Anna Starmach: Nie rzucamy talerzami
W "MasterChefie" trwa zacięta rywalizacja o kolejny tytuł Mistrza Kuchni. Jurorka Anna Starmach opowiada o ewolucji programu i o tym, jak macierzyństwo wpłynęło na jej zawodowe obowiązki.
Pani rodzice są właścicielami galerii sztuki. Pani sama ma wykształcenie historyka sztuki. Skąd pomysł, by uczynić gotowanie sposobem na życie?
Anna Starmach: - Pochodzę z rodziny nie tylko historyków sztuki, ale i smakoszy. U mnie w domu uwielbia się gotować. Wspólne biesiady to jest to, co lubię najbardziej. Gotowałam od dziecka, a będąc na studiach zrozumiałam, że jednak wolę gotowanie. Dzieliłam czas między dwie pasje, ale to właśnie jako studentka podjęłam decyzję, że przerywam naukę, jadę do Francji i zdobywam tam doświadczenie kulinarne. Tak też się stało.
W pani przepisach najistotniejsze są prostota i szybkość. To receptury, z których korzysta pani na co dzień, czy odpowiedź na zapotrzebowanie?
- Zawsze staram się sprostać wyzwaniom, jakie dają mi moi odbiorcy, ale ostatnio - ponieważ jestem młodą mamą - tego czasu mam naprawdę niedużo. Domyślam się, że jeśli ktoś ma dwójkę albo trójkę dzieci, to ma go jeszcze mniej (śmiech). Dlatego część moich przepisów jest tak krótka i ekspresowa w wykonaniu.
Nakręciliście już 8. edycję "MasterChefa"! Zmieniliście się jako jurorzy?
- Myślę, że to jest zupełnie inny program. My, jurorzy, ewoluowaliśmy, ale też zmienił się poziom. Gdy do studia przychodzili pierwsi uczestnicy, nie wiedzieli, czego się spodziewać. Teraz mamy uczestników, którzy tak naprawdę na "MasterChefie" się wychowali, np. Anię, która ma 25 lat, więc była niepełnoletnia, gdy zaczęła nas oglądać. Zmieniła się też trochę formuła. Już nie jesteśmy tacy groźni, nikt nie rzuca talerzami. To program, w którym jest więcej uśmiechu, radości, żartowania.
Konkurencja jest teraz większa?
- Tego nie wiem. Na pewno poziom jest wyższy, gdyż przez te 8 lat my, Polacy, otworzyliśmy się na gotowanie i nowe smaki. Więcej podróżujemy, kosztujemy. Teraz uczestnicy ciągle nas zaskakują, ale też trudniej ich zaskoczyć, bo wiele już potrafią.
Jakie niespodzianki czekają na widzów w nowej edycji?
- Goście specjalni - wyjątkowi! Znakomity będzie też wyjazd do Meksyku. Jak uczestnicy się o tym dowiedzieli, dostali skrzydeł. Mamy wyjątkowy skład, grupę mężczyzn, i zobaczymy, co z tego wyniknie. Tak dobrze czujemy się z Michelem i Magdą na planie, że w ogóle nie chcieliśmy kończyć tej edycji.
W pani życiu pojawiło się dziecko - czy w związku z tym fani doczekają się kolejnej książki?
- Będzie, tylko że trochę odsunięta w czasie. Nie ukrywam, że łączenie roli matki, jurorki, autorki książek, kucharki jest dużym wyzwaniem. Cały czas uczę się, jak to robić. Będąc na planie, tęsknię za dzieckiem. Będąc z dzieckiem, zdarza mi się myśleć o pracy. To się tak razem przeplata. Także zwalniam, ale nie za bardzo, czyli doba mi się po prostu wydłużyła. Chyba kosztem krótszego snu.
Jaki jest pani stosunek do trendów kulinarnych?
- Jestem fanem mód kulinarnych - nie diet, ale mód, które skłaniają nas do bardziej świadomego odżywiania się. Uważam, że im bardziej wzrasta świadomość, tym lepiej dla naszego zdrowia. Niektórzy nie jedzą mięsa, ja nie wykluczam go z mojej diety, ale nie jestem osobą, która je mięso siedem dni w tygodniu. Ostatnio coraz bardziej popularne są wszelkiego rodzaju "superfoody". Ja zresztą zaangażowałam się w projekt mający na celu promowanie super zdrowych produktów, które powinny być coraz częściej używane w naszej diecie, jeśli chcemy o siebie dbać. Więc tak - mody jak najbardziej.
Czyli zdarza się pani popadać w kulinarne szaleństwa?
- Lubię eksperymentować, sprawdzać, jak mój organizm się czuje, jeśli nie jem mięsa albo jem mniej glutenu. Nigdy nie jestem w tym radykalna, ale po prostu tak sobie niektóre rzeczy sprawdzam.
Ulubione smaki "MasterChefa"?
- To są setki, tysiące dań, więc trudno mówić o jakichś konkretnych. Cieszę się, że z roku na rok wzrasta poziom nie tylko dań słonych. Bo ja jestem wielką miłośniczką deserów!
Rozmawiała Kinga Słowik
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***