielki żal. Chyba mnie lubią. I one akurat wszystko pamiętają.
Ma pan z nimi dobre relacje?
- Tak. To jakoś samo przyszło. Myślę, że dzieci wynoszą z domu nasze systemy wartości. Jak widzą, jak rozmawiają rodzice, jakie między rodzicami są relacje, jaki mają gust, chcąc nie chcąc to powtarzają. Wiedzą, co jest dobre, a co złe. Do dziś córki są z nami blisko. Może dlatego, że rodzina, że babcie, że tradycja? Zawsze pilnowaliśmy, żeby w ważnych momentach być razem. Chociaż na początku naszego małżeństwa w nas z Kasią był bunt. Kasia bardzo chciała wyjechać z Torunia, a ja z Brzegu. Ale ten rodzinny rdzeń w nas jest. Jeśli ktoś ma poukładane życie, wie, do czego dąży i jest uczciwy w stosunku do otaczającego go świata, zawsze to po latach wyjdzie.
Pan od razu tak wszystko wiedział?
- No skąd! Relacje z córkami budowaliśmy trochę po omacku. Wczoraj z Kasią rozmawialiśmy: "Zobacz, mamy szczęście". Ale o tym proszę nie pisać. Już kiedyś powiedzieliśmy w wywiadzie, że mamy szczęście, to się gromy na nas posypały. W Polsce powiedzieć, że się ma szczęście? Ale kto to wie, co to w ogóle jest? Symbioza wszystkiego. Odpowiednie tego proporcje. Może najważniejsze, żeby nie było wyrw? Jeśli uczciwie przechodzi się przez życie, znaczy, że jest się szczęściarzem. Nam z Kasią się udało. Teraz to już tylko tęsknimy za wnukami. Ja już jestem pewien, że będę świetnym dziadkiem (śmiech) Ale co z tego? Nasze córki na razie nie mają na dzieci czasu. Ale wierzę, że życie Oli i Zuzi jakoś się ułoży i przyjdzie dla nas z Kasią czas i na wnuki.
Rozmawiała Dorota Czerwińska
Cezary Żak urodził się 22 sierpnia 1961 roku w Brzegu Dolnym. W 1985 roku ukończył studia na Wydziale Aktorskim PWST we Wrocławiu. Podczas studiów poznał swoję przyszłą żonę, Katarzynę. W 1997 roku dołączył do obsady "Klanu" (grał Józka Sobolewicza, kuzyna Grażyny Lubicz). Rok później dostał rolę Karola Krawczyka w "Miodowych latach". Od 2006 gra w "Ranczu". Wystąpił też m.in. w serialach "Ludzie Chudego" i "Tajemnica twierdzy szyfrów". Ma dwie córki, 28-letnią Aleksandrę i 21-letnią Zuzannę.
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***