Reklama

Bromski: Nie tylko u Pana Boga...

Jacek Bromski znany jest polskim widzom przede wszystkim jako twórca niezwykle popularnej serii: "U Pana Boga...". Prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich ma jednak dużo większe dokonania, niż tylko trylogia rozgrywająca się na Kresach Wschodnich. Niedawno zakończył zdjęcia do swojego najnowszego obrazu - "Uwikłanie", którego akcja rozgrywać się będzie w Krakowie.

"Uwikłanie" to ekranizacja kryminalnego bestsellera Zygmunta Miłoszewskiego pod tym samym tytułem. Opowiada o policyjno-prokuratorskim śledztwie, dotyczącym wyjątkowo brutalnego morderstwa.

W filmie występuje plejada polskich gwiazd, m.in.: Maja Ostaszewska, Marek Bukowski, Danuta Stenka, Piotr Adamczyk, Andrzej Seweryn, Krzysztof Globisz, Olgierd Łukaszewicz i Krzysztof Stroiński.

Krystian Zając: W Polsce rzadko kręci się kryminały, panu już się to kiedyś udało (w 1987 roku Bromski zrealizował kryminał akcji "Zabij mnie glino" - przyp. red.). Dlaczego teraz postanowił pan powrócić do tego gatunku?

Reklama

Jacek Bromski: - Przede wszystkim dlatego, że taką złożono mi propozycję. Dostałem książkę, przeczytałem ją, choć dawno nie czytałem kryminału i spodobała mi się. Pewne wątki mnie zafascynowały i postanowiłem to zrealizować.

- Z drugiej strony ostatnio na świecie jest jakaś moda na kryminały, dzięki szwedzkim i amerykańskim filmom, mamy jakiś ich powrót. Producenci trochę odchodzą od kina akcji, powracają do kryminału, który kiedyś był jednym z podstawowych gatunków filmowych.

Co było tak wyjątkowego w powieści Zygmunta Miłoszewskiego? Co pana urzekło?

- To, że było dobra, przede wszystkim. Rzadko zdarza się przeczytać taką dobrą książkę. Jeśli na dodatek da się z niej zrobić film, to już naprawdę dużo.

Nie do końca bym się z panem zgodził, ponieważ ostatnio pojawiło się kilka naprawdę dobrych kryminałów, właśnie na naszym rynku. Dlaczego zdecydował się pan na ten, a nie na przykład na bardzo popularne powieści Krajewskiego?

- Ponieważ ich nie czytałem. Julek (Machulski , producent filmu - przyp. red.) kupił 'Uwikłanie', przeczytał i dał mi. Tamtych książek nie znam, bo nie czytuję specjalnie kryminałów. W ogóle prawie nie czytam beletrystyki, więc mam tylko styczność pośrednią z tym rynkiem wydawniczym. Czytam monografie, książki historyczne, a to nie nadaje się na film.

W "Uwikłaniu" zdecydował się pan na pewne zmiany. Dwie najważniejsze to przeniesienie miejsca akcji z Warszawy do Krakowa i ta dotycząca głównego bohatera - z Teodora Szackiego zrobił pan Agatę Szacką.

- Książka to książka, rządzi się swoimi prawami. W powieści Warszawa jest dokumentalnie potraktowana, dlatego, żeby to zrobić podobnie, trzeba by pewnie używać fragmentów kronik filmowych czy wiadomości telewizyjnych.

- Poza tym zrobiłem kilkanaście filmów w Warszawie i jestem nią znudzony. Nie ma pewnie takiego miejsca, gdzie już bym nie stał z kamerą, a Kraków - najbardziej chyba ze wszystkich miast w Polsce - narzuca filmowi swoją osobowość. To jest rzecz bardzo przydatna. Czegoś takiego można użyć jako jeszcze jednej warstwy, wzmacniającej dramaturgię filmu. Dlaczego by z tej szansy nie skorzystać?

- A pewne zmiany fabularne? Film rządzi się swoimi prawami, dramaturgia również. Nie ma sposobu, żeby pokazać przemyślenia bohaterów czy ich wewnętrzne dywagacje, wszystko musi być widoczne. Relacje między ludźmi muszą być uwypuklone i ciekawe dla widza. Także taki układ między bohaterami, gdzie dwójka osób prowadzi śledztwo - kobieta-prokurator i mężczyzna-policjant, którzy jeszcze kiedyś spotkali się w przeszłości i coś ich łączyło, a teraz nagle los styka ich znowu.

- To daje duże szanse na przeprowadzenie dramaturgii pobocznej, wprowadzenie wątku który dzieje się obok śledztwa, który jest z nim związany oczywiście, ale daje różne nowe, zaskakujące możliwości m.in. psychologiczne, w budowie bohaterów i ich relacjach w stosunku do siebie. Ponieważ to film, a nie książka, wydawało mi się, że takie zmiany są konieczne, dlatego ich dokonałem, a poza tym nie wiem, może taką mam naturę, jak już dostaję cudzy materiał, to muszę przy nim "pomajstrować".

Mówił pan, że zależy mu na stworzeniu klimatu charakterystycznego dla arcydzieł tego gatunku. Jak chce pan to osiągnąć i na czym się pan wzoruje?

- Starałem się wrócić do takiego klasycznego kryminału, do klasycznego gatunku, bo to, co się dzieje przez ostatnie 10-20 lat w kinie, jest pozbawione emocji. Najważniejsza nie jest kwestia rozwiązania zagadki czy znalezienia sprawcy, tylko dogonienia sprawcy i zastrzelenia go, a on się broni, z nim się ścigamy i strzelamy do siebie.

- Motywacja psychologiczna ani zagadka nie są w w tych filmach kwestiami pierwszoplanowymi. Mnie ciągnie w tę drugą stronę i tam szukam atrakcji dla widza. Myślę, że widz po jakimś czasie się męczy się akcją. Nie można czegos eksploatować bez końca, bezkarnie.

- Na przykład western - ulubiony gatunek mojego pokolenia, gdzieś tam umarł, już nie ma mowy o tym, żeby oglądać westerny. Horrory też już się "zużywają" . Niedawno był boom na komedie romantyczne, teraz też jest ich za dużo. Ale niektóre rzeczy wracają, bo przecież nie ma ich znów tak wiele. Podział gatunkowy jest ograniczony w jakimś sensie.

Jak udało się panu zgromadzić na planie praktycznie same gwiazdy, także w rolach drugoplanowych. Chciałbym się także dowiedzieć, co zadecydowało o wyborze aktorów do ról pierwszoplanowych? Dlaczego akurat Maja Ostaszewska i Marek Bukowski?

- Jeśli chodzi o wybór ról pierwszoplanowych, choć od razu bardzo trafione, to niełatwo do nich doszło - metodą kolejnych eliminacji, przybliżeń. Na przykład Marek Bukowski - na początku myślałem o nim, ale był zajęty, miał jakieś zobowiązania teatralne, nie mógł wyjechać do Krakowa w tym czasie. Ale w końcu sam zadzwonił i powiedział, że jak dostanie tę rolę, to zrezygnuje z teatru i zajmie się filmem. Bardzo mnie ucieszyło, że nie musiałem szukać gdzie indziej.

- A Maja Ostaszewska jest wspaniałą aktorką i myślę, że idealnie nadaje się do tej roli. Jest kilka bardzo zdolnych aktorek z tego pokolenia, więcej może niż aktorów, ale to był taki najszczęśliwszy wybór.

- A jeśli chodzi o inne role, to aktorzy lubią grać, nawet te postacie, które występują tylko w jednej scenie. Na przykład Krzysztof Stroiński występuje w jednej scenie, Adam Woronowicz też. Ale jeśli role są dobrze napisane i dają szanse stworzenia czegoś, co widz zapamięta, to aktorzy uwielbiają takie rzeczy. Jeśli jest dobry scenariusz, to nie ma problemu, żeby go obsadzić.

- Piotr Adamczyk, ile on u nas zagrał? Tylko cztery dni. W międzyczasie grał jeszcze w dwóch innych filmach, ale specjalnie się zwalniał, przyjeżdżał na sobotę, niedzielę, bo mu się podobała rola.

... albo po prostu Jackowi Bromskiemu się nie odmawia. Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama