Beata Tadla: Aktorstwo to było moje wielkie marzenie
Profesjonalistka w każdym calu, nie boi się spontaniczności na antenie, a nawet pomyłek. Ucieka od rutyny, stawia na naturalność. "Myślę, że udawane reakcje się nie sprzedają. Widz potrafi wyczuć fałsz" - mówi Beata Tadla, dodając, że aktorstwo było jej wielkim marzeniem z dzieciństwa.
Przygodę z dziennikarstwem zaczynała w radiu, potem były telewizje, m.in. TV Puls, TVN i TVP. Ma tytuł Mistrza Mowy Polskiej, jest specjalistką w zakresie kształcenia głosu i mowy, pisze książki. Od jesieni 2016 roku prowadzi w Nowa TV serwis informacyjny.
Ludzie nie boją się rozmawiać z Mistrzem Mowy Polskiej?
- Nie sądzę, by na co dzień o tym myśleli (śmiech). Ten tytuł był dla mnie potężnym wyzwaniem, bo to nie jest tylko nagroda, to jest zobowiązanie, żeby dalej się starać, żeby rozsiewać tę ideę mówienia świadomego, dobrego, poprawnego. A przede wszystkim to kwestia odpowiedzialności za każde słowo, co w dziennikarstwie jest dla mnie rzeczą kluczową.
Jak wygląda dzień pracy w Nowa TV?
- Zbieramy się w redakcji o 8.45 - wtedy mamy kolegium. Redaktor naczelny, wydawca, prezenterzy, reporterzy, producenci - w takim gronie ustalamy tematy, które mają pojawić się w wieczornym wydaniu. Każdy coś proponuje i wspólnie decydujemy, czy sprawa może być na tyle interesująca dla naszych widzów, że warto się nią zająć. Zastanawiamy się, jakich dobrać rozmówców, jak to pokazać w obrazku, jakie mamy możliwości, jakie zrobić grafiki, co może uatrakcyjnić każdy materiał. Potem, oczywiście, wszystko może się zmienić, bo reagujemy na bieżące wydarzenia. I dyskutujemy. Współpraca jest najważniejsza.
Spędza tu pani cały dzień?
- Tak. Teraz, kiedy rozmawiamy, mam chwilę, bo jesteśmy po kolegium. Potem jest całodzienny kontakt z reporterami, z wydawcą. My wszystko musimy sami napisać - to jest wielki mit, że dostajemy gotowe teksty, a potem je tylko odczytujemy. Albo przychodzimy o 17, dajemy się łaskawie malować, ubieramy się pięknie i wchodzimy do studia. Nie, cała praca jest wspólna. Naszym zadaniem jest dobrze "opakować" to, co zrobili reporterzy. Wprowadziliśmy coś, co jest formą wyróżniającą nas spośród innych dzienników - po pierwsze prowadzimy we dwoje, a po drugie nie boimy się interakcji. I one nigdy nie są napisane, zawsze są spontaniczne. Często zaskakujemy się nawzajem. Kiedy nie jesteśmy na nic umówieni, unika się sztuczności. Myślę, że udawane reakcje się nie sprzedają. Widz potrafi wyczuć fałsz!
Ile czasu zostaje na prywatne życie?
- Nie pracuję codziennie, bo tak się nie da - to jest praca bardzo wyczerpująca, angażująca i emocjonalnie, i też fizycznie. Jesteśmy cały czas na pełnych obrotach, musimy być na bieżąco, nie możemy sobie pozwolić na to, że czegoś nie wiemy. Więc przez cały dzień trzeba śledzić, co się dzieje, a jak przychodzimy do domu, to też jesteśmy podłączeni do wydarzeń, właściwie przez 24 godziny na dobę. Człowiek zasypia z pytaniem, co się wydarzy w nocy, a jak się budzi, natychmiast to sprawdza. Taka rola dziennikarza.
Na pierwszej konferencji Nowej TV widziałam u was ogromny entuzjazm. Ciągle jesteście tacy "nakręceni"?
- Cały czas! Atmosfera jest świetna, u nas jest jak w domu, widziała pani. Przed chwilą miałyśmy rozmawiać w innej salce, ale koledze pękły spodnie, więc tam siedział i sobie je po prostu zszywał (śmiech). Mamy kuchnię, w której się spotykamy, przez cały dzień rozmawiamy, żartujemy, ale też wymieniamy oczywiście merytoryczne uwagi. Pytała mnie pani wcześniej o życie prywatne i trochę uciekłam od odpowiedzi, mówiąc o pracy. Więc budzę się codziennie o 6.30 po to, żeby trochę prywatności, na przykład z synem, mieć. Wyprawiam go do szkoły, robię śniadanie, rozmawiamy, słuchamy radia. Jak wracam z pracy, też mamy czas dla siebie, jest rodzinnie, ciepło, gdy domownicy są na miejscu.
Napisała pani kilka książek, czy szykuje pani nową?
- Cały czas myślę, ponieważ mam kilka pomysłów i zastanawiam się, który najpierw zrealizuję (śmiech). Jestem osobą, która lubi sobie stawiać wyzwania, stąd każda kolejna z moich książek była coraz bardziej samodzielna. Pierwsza to były tylko wywiady, druga - wywiady i moje opisy, trzecia - trochę więcej mnie, a czwarta to już absolutnie ja, od początku do końca. Nie chciałabym zdradzać pomysłów na następne, ale jest ich parę, oczywiście nie mam czasu na żaden, jednak wiem, że jak już zacznę, będę miała jakąś datę końcową, na pewno to zrobię. Ale nie wiem jeszcze co.
Parę lat temu spróbowała pani sił jako aktorka. Nie złapała pani bakcyla?
- (śmiech) Aktorstwo to było moje wielkie marzenie z dzieciństwa. Ale zaczęłam pracować jako nastolatka, więc połknęłam bakcyla dziennikarskiego, radiowego i tamte marzenia uleciały... W "Barwach szczęścia" zagrałam samą siebie w epizodzie, więc nie był to jakiś specjalny wysiłek z mojej strony. A ostatnio razem z Jarkiem Kulczyckim pojawiliśmy się w serialu "Pakt". Ciekawe doświadczenie, ale straszliwie męczące. Powtórki, oczekiwanie na scenę. Pewnie każda praca ma swoją specyfikę i myślę, że jakby aktorzy tutaj przyszli i zobaczyli, jakie tempo jest u nas, być może by ich to przeraziło. Mnie nudzi jednostajność. Ale nie zamykam się na żadne wyzwania.
A do radia pani nie tęskni?
- Bardzo tęsknię, i kiedy przychodzę tam jako gość, sprawia mi to ogromną przyjemność. Tęsknię do intymności radiowej, chociaż... radio już nie jest tym, czym było kiedyś. Dzisiaj w każdym studiu radiowym jest kamera, więc trzeba pamiętać, że na nas patrzą. Kiedyś byliśmy tylko my, studio, mikrofon, słuchawki - i słuchacz. Teraz wszystko staje się jednością, nie ma już jasnego podziału na gazetę, radio i telewizję, w internecie wszystko jest pomieszane. Trochę to smutne, że każde medium traci swój pierwotny charakter, no ale tak się po prostu świat toczy i nie mamy na to wpływu.
Czy po latach w zawodzie ciągle jest stres?
- Zupełnie inny, ale cały czas jest. Gdyby nie było stresu, nerwu przed występem przed kamerą, tobym się musiała zastanawiać, czy ze mną jest wszystko w porządku! Bo jeżeli jest napięcie, to znaczy, że nam ciągle na tym zależy, że nie ma rutyny, że bierzemy głęboki oddech, kamera się włącza i wpływamy w świat naszych widzów. Tyle tylko, że ten stres już nie polega na strachu, czy się nie pomylę, bo dzisiaj, jak się pomylę, to po prostu się poprawiam. Musiałam do tego dojrzeć, nauczyć się, że im człowiek jest bardziej naturalny, tym więcej ludzi go "kupi", bo pomyśli sobie "ojej, ta babka na ekranie jest taka jak ja, też się myli, ja też się czasem popełniam błędy!". Teraz bardziej stresuje mnie to, czy program uda się jako całość. Nie ma takich problemów, ale zawsze są obawy, bo technologia bywa zawodna. Natomiast stres jest bardzo potrzebny, tylko trzeba umieć z nim żyć - tak, żeby był mobilizujący, a nie paraliżujący. Myślę, że mi się to udaje.
Zdarzają się wam wpadki nie techniczne, ale ludzkie? A może robicie sobie specjalnie dowcipy, tak jak aktorzy?
- Oczywiście! (śmiech) Ostatnio rozmawialiśmy z Jarkiem Kulczyckim, nieważne kompletnie o czym, ale to nas bardzo rozbawiło. Śmialiśmy się przez pół dnia z jednego tematu. I potem mamy taki początek programu - kamera jedzie z góry, my siedzimy, przygotowujemy się do pierwszego materiału. A ja zapisałam hasło, które nas rozśmieszyło, na kartce, i mu to pokazałam w ostatniej chwili (śmiech). Widziałam, że ledwo wytrzymał ze śmiechu, ale ponieważ pierwszy temat był poważny, to jakoś stłumił go w sobie. Ale jak tylko wypuściliśmy materiał, to oczywiście parsknęliśmy śmiechem. Zdarza nam się, że podkładam Jarkowi takie różne rzeczy, on mi też. Tylko nie za często, bo wtedy przestaje to bawić. Z Markiem Czyżem też jest kupa śmiechu, obaj są bardzo profesjonalni i mają poczucie humoru, które uwielbiam. I dostajemy bardzo wiele zwrotnych informacji od widzów, że bardzo lubią, kiedy ze sobą rozmawiamy na antenie, żartujemy. Oczywiście wiadomo, że nie wolno przekroczyć żadnej granicy, żeby to nie było ani przaśne, ani żenujące.
Znacie się od dawna, prawda?
- Tak, i to jest podstawowy atut tej redakcji, który wpływa na atmosferę, że my się znamy, lubimy, szanujemy, cenimy swoją pracę i swój dorobek - każdy z nas tutaj jest doświadczonym dziennikarzem. Pamiętam, jak na początku koleżanka, która zaprasza gości, dzwoniła i mówiła, co to za telewizja... Teraz już nie trzeba, bo słyszymy, że jak się dzwoni i mówi "telewizja Nowa", to już wszyscy wiedzą. Ale na początku, żeby poinformować ludzi, co to za twór medialny, to pamiętam, jak ona nas rozśmieszała. Dzwoniła do tych gości i mówiła: "Dzień dobry, telewizja Nowa. Telewizja jest nowa, dziennikarze starzy" (śmiech).
Rozmawiała Maria Wielechowska