Reklama

Bogusław Wołoszański: Ostatni obrońca historii

Jak w "Panu Tadeuszu" Podkomorzy był ostatnim, co tak poloneza wodził, tak Bogusław Wołoszański to ostatni być może tak zaangażowany specjalista od przybliżania nam historii. Lubiący w niej drążyć bez wytchnienia i wyciągać na powierzchnię zapomniane fakty.

Jak w "Panu Tadeuszu" Podkomorzy był ostatnim, co tak poloneza wodził, tak Bogusław Wołoszański to ostatni być może tak zaangażowany specjalista od przybliżania nam historii. Lubiący w niej drążyć bez wytchnienia i wyciągać na powierzchnię zapomniane fakty.
Pamiętników nie piszę, bo one często też ulegają zafałszowaniom - przekonuje Bogusław Wołoszański /Michał Woźniak /East News

"Tajna historia XX wieku" - jakie tajemnice ujawnia pan widzom w tym sezonie?

Bogusław Wołoszański: - Zdecydowanie obrałem kierunek na ten czas, który w tym roku dla nas, Polaków, jest szczególnie interesujący ze względu na 100-lecie niepodległości. Aczkolwiek nie chcę pokazywać konkretnie tego momentu, ale to, co się działo dookoła narodzin Polski, jej odrodzenia. Pierwszą wojnę światową, decydujący front, który przebiegał przez polskie ziemie. Choć wszyscy myślą, że ona rozstrzygnęła się we Francji i to jest w dużej części prawdą, to jednak właśnie to, co się działo w Polsce, miało ogromny wpływ na bieg wojny i umożliwiło odrodzenie naszego państwa. To jest główny nurt, który zaznacza się w 12 odcinkach tego sezonu.

Reklama

A ma pan coś szczególnego na myśli?

- Trudno mi odpowiedzieć, bo staram się, by każdy odcinek był szczególny. Przybliżam na przykład twierdzę Łomża, o której się w ogóle nie mówi. A gdyby nie to, że Łomża w 1920 roku dzielnie się broniła i zatrzymała cały korpus bolszewicki, to nie wiem, czy Piłsudskiemu udałby się manewr znad Wieprza.

Dużo mamy takich fortyfikacji na terenie naszego kraju?

- Oj, tak. Na przykład Pisz. Dziś Mazury to wyjazdy weekendowe, natomiast to bardzo ważne historycznie miejsce. To w tej okolicy Prusacy zablokowali drogę armii rosyjskiej w czasie I wojny światowej. Nieopodal miała miejsce sensacyjna klęska dwóch armii rosyjskich. Poza tym, czy pani wie, że największe fortyfikacje w Europie to nie była Linia Maginota, tylko ufortyfikowane granice Czech, które Niemcy przekroczyli bez jednego wystrzału!

Nie obawia się pan konfliktu z obrońcami przyrody? Przecież, by te forty odsłonić, sfilmować, trzeba usunąć trochę zieleni...

- Niestety, jestem już świadomy, że w Polsce jest więcej obrońców przyrody niż obrońców historii, a zwłaszcza zabytków. Nikt nie wycina bezwartościowych samosiejek, których korzenie rozsadzają historyczne mury. A w naszej historii tak strasznie dużo zostało zniszczone przez okupantów, że należałoby chuchać i dmuchać na to, co jeszcze zostało. Byłem przerażony, oglądając forty w Toruniu. To perła architektoniczna na miarę europejską, a miejsce jest strasznie zdewastowane! Za 50 lat tego już nie będzie, bo nikt nie czuje się za to odpowiedzialny.

Jakie jeszcze ciekawostki odkurza pan dla nas?

- Chcę przypomnieć zapomnianą zwrotkę niezwykle ważnej dla naszej historii pieśni "Pierwsza brygada". Jest taka, której się nie pamięta, a padają w niej słowa "Nie chcemy już od was uznania, ni waszych mów, ni waszych łez. Skończyły się dni kołatania do waszych serc, jebał was pies!". Śpiewali to legioniści o mieszkańcach Mazowsza. Dlaczego? Chcę o tym opowiedzieć, bo to jest nieznana strona drogi do niepodległości. Niektóre odcinki programu poświęciłem bohaterom września 1939 r., niesłusznie dziś zapomnianym na korzyść tzw. żołnierzy wyklętych.

Nie kusi pana, by ugryźć już wiek XXI?

- Jeszcze nie, za wcześnie. Bo pierwszym okresem kształtowania się historii zawsze rządzą propaganda i manipulacja rzeczywistością. Trzeba przeczekać kilkadziesiąt lat, by można było wszystko zbadać.

Pana ulubiony temat?

- Każdy. Uważam, że każdy temat jest takim, do którego warto powracać, poszukiwać odpowiedzi na wiele pytań. Na przykład, jak to możliwe, że pułkownik Claus von Stauffenberg, rzekomo odpowiedzialny za zamach na Hitlera, uzbroił zapalnik. To niewykonalne dla człowieka o jednej dłoni, a on przecież nie miał prawej dłoni i tylko trzy palce lewej! Kilka dni po tym wydarzeniu wywiad amerykański zaczął rozważać, czy zamach nie był sfingowany. Warto się nad tym zastanawiać.

Czy w pana wieloletniej pracy spotkała pana jakaś niebezpieczna przygoda?

- Oj, takich sytuacji było co niemiara. Przykład: wspaniałe, ale bardzo zapuszczone budowle - schrony w Saint-Nazaire. Szedłem tam chybotliwą kładką pod stropem, na wysokości 15 metrów i deska pękła mi pod stopą. Ratując się, zacisnąłem dłoń na stalowej lince poręczy. Z niej jednak wystawały cienkie i ostre nitki... To było bardzo bolesne zranienie.

A podał pan kiedyś nieprawdziwe fakty, bo np. ktoś podsunął panu fałszywe materiały?

- Oczywiście. Jak już wspomniałem, jesteśmy manipulowani i głęboko wierzymy w jakąś wersję wydarzeń, a dopiero po latach poszukiwań często przypadek pozwoli odtworzyć prawdę.

Czy pana dzieci interesują się historią?

- Nie, syn jest prawnikiem, prowadzi kancelarię. Córka w pewnym sensie, bo zajęła się historią sztuki. Jest marszandką, ma galerię w Genewie. Obcuje ze sztuką, ale z tą historią, którą ja lubię, nie ma to nic wspólnego.

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.

Super TV
Dowiedz się więcej na temat: Bogusław Wołoszański
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy