Anna Popek: Życie jak chodzenie po linie
Po 12 latach opuściła „Pytanie na śniadanie”. Teraz możemy ją oglądać w programie „Świat się kręci”. W rozmowie z "Tele Tygodniem" Anna Popek opowiedziała o zabawnych sytuacjach w pracy, o ryzyku i o tym, dlaczego warto pozwolić sobie na błąd.
Lubi pani zmiany?
Anna Popek: - Nie! Ale uważam, że są konieczne, więc kiedy już podejmę decyzję, to chwilę później cieszę się, że się na nią odważyłam. Tak było też i tym razem, gdy postanowiłam przejść z Dwójki do Jedynki.
Nie bała się pani spaść z deszczu pod rynnę?
- Jestem zodiakalnym Rakiem, więc osobą racjonalną. Dbam o bezpieczeństwo własne i moich bliskich. Ważna jest dla mnie stabilizacja, ale jestem też impulsywna. Bywa, że w parę chwil potrafię zmienić zdanie, które wypracowałam przez kilka miesięcy - pod wpływem jakiegoś impulsu albo intuicji. Inspirują mnie różne rzeczy, dziś na przykład wywiad z Maćkiem Maleńczukiem, który mówi, że trzeba się rozwijać, bo jeśli mościmy sobie miejsce na grzędzie, to ktoś nam może je zająć. Ma rację. Uważam, że naszym życiem nie rządzi tylko przypadek. Na pewno jest coś więcej.
Nie przegapia pani okazji, żeby wcielać w życie marzenia.
- O, bynajmniej. Wiele okazji zmarnowałam, więc tym bardziej teraz staram się wykorzystać czas tak dobrze, jak tylko mogę. Warto zauważać każdą dobrą chwilę - piękny zachód słońca, spokojny wieczór w domu, miłość. Nauczyłam się też innej ważnej rzeczy - że można sobie pozwolić na błąd i że nie wszystko od nas zależy. Jeżeli nawet moja decyzja okaże się niedobra, to trudno, poniosę konsekwencje i wyciągnę z tego jakąś naukę. Chyba najbardziej nas paraliżuje to, że boimy się takiego ryzyka, że chcemy podejmować tylko idealne decyzje. A przecież to niemożliwe, bo w życiu raz pójdziemy w dobrą stronę, raz w złą. Najważniejsze, to się wykaraskać, jeśli zabrnie się w ślepy zaułek.
Jakie wspomnienia zabrała pani z "Pytania na śniadanie"?
- Panowała tam koleżeńska atmosfera, spontaniczność i różnorodność tematów. Tak mi się cudownie prowadziło pierwsze programy, że za każdym razem żałowałam, że to już koniec. Mieliśmy świetnych gości, a ja wspaniałych współprowadzących - Romka Czejarka, Roberta Kantereita i wreszcie Michała Olszańskiego.
Ale wpadki się zdarzały?
- O, tak! Kiedyś pewien kabareciarz gotował u nas w studiu zupę z dyni. Tak nas rozbawił swoimi żartami, że w końcu powiedziałam: "I oto finał dupy z dyni". A potem dodałam: "Ratunku"! I schowałam się za Romka Czejarka. Czasem myliliśmy gości, bo ci zmieniali się w ostatniej chwili. Zapowiadałam profesora Jana Kowalskiego, dajmy na to specjalistę w dziedzinie biologii, a mój rozmówca prostował: "Nie nazywam się Kowalski i nie jestem profesorem, tylko doktorem. I nie biologii, a chemii".
Myślałam, że łza się pani w oku zakręci, a pani taka radosna...
- W "Pytaniu..." pracowałam 12 lat - szmat czasu. Mam wspaniałe wspomnienia, ale czułam, że nadszedł czas na zmiany, na rozwój. Wiem, że program "Świat się kręci" jest zupełnie inaczej zbudowany, nieco trudniejszy. Ale wierzę w to, co mówią psycholodzy - opuszczenie strefy komfortu jest zawsze trudne, ale otwiera nas na nowe możliwości. "Świat się kręci" jest bardzo dobrze przemyślanym i przygotowanym programem. Tu, podobnie jak w "Pytaniu...", liczy się praca zespołowa i zaufanie. Trzeba ufać wydawcy, gdy ten proponuje zadanie konkretnego pytania, ale on też musi wiedzieć, że zrobimy to we właściwy sposób. Należy trzymać się założeń i dodać do tego trochę improwizacji.
Zmiany, zmiany, kariera, a do tego dwie nastoletnie córki z mnóstwem spraw do załatwienia, bo pani Oliwka właśnie dostała się na studia i to w Londynie oraz w Walii...
- Z tą karierą to bym nie przesadzała. Nie ja jedna chodzę do pracy i wychowuję dzieci. Ale ważne jest, żeby godzić pracę, rodzinę i swoje potrzeby. Kiedy chcę o siebie zadbać, to idę na basen, potem nakładam na twarz maseczkę i kładę się wcześnie spać. Najważniejsze, to złapać w życiu balans, bo życie jest jak chodzenie po linie.
Katarzyna Ziemnicka