Bruno Dumont: Od wieków prześladuje nas wizja zagłady

Bruno Dumont - jeden z najważniejszych twórców kina autorskiego /Tim P. Whitby /Getty Images

- Pyta pan, czy stoję po ciemnej czy jasnej stronie mocy? Po ciemnej, to zrozumiałe! A mówiąc zupełnie poważnie, i odbiegając trochę od poruszanego tematu, rolą sztuki - czy to teatru, kina czy literatury - jest to, co nazywamy katharsis, a ściślej rzecz ujmując: uwolnienie od cierpienia i zła. Jakkolwiek radykalnie to zabrzmi, potrzeba nam krwi. Potrzebujemy przemocy i wojny na ekranie. Dla naszego dobra wszystko to musi być reprezentowane w kinie. Nie w tym rzecz, by tworzyć toksyczne modele zachowań. Ale by nas od nich uwolnić - mówi Bruno Dumont, reżyser filmu "Imperium", którego polska premiera odbędzie się podczas festiwalu mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

Bruno Dumont był przez lata postrzegany jako czołowy autor współczesnego kina. Żaden prestiżowy festiwal nie mógł obyć się bez premiery jego nowego filmu. Od początku jego twórczości budziła także sprzeciw i kontrowersje. Gdy przyznano mu canneńskie Grand Prix za "Ludzkość" (1999), na sali Grand Théâtre Lumière wybrzmiały gwizdy i głosy oburzenia. Film otwiera wątek brutalnego zdarzenia, którego ofiarą stała się jedenastoletnia dziewczynka. Senne miasteczko na flandryjskim wybrzeżu - w którym toczy się akcja tego i kolejnych jego filmów - skupia w sobie, jak w soczewce, kondycję współczesnego człowieka. Targają nim prymitywne instynkty, rosnący marazm, tkwiące w nim zło.

Reklama

Po latach Dumont zdecydowanie zmienił ton. Pierwszym tego symptomem był miniserial "Mały Quinquin" (2014), który okazał się pełną absurdów komedią. Choć tytuł został ciepło oceniony przez krytyków (prestiżowy magazyn "Cahiers du Cinéma" okrzyknął go najlepszą produkcją roku), to kolejne groteskowe, parodystyczne próby reżysera nie zdały egzaminu. "Martwe wody" (2016) oraz dwa filmy o Joannie d’Arc - "Jeannette. Dzieciństwo Joanny d’Arc" (2017) i "Joan of Arc" (2019) - utrzymane w konwencji musicalu, spotkały się z mieszanym przyjęciem. W tym roku Dumont zaskoczył kolejną woltą gatunkową. "Imperium" (2024), nagrodzone Grand Prix na festiwalu w Berlinie, to osobliwa wariacja na temat space opery w typie "Gwiezdnych wojen". Przy okazji premiery rozmowę z reżyserem dla Interii przeprowadził Mateusz Demski.

Polskie pokazy "Imperium" odbędą się w ramach 24. edycji festiwalu mBank Nowe Horyzonty (18-28.07). Film zostanie pokazany w sekcji Nocne Szaleństwo.

Mateusz Demski: Kolega powiedział, że pański film to najlepszy epizod "Gwiezdnych wojen", jaki widział od lat. Co sądzi pan o takich głosach?

Bruno Dumont: - No cóż, opinie mają to do siebie, że lubią się od siebie różnić.

Pozostając w temacie: pan jest z tych, co stoją po jasnej czy ciemnej stronie mocy?

- Po ciemnej, to zrozumiałe! A mówiąc zupełnie poważnie, i odbiegając trochę od poruszanego tematu, rolą sztuki - czy to teatru, kina czy literatury - jest to, co nazywamy katharsis, a ściślej rzecz ujmując: uwolnienie od cierpienia i zła. Jakkolwiek radykalnie to zabrzmi, potrzeba nam krwi. Potrzebujemy przemocy i wojny na ekranie.

Dlaczego?

- Dla naszego dobra wszystko to musi być reprezentowane w kinie. Nie w tym rzecz, by tworzyć toksyczne modele zachowań. Ale by nas od nich uwolnić. Kiedy trafiam na film o rzeczach straszliwych, zwyczajnie odrażających, nie popycha mnie to do zbrodni. Wręcz przeciwnie, obawiam się takich odruchów w sobie i bardzo się tego wystrzegam. Łagodnieję pod wpływem myśli, że mógłbym dopuścić się czegoś podobnego. Kino traci na znaczeniu z chwilą, kiedy pozbawia się tej funkcji ostrzegawczej; kiedy staje się tylko rozrywką.

Gryzie mi się to jednak z tym, że w ostatnich latach tonacja pańskich filmów diametralnie się zmieniała. Po serialu "Mały Quinquin" pisało się: "Dumont jest zabawny. Poważnie!". Na początku ciężko było w to uwierzyć.

- Był taki moment, kiedy nurkowałem na samo dno ludzkich tragedii. Przyszedł moment, w którym miałem tego dosyć i obiecałem sobie, że nie wrócę w te rejony. Nie przerobię drugi raz "Życia Jezusa", jeśli pan mnie o to pyta. Dlatego sięgnąłem po komedię. Nie traktuję tego jako jakiejś formy ucieczki. Raczej odważyłem się na coś innego. W następnym projekcie zamierzam, po raz trzeci, zacząć swoją karierę od nowa. Zamiast jeszcze raz powtarzać to, co już powiedziałem, wolę odkrywać niezbadane.

To już ma miejsce, uczynił pan ze swojego nowego filmu osobliwy paszkwil na space opery, na superprodukcje w rodzaju "Gwiezdnych wojen". Zastanawiam się cały czas, czy "Imperium" powstało bardziej z miłości czy niechęci wobec tego gatunku?

- Podziw budzi spektakularność samej konwencji. Jednego z pewnością nie można odmówić jej twórcom, a mianowicie pomysłowości i wyobraźni. Każda forma ma jednak zalety i wady. Kino science-fiction utrzymane w duchu europejskim ma to do siebie, że sięga głębiej, aspiruje do wymowy egzystencjalnej, przez co bywa niezrozumiałe. Nie będę próbował być oryginalny, powiem, że pierwszeństwo ma tu Kubrick i jego "2001: Odyseja kosmiczna". Dzieło imponujące niezwykłymi obrazami i zadowalające intelektualnie zarazem. I jest tam ta tajemnica, która po tylu latach pozostaje nierozwikłana. Dla odmiany kino amerykańskie jest przystępne i łatwe do przyswojenia, co doceniam, ale bywa też po prostu durnowate. Z jednej strony jest lekkie i zabawne. Z drugiej nie ma wiele do powiedzenia.

Odnoszę wrażenie, że "Imperium" miało na celu pożenić te skrajności. Proszę wybaczyć, ale klucz narracyjny i wizualny jest tu dość głupkowaty, a jednocześnie cała historia skrywa pewne głębsze komunikaty.

- Cóż, jedno absolutnie nie wyklucza drugiego, przeciwnie. Nie odkrywam tutaj też niczego nowego. Zawsze traktowałem ten film jako operę tak kosmiczną, jak i ziemską. To taka galaktyczna metafora wewnętrznej walki w sercu każdego człowieka - między dobrem a złem, bytem i nicością, pomiędzy jedynką a zerem. Ale nie zaprzeczam, że przemyślenia o istocie człowieczej natury miały iść pod ramię z bombastycznością, ze spektaklem.

Jednocześnie pogrywa pan sobie z gatunkowymi motywami i toposami. Statki kosmiczne przybierają w filmie kształty średniowiecznych kaplic, czy też królewskich pałaców zbudowanych na wzór Wersalu. Kusi, by interpretować ten zabieg jako rodzaj walki między sacrum a profanum; kościołem a mocarstwem.

- Nie to miałem na myśli, jeśli mam być szczery, zresztą nie jestem osobą wierzącą, religia nic dla mnie nie znaczy, ale sama kaplica Sainte-Chapelle jest wspaniałą budowlą. Nie muszę wierzyć w Boga, by dojrzeć jej piękno. Dla niektórych to jednak miejsce święte, pomyślałem, więc że umieszczenie jej na szczycie statku kosmicznego będzie tworzyć obraz niepoprawny, bluźnierczy, a przy tym równie zabawny. To taki prom do eksploracji świata duchowego. W ten sam sposób potraktowałem Pałac Królewski w Casercie, który stoi w pobliżu Neapolu. Perły architektury europejskiej służą mi więc do rozbicia gatunkowych schematów; klasycznego obrazu kosmicznych pojazdów, które zawsze wyglądają tak samo.

- Natomiast ma pan rację, że w jednym i drugim przypadku, zarówno jeśli chodzi o budynek świątyni, jak i pałac, mamy do czynienia z reprezentacja władzy. Z jednej strony kościół, z drugiej - państwo. Te siły nawiedzają małą, senną wioskę rybacką na północy Francji - miejsce pospolite, zwyczajne, a może i najbardziej zdystansowane od świata wielkich idei.

Film nosi tytuł "Imperium", choć tak na dobrą sprawę ścierają się tu dwie strony. W "Gwiezdnych wojnach" były to Imperium i Republika, które łatwo było rozróżnić na siły dobra i zła. U pana to wszystko się rozmywa. Dwa walczące Imperia tylko pozornie różnią się od siebie, ale w rzeczywistości są do siebie podobne. Okazuje się nawet, że ci w domyśle dobrzy bohaterowie bywają bardziej brutalni od tych złych - zabijają mieczami świetlnymi, przy czym antagoniści tego nie robią.

- Jedyne imperium, jakie istnieje na tym świecie, to ludzkość. Cała reszta to baśń, iluzja, wytwór wyobraźni. Jane, jedna z bohaterek, stwierdza, że tak naprawdę chodzi o bitwę, która toczy się codziennie w każdym z nas. Ten konflikt to wybór między tym, co w danej sytuacji powinno się zrobić, a czego pod żadnym pozorem robić nie należy. Próbujemy tworzyć wokół tego poezję, fantastykę, mitologię, ale ostatecznie chodzi o kogoś takiego, jak filmowy Jony. Nazywany jest demonem, a tak naprawdę jest przede wszystkim człowiekiem. Pytanie, czemu robimy te wszystkie podłe rzeczy? Dlaczego pewnego dnia zupełnie zwyczajny facet postanawia skrzywdzić swoją żonę? Tacy właśnie jesteśmy. Każdy z nas powinien być gotowy na to, że może wpaść w spiralę przemocy. Rolą kina, powtórzę jeszcze raz, musi być mówienie o złu, jego eksplorowanie i kwestionowanie.

Któryś z recenzentów przytomnie zauważył, że "Imperium" to bodaj trzeci pański film, w którym wszyscy szykują się na apokalipsę, która nigdy nie nadchodzi. Bohaterowie przechodzą nad tym do porządku dziennego, wędrują do pańskich kolejnych filmów - szczególnie dwóch żandarmów, którym udaje się wywinąć z każdych kłopotów.

- Powód jest prosty: wszyscy mamy obsesję na punkcie końca świata. O niczym innym nie dyskutujemy, tylko o zmierzchu naszej cywilizacji. Doszukujemy się jej na każdym kroku. Czy początkiem końca będzie konflikt w Ukrainie? A może to, co dzieje się w Strefie Gazy? Nie ma w tym nic dziwnego, wszak śmierć jest wpisana w naszą wyobraźnię. Od wieków prześladuje nas wizja zagłady. Z jeden strony zdajemy sobie sprawę, że cywilizacja jest kruchym tworem, że my jesteśmy krusi. Z drugiej staraliśmy się wierzyć, że to wszystko ma szansę być wieczne; że po drugiej wojnie światowej nie będzie już więcej wojen, bo przecież położyliśmy kres nazizmowi i obozom śmierci. Ci, którzy przetrwali Auschwitz rozumieli, że trzeba bezzwłocznie wyciągać z tego wnioski. Potem przyszły kolejne pokolenia. A nowo narodzone dziecko to dzikie, nieokrzesane stworzenie. Nie miejmy pretensji, że wszystko zaczyna się od nowa. Życie to wieczny restart. Ciągły powrót z mety na start.

*****

Bruno Dumont - urodzony w 1958 r. w Bailleul. Francuski reżyser i scenarzysta, uznawany za jednego z najważniejszych autorów współczesnego kina. Debiutował filmem "Życie Jezusa" (1997), za który otrzymał nagrodę Prix Fassbinder dla odkrycia roku podczas Europejskich Nagród Filmowych. Za "Ludzkość" (1999) i "Flandrię" (2006) został nagrodzony Grand Prix w Cannes. Jego ostatni film to "Imperium" (2024), parodia space opery i kultowych filmów sci-fi, doceniona Nagrodą Jury na tegorocznym Berlinale.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bruno Dumont
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy