Arkadiusz Jakubik: Podwójnie zakręcony

Arkadiusz Jakubik /Bartosz Krupa /East News

Aktor, który gra w rock’n’rollowym zespole, czy muzyk, który występuje w najgłośniejszych polskich filmach? Arkadiusz Jakubik, który jest też reżyserem i scenarzystą, wydał właśnie ze swoim zespołem Dr Misio nową płytę. Teledysk do piosenki „Pismo” z tego albumu był powodem, dla którego grupie odmówiono prawa występu na tegorocznym festiwalu w Opolu. Po rezygnacji większości wykonawców, impreza ostatecznie i tak się nie odbyła…

Jaka jest nowa płyta Dr Misio?

Arkadiusz Jakubik: - Zdecydowanie inna od dwóch poprzednich. Wiedziałem, że musi się różnić, zwłaszcza od ciężkiej i depresyjnej płyty "Pogo". Jako fan zespołu Rage Against The Machine najpierw chciałem, żeby nowa produkcja była jeszcze bardziej brudna i surowa, żeby poszukać tej energii, którą udaje nam się wydobyć w trakcie występów. Bo koncerty są prawdziwym żywiołem Dr Misio. Ale rok temu nagrałem płytę "40 przebojów" z Olafem Deriglasoffem, gdzie każdy z tych 40 ekstremalnych "antyprzebojów" trwał od dwudziestu sekund do niespełna minuty. Totalne muzyczne szaleństwo. I wtedy dotarło do mnie, że potrzebuję trochę oddechu, że na trzeciej płycie Dr Misio powinny być po prostu fajne piosenki, że będzie trochę lżejsza, bardziej muzyczna.

Teledysk do utworu "Pismo" jest kontrowersyjny. Klip, który nakręcił Wojciech Smarzowski, atakuje przede wszystkim dostojników kościelnych.

- Zgadza się, ale też nie chciałbym, żeby cały album "Zmartwychwstaniemy" był kojarzony z antyklerykalnym przesłaniem. Myślę, że jest wręcz przeciwnie. Po prostu na planie teledysku założyliśmy sutanny i opowiedzieliśmy historię, która nas boli.
 
W teledysku grupka dzieci stoi za drutami kolczastymi. Kojarzy mi się to z historią, kiedy nasz rząd odmówił wpuszczenia 10 syryjskich sierot do Sopotu.

- To jest właśnie to, co nas boli. Próbują nas straszyć uchodźcami, ale niestety to nie jest tylko kwestia Polski, cały świat skręcił w prawo.

Reklama

Czy po tym, jak zagrałeś w filmie "Jesteś Bogiem" menedżera Paktofoniki Gustawa, nie bałeś się pakować w interes, w którym rządzą tacy goście?

- Przyjmując tę rolę wiedziałem, że będę bronił mojej postaci. Rozmawiałem z Rahimem i Fokusem, chłopakami z Paktofoniki i oni zrozumieli mój punkt widzenia. Dla mnie Gustaw był czwartym członkiem zespołu. On w nich uwierzył. Jakoś nie pamiętam, żeby stała długa kolejka menedżerów, którzy chcieli wydać Magikowi i reszcie płytę. Gustaw zainwestował swoje pieniądze, a nie był to najbogatszy facet na świecie. Gdyby go nie było, może i nie byłoby Paktofoniki.

Rok później (2013) zagrałeś sierżanta sztabowego Petryckiego, który w "Drogówce" jest rasowym podrywaczem!

- Dla mnie to oczywiste, że Petrycki odkrył jakąś mroczną tajemnicę kobiecej natury. Facet ma taki rodzaj bezczelności połączonej z czułością, dzięki której panie wierzą, że je naprawdę kocha. Nawet przez te kilka godzin, kiedy są razem, on oddaje się im w całości. Potrafi stworzyć poczucie takiej intymnej ułudy. Uwielbiam tę postać.

To jednak dość kontrowersyjna postać.

- Ale rozmawiamy o filmowej fikcji, prawda? Największy problem z Petryckim miała moja żona. Na szczęście Agnieszka jest bardzo inteligentną kobietą, z ogromnym dystansem do siebie, z fantastycznym ironiczno-sarkastycznym poczuciem humoru. Kiedy pierwszy raz zobaczyła ten film, ktoś zapytał, czy podobała się jej moja postać. Odpowiedziała z wrodzonym wdziękiem: "Arek całkiem nieźle dał sobie radę, ponieważ do tej roli przygotowywał się w domu"!

W "Domu złym" jest scena, kiedy Marian Dziędziel po skomplikowanych wyliczeniach dochodzi do wniosku, że stać go na kupienie samochodu dla syna i wydaje z siebie nieprawdopodobny ryk. Dałbym sobie rękę uciąć, że nie można tego zagrać na trzeźwo.

- Szkoda byłoby twojej ręki! Nie ma co ukrywać, że parę cystern różnych płynów przyjechało przez nasze stacje kolejowe. Natomiast zasada pracy w filmie jest dosyć prosta. Jest dubel, przerwa, dubel, przerwa. Wyobraź sobie, że przed każdym dublem musisz wypić jakiś prostujący napój. Jeżeli grasz to samo po raz piętnasty, to po prostu już ciebie nie ma. Jeżeli plan zdjęciowy trwa dwanaście godzin, to... Nie no, nie ma takich mocnych!

Jesteś jednym z ulubionych aktorów Wojciecha Smarzowskiego. Nie boisz się pewnego zaszufladkowania?

- Ale ta szuflada jest całkiem przyjemna, wręcz ekskluzywna. Fajnie jest się tam znaleźć. Oczywiście mocno nad tym pracuję, żeby od czasu do czasu z niej wyskakiwać i robić inne rzeczy. Na szczęście to się udaje. Nie gram tylko w filmach Wojtka. Najlepszym przykładem jest współpraca z Maćkiem Pieprzycą przy "Jestem mordercą". To za tę rolę zostałem w ostatnim czasie najbardziej doceniony. Wspomniałeś o "Jesteś Bogiem", tego też nie reżyserował Smarzowski, tylko inny znakomity polski reżyser Leszek Dawid. Chociaż faktycznie, jestem kojarzony z Wojtkiem i wcale się tego nie wstydzę.

Dziwne byłoby, gdybyś się wstydził.

- Jeżeli być w jakiejś szufladzie, to najlepiej w takiej z najwyższej półki. Nie ma chyba dzisiaj drugiego takiego reżysera w Polsce, który robiłby tak ważne filmy, biorąc na warsztat naszą tożsamość i wszystkie wady, całą tę naszą "polskość" i próbował to wszystko w brutalny sposób rozliczyć. Po jego filmach wychodzimy z kina z przetrąconym kręgosłupem. Smarzowski cały czas szuka odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy. Wrócę jeszcze do "Domu złego", który jest dla mnie najważniejszym filmem, jak i do tej pory zrobiłem. Tam bynajmniej nie chodzi o rozliczanie się z byłym systemem. Dla mnie to jest podróż do wnętrza człowieka. I próba odpowiedzi na pytanie: "Do jakiej podłości zdolny jest człowiek?".

Jakie były twoje autorytety muzyczne?

- Kazik Staszewski i Muniek Staszczyk. Obaj są legendami polskiego rock’n’rolla. Byłem ostatnio na koncercie promującym najnowszą płytę T.Love, a z Kazikiem utrzymujemy koleżeńską znajomość. Bardzo ważne dla mnie jest to, że ceni to, co ja robię. I to zarówno aktorsko, reżysersko, jak i muzycznie. I czasem mi wyśle sms z krótką recenzją. Bardzo to dla mnie ważne. Jeszcze jest oczywiście Olaf Deriglasoff.
 
A autorytety aktorskie?

- Jeżeli chodzi o filmowych idoli, to Dustin Hoffman. Dla mnie najważniejsza w zawodzie aktora jest możliwość przepoczwarzania się. Staram się, żeby każda kolejna moja rola różniła się od poprzedniej, fizycznie i psychicznie. Mistrzem w tej dziedzinie był właśnie Hoffman. Wystarczy przypomnieć sobie "Absolwenta" z 1967 roku i "Nocnego kowboja", który powstał dwa lata później. To są dwie zupełnie różne osoby. Facet jest nie do poznania. Potem były kolejne jego genialne kreacje: "Sprawa Kramerów", "Tootsie" czy "Rain Man". I jeszcze kolejne, można by tak wymieniać...

Na koniec powiedz, dlaczego Arkadiusz Jakubik kojarzy się z... siekierą!

- Ha, ha, ha! No to mnie załatwiłeś!   Może dlatego, że często trzymam ją w filmach Smarzowskiego? Bo to jego ulubiony rekwizyt! "Dom zły", "Wołyń" czy w ostatnim krótkim metrażu "Ksiądz" - zawsze tam gdzieś tę siekierę dostaję do ręki. Paradoksalnie Smarzowski jest bardzo delikatną i wrażliwą osobą. Ma też fantastyczne poczucie humoru. I myślę sobie, że on upatrzył sobie tę siekierę na takiej kontrze. A wiesz, gdzie po raz pierwszy pojawił się u Wojtka ten rekwizyt? W teledysku Myslovitz do utworu "To nie był film". A, i dodam jeszcze, że kolega Smarzowski ma pokaźną kolekcję siekier! 

Piotr Wójcik

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Arkadiusz Jakubik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy