Reklama

Anna Dereszowska: Jestem mocno zdystansowana

Zawsze uśmiechnięta, optymistyczna i serdeczna. Aktorstwo to jej prawdziwa pasja. Jednak najbardziej Anna Dereszowska lubi być mamą, a że niedawno w jej życiu pojawił się synek Maks, ma ręce pełne roboty.

Twoje rozmowy z mediami zdominował temat dzieci.

-
W końcu jestem świeżo upieczoną, młodą mamą.

Po raz kolejny zresztą.

- Tak, ale nadal młodą (śmiech). Uwielbiam dzielić się swoim szczęściem. Oczywiście mocno filtrując przekazywane mediom informacje, ale pociągnięta za język, zawsze coś o pociechach powiem.

Właśnie, kilka miesięcy temu w twoim życiu pojawił się kolejny mężczyzna.

- Który skradł mi serce totalnie!

Co na to jego tatuś?

- Jest dorosłym chłopcem i jakoś sobie z tym poradzi. (śmiech) Z kolei ten młodszy, Maksiu, bardzo potrzebuje mojego ciepła i obecności. Choć jeszcze większej uwagi wymaga teraz starsza córka. Z chwilą pojawienia się na świecie małego braciszka, jej świat zmienił się diametralnie. Podobnie było w moim rodzinnym domu.

Reklama

Czy to znaczy, że chciałaś się pozbyć młodszej siostry?

- U mnie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Julka jest ze mną niespokrewniona. Pojawiła się w moim życiu, kiedy kończyłam szkołę podstawową. Ona miała już osiem lat. Ale za to ja byłam złem koniecznym dla starszego brata. Człowieka dostrzegł we mnie dopiero wtedy, kiedy zaczęli się mną interesować jego koledzy (śmiech). Dlatego długo rozmawialiśmy z Lenką o maleństwie. Zresztą ona chciała mieć młodsze rodzeństwo. Szczególnie braciszka.

Przynajmniej jej lalki będą bezpieczne.

- Sęk w tym, że ona nie bawi się lalkami. Nie mamy i nigdy nie mieliśmy w domu ani jednej! Kolor różowy, spódniczki i sukienki zawsze były be. Pod tym względem jest podobna do mnie. Też byłam taką chłopczycą.

Jednym słowem chciała mieć partnera do łażenia po drzewach.

- Dokładnie. I grania w piłkę nożną, którą uwielbia. Ostatnio namówiła mnie na kupno rękawic bramkarskich, bo to jej ulubiona pozycja. Poza tym perkusja, zdalnie sterowane samochody i samoloty. Niedawno udało mi się zrobić jej zdjęcie z Robertem Lewandowskim, które jest dla niej świętością.

Niedawno przybyło Ci dzieci. Jesteś jedną z trenerek w drugiej edycji "Małych gigantów".

- Jak widzisz, tematy dziecięce są mi teraz szczególnie bliskie. Lubię z nimi przebywać, rozmawiać. Są spontaniczne i otwarte. Poza tym nie traktują mnie jak niektórzy rodzice. Dorośli myślą, że gwiazdorzę i strzelam fochy.

Wróćmy do dzieciaków.

- Sama mam w sobie dziecko i staram się je pielęgnować. Bez tego ludzie są smutniejsi, przytłoczeni rzeczywistością. Spotkania z dziećmi w programie są dla mnie niezwykle wzbogacające. Podpatruję i czerpię z mojej drużyny, ale myślę że i ja optymizmem i uśmiechem daję jej coś od siebie. Świetnie się bawimy.

I kolorowo. A skoro o kolorach mowa, to nie mogę wspomnieć o "Barwach szczęścia". Na czas ciąży zniknęłaś. Twoja bohaterka również spodziewała się dziecka. Wrócisz na plan z maluchem?

- Mam nadzieję, że scenarzyści mi tego oszczędzą. Kilka razy zdarzyło mi się grać z dziećmi. To bardzo przyjemna, ale niełatwa praca. Radochę z niej mają głównie dzieci, które lgną przed kamerę. Ale tylko przez chwilę. W końcu to obowiązek i mali aktorzy po pewnym czasie zaczynają się nudzić. Rozumiem to.

Ciebie praca nie męczy?

- Jestem szczęściarą, bo traktuję swój zawód w kategoriach hobby. Nie ma nic wspanialszego niż robić to, co się kocha i móc się z tego utrzymywać. Choć to trudna profesja. Państwo, którzy oglądają nas na ściankach czy okładkach - umalowanych, uśmiechniętych i pozornie wypoczętych - nie zdają sobie sprawy, jak naprawdę wygląda nasze życie. Ten zawód tylko z nazwy jest wolny. Oczywiście, mamy prawo wyboru, ale szczególnie dla kobiet aktorstwo bywa niezbyt łaskawe. Propozycji dla dojrzałych aktorek po czterdziestce jest jak na lekarstwo. Dlatego staram się wykorzystać swój czas jak najlepiej i najefektywniej.

Cierpią na tym Twoje dzieci?

- Coś w tym jest, bo właśnie teraz chciałoby się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Lenka lubi mnie oglądać, ale nie kocha mojego zawodu. Kiedy idę do pracy, nie mówi mi, żebym się świetnie bawiła, tylko pyta, kiedy wrócę, kiedy będę miała wolny dzień i spędzę z nią wieczór.

Jak będzie nastolatką, zapyta: "mamo, kiedy idziesz do pracy?".

- Pewnie tak (śmiech).

A jak wyglądają relacje koleżeńskie? Dominuje zawiść, czy można znaleźć prawdziwego przyjaciela?

- Muszę przyznać, że mam szczęście do ludzi, których spotykam w życiu zawodowym. Może ze dwa razy zdarzyły mi się trudniejsze relacje. A tylko w stosunku do jednej osoby, która kiedyś nadepnęła mi na odcisk, jestem mocno zdystansowana. Poza tym jest świetnie. Przez pewien czas nie umiałam nawiązywać kontaktu z kobietami. Ale to wynikało raczej z tego, że moja mama zmarła, gdy miałam 9 lat. Wokół byli tylko faceci: tato, starszy brat i kuzyni. Jak wspomniałam, siostra pojawiła się, kiedy szłam do liceum. Owszem, była cudowna babcia, ale jednak różnica pokoleniowa sprawiała, że nasze relacje nie opierały się na rozmowach, lecz zwykłej trosce o to, żebyśmy chodzili najedzeni, ubrani, "posprzątani". A wracając do środowiska... Na szczęście jakiś czas temu pojawiły się w moim życiu Jola Fraszyńska, Iza Kuna, Magda Różczka. Gdy mam problem, zawsze mogę prosić je o spotkanie. Za wielki zaszczyt poczytuję sobie też to, że i one czasem dzwonią do mnie, chcąc się zwierzyć z kłopotów. Podobne relacje mam z Kasią Żak.

A Ania Przybylska? Jakie łączyły was relacje?

- Do tej pory nie mam zgody na jej śmierć. Bolało mnie to tym bardziej, że przypomniała mi się mama. Często wracam do Ani myślami. Wspominam, jaką była fajną, pogodną i dobrą dziewczyną. Potworne były te ataki hien dziennikarskich, koczujących pod jej domem, szpitalem w tak intymnym momencie, jakim jest powolne odchodzenie. Mimo że nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, czuję się tak, jakbym straciła kogoś bliskiego. Od czasu do czasu dzwoniłyśmy do siebie, w końcu na planie "Złotopolskich" spędziłyśmy trochę czasu. Później współpracowałyśmy jeszcze przy "Klubie szalonych dziewic". Gadałyśmy o macierzyństwie, urodzie, cyckach. No i już się tak nie powygłupiamy. Ostatnio wpadły mi w ręce zdjęcia z planu, na których stoimy z Anką w przydługich majtasach, grubych getrach, takich antygwałtkach (śmiech). Wzruszający był obraz Gdyni oklejonej jej zdjęciami. Wspaniały gest ze strony miasta. O fajnym człowieku miło jest czasem pogadać, powspominać. Brakuje mi jej.

Twoja przygoda z kamerą zaczęła się właśnie w "Złotopolskich" na... Dworcu Centralnym.

- Kiedy byłam na ostatnim roku warszawskiej Akademii Teatralnej, zaproponowano mi rolę posterunkowej Kaliny Fatalskiej w serialu. Spędziłam w nim aż osiem lat.

Nie było Ci żal, kiedy ogłoszono koniec realizacji serialu?

- Kiedy coś się kończy, zawsze jest smutno. Kalina dała mi rozpoznawalność. Pewnie gdyby nie ona, inaczej potoczyłoby się moje życie zawodowe. Stare porzekadło mówi, że "za mundurem panny sznurem".

A jak jest na odwrót?

- Jest nic (śmiech)! Muszę przyznać, że te mundury, które nosiliśmy, były zupełnie nietwarzowe. Ania w mundurze wyglądała świetnie. Na mnie po prostu nie leżał. Nie ukrywam, że chętnie zagrałabym taką rasową policjantkę z drogówki lub grupy antyterrorystycznej. Na taką propozycję czekam z niecierpliwością (śmiech).

Uniknęłaś płacenia mandatu dzięki roli posterunkowej?

- Nigdy tego nie wykorzystywałam. Spotkania z panami policjantami były miłe, zakończone prośbą o pozdrowienie komendanta. Najważniejsze, że nigdy nie spotkałam się z pretensjami, że pokazujemy "kolegów po fachu" w krzywym zwierciadle.

Czy teraz, kiedy zdarza Ci się bywać na Centralnym, łezka się w oku kręci?

- No pewnie. Szczególnie kiedy słyszę zapowiedzi pociągów i ten poprzedzający je dzwoneczek.

Masz na koncie trzy płyty. Kiedy w Twoim życiu pojawił się śpiew?

- W szkole teatralnej. Zajęcia ze śpiewu miałam z Krystyną Tkacz, która jest specyficznym, wymagającym pedagogiem. To właśnie ona zauważyła u mnie kawałek głosu i predyspozycje wokalne. Poznała mnie z Urszulą Borkowską, która była akompaniatorką. To wspaniała pianistka, aranżerka i kompozytorka, z którą współpracuję do dzisiaj.

Planujesz nagranie czwartego albumu?

- Już od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem zarejestrowania na krążku piosenek dla dzieci.

Jako młodej mamie nawet Ci wypada.

- Ale ten projekt ciągle wypychają mi z kalendarza inne obowiązki. Może uda się to jeszcze w tym roku. Na pewno muszę się do tego porządnie przygotować, bo dzieci to bardzo wymagający odbiorcy.

Rozmawiał Marcin Kalita

Anna Dereszowska urodziła się 7 stycznia 1981 r. w Mikołowie. Absolwentka Prywatnego Studium Muzycznego w Mikołowie (1999), ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie (2003). Gra w Teatrze Dramatycznym (tu debiutowała w "Rewizorze" Gogola), Teatrze 6.piętro ("Wujaszek Wania") i innych.

Realizuje dubbingi, nagrywa audiobooki. Znana z filmów ("Lejdis", "Nigdy nie mów nigdy", "Dzień dobry, kocham Cię") i seriali ("Złotopolscy", "Glina", "Prawo Agaty"). Ma córkę Lenę, w sierpniu 2015 r. urodził się jej syn Maks.


Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Anna Dereszowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy