Antoni Pawlicki: Doświadczam rozmaitych stanów
Antoni Pawlicki na planie "Komisarza Aleksa" spędza kilkanaście godzin dziennie. Praca to jedna z jego wielu pasji. Kocha też podróże, zwierzaki i jazdę na motocyklu.
Bez przerwy jest pan na planie w Łodzi. To pracoholizm?
- Dobre pytanie. Praca przy serialu "Komisarz Alex" wymaga całkowitego poświęcenia. Nie tylko pies, ale też moja skromna osoba odgrywa tu kluczową rolę, toteż wszędzie tam, gdzie jest Alex, musi pojawić się jego pan. Mam obowiązek być na planie codziennie. Inaczej rzecz się miała w przypadku "Czasu honoru", gdzie było parę równoległych wątków, a ciężar rozkładał się na kilka postaci.
Takie tempo panu odpowiada?
- Mieliśmy półtoraroczną przerwę i muszę przyznać, że z ogromną przyjemnością wróciłem do Łodzi. Uwielbiam to miasto, ba, sam w jednej czwartej jestem łodzianinem. Stąd pochodzi mój dziadek - mąż babki, aktorki Barbary Rachwalskiej, która po wojnie znalazła się w Łodzi, bo Warszawa została całkowicie zniszczona. Wtedy trafili tu wszyscy ludzie związani ze sztuką. Babcia była najpierw w Teatrze Wojska Polskiego, później razem z Kazimierzem Dejmkiem tworzyła Teatr Nowy. Jako dziecko odwiedzałem tu rodzinę. Mam sentyment do Łodzi, bo to miasto ciekawe, charakterne, z fajnymi perspektywami. A wracając do pracoholizmu... Wykonując zawód aktora, trzeba czasem złapać oddech, zrobić sobie przerwę na zbieranie doświadczeń. Liczy się różnorodność. Dlatego jestem pracoholikiem, ale takim, który sprawdza się tylko wtedy, gdy może liczyć na płodozmian. (śmiech)
Miewa pan zdjęcia od 9 rano do 21 wieczorem. Co z regeneracją?
- Mam dar łatwego zapadania w sen, toteż gdy tylko trafi się półgodzinna przerwa, wyłączam telefon i ucinam sobie drzemkę. Choć krótka, działa cuda.
Pewnym urozmaiceniem był film "Śmiertelne życie". Rozmawiał w nim pan z nieżyjącym już ks. Janem Kaczkowskim.
- Cieszę się, że powstał i że dzięki niemu poznałem Janka. Nazywał mnie przyjacielem, z czego jestem ogromnie dumny.
Jak go pan zapamięta?
- Był intelektualistą, człowiekiem obdarzonym przenikliwym umysłem i wiedzą. Jestem przekonany, że jego postawę ukształtowała rodzina. Zawdzięczał jej godny pozazdroszczenia kręgosłup moralny. Kochali go, wspierali, stąd odwaga w mówieniu i robieniu tego, co uważał za ważne.
Czego pana nauczył?
- Poznałem człowieka, który był ciężko chory, codziennie walczył ze słabością fizyczną i bólem, ale też z psychicznym obciążeniem, jakim jest świadomość zbliżającej się śmierci. I proszę sobie wyobrazić, nie marnował ani chwili! Na każdym kroku dawał do zrozumienia: - Nie traćmy czasu na bzdury. Takie podejście jest mi bliskie, jako że sam odczuwam nienasycony głód życia. Ks. Jan pokazał, że pomaganie chorym, słabym, jest czymś ważnym nie tylko dla nich, ale też dla nas. Chwilę wcześniej robiłem film "Papusza", w którym grałem Jerzego Ficowskiego. On też pochylał się nad wykluczonymi. Sytuacja Cyganów w Polsce nie jest jeszcze taka dramatyczna, ale już na Słowacji czy Węgrzech - tak. U Ficowskiego wrażliwość na los odtrąconych wynikała z doświadczeń historycznych, z tego, że na jego oczach odbył się holocaust. Myślę, że można znaleźć wspólny mianownik w postawach Jerzego Ficowskiego i ks. Kaczkowskiego.
Jako aktor może pan poznawać świat od tylu stron! Zazdroszczę...
- I właśnie to jest w moim zawodzie takie cenne! Zbliżam się do różnych ludzi, próbuję zrozumieć ich postawy, doświadczam rozmaitych stanów - głębokich jak w przypadku spotkania z Jankiem i bardziej prozaicznych jak w przypadku pracy na planie "Komisarza...". Oczywiście serial jest lekki, zabawny, ale jednak dzięki niemu spotkałem się z prawdziwymi policjantami, patologami, technikami. To także poszerza horyzonty.
Nowa postać w "Komisarzu...", Ewa (Agnieszka Więdłocha), jest zagorzałą kociarą. Michał Orlicz to psiarz. A pan?
- Mama nie raz powtarzała, że zwierzaki są lepsze niż ludzie. Odkąd pamiętam, trzymała w domu psy, toteż siłą rzeczy znam je lepiej. Ale kocham wszystkie! Koty też są fantastyczne. Charakter zwierząt często zależy od ludzi, na których trafią. Z drugiej strony, jest takie powiedzenie: pies ma cię za pana, bo dajesz mu jeść, kot uważa siebie za pana, bo to TY go karmisz!
Nie brak panu pasji. Lubi pan wyzwania, zwierzaki, ale też podróże.
- Świat jest niezwykle ciekawy, a ja mam głód pędu, potrzebę zbierania doświadczeń. Poznając inne kultury, nabieram zdrowego dystansu do siebie i tego, co robię. W ubiegłym roku dwa razy wybrałem się do Indii. Za drugim razem pojechałem na motocyklu do Ladakhu. Znalazłem się na najwyższej drodze świata, zobaczyłem, jak żyją tam ludzie, spotkałem się z buddystami, byłem w Dharamsali na wykładzie Dalajlamy. Oprócz przeżyć duchowych i intelektualnych, do których zaliczam poznanie Krainy Wysokich Przełęczy, muszę przyznać, że było to dla mnie również pewnego rodzaju chłopięcym wyzwaniem. Przejechałem na motocyklu najwyższą drogę świata, zaspokajając pragnienie doświadczeń i potrzebę pędu.
O jakim miejscu marzy pan teraz?
- Na moim celowniku jest Ameryka Południowa. Pierwszy akord tej niezwykłej przygody zacznie się wkrótce. Na przełomie października i listopada jadę z zespołem Teatru Studio do São Paulo w Brazylii, gdzie wystawiamy spektakl "Wiosna" w reż. Leonarda Moreiry. Chcę przejechać Amerykę Płd. na motocyklu. Zrealizowanie marzenia o Ladakhu okazało się łatwiejsze niż sądziłem. Może więc i tym razem się uda? Marzenia są przecież od tego, by je urzeczywistniać.
Rozmawiał Maciej Misiorny
Antoni Pawlicki - ur. 22 października 1983 r. w Warszawie. Jest wnukiem aktorki Barbary Rachwalskiej i synem operatora Tadeusza Pawlickiego. Absolwent Akademii Teatralnej (2006), jako student debiutował w dramacie "Z odzysku". Znamy go m.in. z filmów "Katyń", "Jutro idziemy do kina", "Drzazgi", "Papusza" i seriali "Czas honoru", "Skazane" oraz "Komisarz Alex". Jesienią 2017 roku zobaczymy go w serialu wojennym "Wyklęci". Prywatnie w związku z aktorką Agnieszką Więdłochą.