"Bliskość" Amandy Peet
Amanda Peet wciela się w jedną z głównych ról w nowym serialu HBO zatytułowanym "Bliskość". Pomysłodawcami komediowej produkcji są Jay i Mark Duplassowie, którzy napisali scenariusz i wyreżyserowali wszystkie odcinki.
Produkcja opowiada o dwóch parach przed 40., żyjących pod jednym dachem na przedmieściach Los Angeles. Brett i Michelle (Mark Duplass i Melanie Lynskey) starają się ponownie rozpalić w swoim związku namiętność, która przygasła w natłoku codziennych obowiązków i problemów z wychowaniem dzieci. Kiedy do ich domu wprowadzają się Alex, przyjaciel Bretta (Steve Zissis) i Tina, siostra Michelle (Amanda Peet), sytuacja zaczyna się komplikować.
Tina, twoja bohaterka w serialu "Bliskość", jest wspaniałą postacią.
Amanda Peet: - Tak, ale ma nie po kolei w głowie. Naprawdę mam wrażenie, że jest szalona. A przy okazji stanowi książkowy przykład niedorozwoju emocjonalnego. Zachowuje się jakby nadal była w szkole średniej. Kiedy byłam w ósmej klasie miewałam okresowe obsesje. W ciągu kilku sekund byłam w stanie zakochać się na zabój albo wpadałam na pomysł jakiegoś świetnego interesu i od razu chciałam otwierać firmę. W moim umyśle kłębiły się fantastyczne myśli, ciągle za czymś goniłam, nie umiałam zwolnić kroku i nigdzie nie zagrzewałam miejsca. Taka jest właśnie moja bohaterka, która nieustannie się miota.
Scenariusz przedstawia zupełnie inną osobę niż ty. Tina jest też na innym etapie swojego życia. Czy jest w niej jakaś cząstka ciebie?
- Zdecydowanie tak. Jestem aktorką od 20 lat i też miewam okresy, kiedy jestem bez pracy i czuję się przerażona. Błagalnie wpatruję się w telefon... Poza tym, jestem pewna, że kiedy byłam singielką, a nienawidziłam tego okresu w swoim życiu, otoczenie uważało, że w kółko oglądam się za facetami. Tak przynajmniej było w liceum i na studiach. W mojej bohaterce jest więc jakaś prawda o mnie.
Jestem ciekawa, jak kręcicie ze Stevem sceny, które widziałam w dwóch pierwszych odcinkach "Bliskości". Są bardzo zabawne, ale jest to śmiech podszyty smutkiem. Jak osiągacie ten efekt, nie idąc w konwencję slapsticku lub niewybrednego rechotu?
- Nie zastanawiam się nad gatunkiem, po prostu odgrywam scenę. W mojej bohaterce urzekły mnie właśnie jej uczucia w stosunku do serialowego Aleksa. To przedziwna mieszanka fascynacji i niechęci. Tina jest do niego bardzo przywiązana, bo Alex jest ważną osobą w jej życiu. Wiem, że to dziwne zachowanie, ale jest jednocześnie niezwykle prawdziwe. Kiedy wpadłam na ten pomysł i stwierdziłam, że warto go wykorzystać w serialu, zaczęłam po prostu grać kolejne sceny. Nie starałam się specjalnie, by były śmieszne.
Z czego bierze się to dziwne przywiązanie Tiny do Aleksa?
- Tak, jak mówiłam, Tina nigdy wcześniej nie była z nikim związana, nigdy nie zbudowała z żadną osobą silniej więzi. Relacja z Aleksem wprawia ją w zakłopotanie i sprawia, że czuje się niezręcznie. Z drugiej strony, uważam, że w jego towarzystwie Tina zachowuje się w dość naturalny sposób.
Ich relacja jest parodią męskiej przyjaźni, motywu, który często pojawia się w telewizji i kinie...
- Zwróciłam na to uwagę, kiedy czytałam scenariusz. Moim zdaniem to wyjątkowe, ale nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego. Myślę, że moja bohaterka darzy go uczuciem, ale nie umie tego okazać, bo nigdy nie nauczyła się mówić o tym, co czuje. Nie wie jak powinna się zachowywać, kiedy jest z kimś naprawdę blisko. Kompletnie nie umie odnaleźć się w tej sytuacji.
W jaki sposób dołączyłaś do obsady serialu i zaczęłaś pracować z Markiem i Jay'em?
- Znałam ich wcześniejsze produkcje, a kiedy usłyszałam, że pracują nad serialem, wiedziałam, że nie mogę stracić takiej okazji. Bardzo chciałam z nimi pracować. Przeczytałam scenariusz, a potem długo czekałam na spotkanie. W końcu umówiłam się z braćmi Duplass na rozmowę i znowu musiałam długo czekać na odzew. Następnie dostałam propozycję i zostałam obsadzona w roli jednej z bohaterek.
Chciałaś na tym etapie kariery wystąpić w serialu komediowym?
- O wszystkim zadecydował scenariusz, który bardzo mi się spodobał. Podziwiam i uwielbiam poczucie humoru braci Duplass. Wyobrażałam sobie, choć teraz nie zawsze mam takie poczucie, że nasza współpraca będzie układać się idealnie, ale nigdy tak naprawdę nie wiemy, jak zostaniemy odebrani przez innych ludzi. Przerabiałam to wiele razy, a w przypadku braci Duplass po prostu bardzo się starałam.
Serial bawi się stereotypami na temat płci - obie bohaterki mają znacznie więcej odwagi życiowej niż wrażliwi i uroczy bohaterowie. Czy zwróciłaś na to uwagę, kiedy czytałaś scenariusz?
- Nie, to nie było coś, co by mnie od razu uderzyło. To znaczy, wiem, że moja bohaterka jest głośna i bezpośrednia, a bohater grany przez Marka jest bardziej znerwicowany i skryty, ale nawet o tym nie myślałam.
Wszystkie cztery role są równie ważne, co jest w serialu dość nietypowym rozwiązaniem.
- Tak, a na dodatek każda z postaci ma równie dobrze napisane kwestie. Żaden z bohaterów nie jest traktowany po macoszemu, wątek każdego z nich jest dobrze prowadzony. To nie tylko rzadkie, ale też bardzo trudne do zrobienia.
Czy sądzisz, że w telewizji są ciekawsze role kobiece niż w filmie?
- Chyba tak. Jest dosłownie kilka aktorek, którym trafiają się dobre scenariusze, ale większość z nas nie ma tyle szczęścia... Powstały takie seriale, jak "Siostra Jackie", "Żona idealna" i "Figurantka".
I "Gra o tron"?
- To serial z bardzo dużą obsadą aktorską, ale są w nim bardzo ciekawe kobiece postacie.
W serialach pojawia się coraz więcej ciekawych ról kobiecych, za to w filmie obserwujemy chyba odwrotną tendencję.
- W filmach musimy nadal walczyć o interesujące role, a w telewizji kobiety i mężczyźni mają równe szanse. Poza tym, zaczynają powstawać seriale o kobietach po czterdziestce.
Twój mąż, David Benioff (współtwórca "Gry o tron" - przyp. red.) wyprodukował bardzo popularny serial dla HBO. Jak czujesz się teraz, dołączając niejako do niego?
- Bardzo się z tego cieszę. To moim zdaniem najlepsza stacja telewizyjna na świecie. Cieszę się, że współpracuję z nią ja i bracia Duplass. Także Davidowi współpraca z HBO wyszła na dobre. To wspaniałe, że HBO kręci tak kameralne seriale komediowe jak nasz, a zarazem wielkie produkcje, jak "Gra o tron".
Czy chciałabyś kiedyś wystąpić w wymyślonym przez siebie projekcie filmowym lub telewizyjnym?
- W Nowym Jorku w mojej sztuce wystąpiła Sarah Jessica Parker. Wolę pisać dla innych aktorów i aktorek niż dla siebie.
A na czym polega różnica?
- Kiedy porównuję siebie z nimi, uważam, że jestem beznadziejna. Bardziej cieszy mnie myśl, że w mojej sztuce wystąpi Laurie Metcalf. Uważam, że nie byłabym równie dobra jak ona. Mam wrażenie, że dzieli nas przepaść. Niektórzy nadają się do pewnych ról lepiej niż ja. Po prostu myślę, że nie sprawdziłabym się na ich miejscu. Gdybym sama pisała scenariusz i jednocześnie grała w danej produkcji, straciłabym dystans, przestałabym dobrze widzieć pewne kwestie.
- Poza tym jestem próżna. Kiedy myślę sobie, że w jakiejś scenie powinnam się rozpłakać, to od razu przypominam sobie, że mam rzęsy pomalowane tuszem, a tusz spłynie, co skończy się kompromitacją. Przestałabym myśleć o konkretnym wątku, bo za bardzo skupiałabym się na tym, jak wyjść z tej sytuacji z klasą. Być może gdybym zaczęła to robić, byłoby mi łatwiej oddzielić grę od pracy nad scenariuszem, ale mam wrażenie, że jestem na to właśnie zbyt próżna.
Czy pisanie scenariuszy daje ci tyle samo satysfakcji co aktorstwo?
- Lubię pracować nad scenariuszem, bo mam dzieci i doceniam fakt, że jest praca, którą mogę wykonywać w domu, siedząc przy biurku w dresie. Mogę pisać scenariusze w Belfaście, gdzie mam masę znajomych. Zajmuję się tym od 20 lat i wszystko da się dobrze zorganizować - czytanie scenariuszy, konsultacje z aktorami, z moim mężem i jego wspólnikiem. Można powiedzieć, że jestem szczęściarą - nadal piszę i mam nadzieję, że wkrótce powstanie moja nowa sztuka.
A czy uda ci się pogodzić pisanie z aktorstwem? Co stanie się, jeśli powstanie drugi sezon serialu "Bliskość", a taką mam nadzieję?
- Zdjęcia trwają dwa miesiące. To jak praca na planie filmowym. Natomiast kiedy jestem w Belfaście, od razu siadam do pisania. Do pisania i gotowania.
To brzmi jak pełnia szczęścia.
- Uwielbiam Belfast. Cieszę się, że mogę wyjechać z Los Angeles do Belfastu, gdzie mieszkają wspaniali ludzie. A gdyby jeszcze przestało padać, byłoby to wymarzone miejsce na ziemi. To w zasadzie moje jedyne zastrzeżenie do tego miasta - szykuję się z dziećmi do wyjścia na dwór, do parku i zawsze kiedy otwieramy drzwi, okazuje się, że pogoda zmusza nas do pozostania w domu.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!