Reklama

Aneta Todorczuk-Perchuć: Zazdrosny mąż? Znaczy - kocha

Kariera zawodowa to dla niej ważny, ale niejedyny element szczęścia. Jej świat nie ogranicza się do pracy na filmowych planach. Stworzyła dom, do którego chętnie się wraca. To z niego jest najbardziej dumna.

Kariera zawodowa to dla niej ważny, ale niejedyny element szczęścia. Jej świat nie ogranicza się do pracy na filmowych planach. Stworzyła dom, do którego chętnie się wraca. To z niego jest najbardziej dumna.
- Odrobina zazdrości jest wskazana w każdym związku - uważa Aneta Todorczuk-Perchuć /AKPA

Co ci się dzisiaj śniło?

Aneta Todorczuk-Perchuć: - A wiesz, że nie pamiętam...

Pytam o to nie bez powodu, bo miewasz podobno... prorocze sny!


- (śmiech) Prorocze?

Kiedyś przyśnił ci się Marcin, a teraz jesteście małżeństwem.


- Wtedy zadziałała raczej moja podświadomość. Byłam w innym związku, ale Marcin faktycznie zaczął mi się śnić i to... erotycznie. 

Jest zatem niezbity dowód na twoje wizjonerskie sny!


- Czy ja wiem? Miewam raczej śmieszne i dziwne sny. Ostatnio przyśniła mi się ogromna suma pieniędzy, po czym listonosz przyniósł mi zwrot ze skarbówki, a potem na progu mieszkania rozsypały mu się wszystkie pieniądze jakie miał. Poza tym od lat śni mi się pewne mieszkanie, różnie umeblowane, za każdym razem coś nowego się w nim dzieje. Sama jestem ciekawa, co to oznacza... Nie mam odpowiedzi.

Jakie jest wasze wspólne życie? Szalone? Spokojne?

- Czasem jest spokojnie, czasem leniwie. Ale innym razem jest totalne wariactwo i wszechogarniający pęd. Na szczęście ostatnio przesiadłam się do komunikacji miejskiej i zwolniłam to zawrotne tempo. Przeorganizowałam sobie życie i znowu znalazłam czas na czytanie książek.

A czas dla siebie? Chyba każda kobieta go potrzebuje?

- Nauczyłam się znajdować czas na paznokcie albo na masaż bańką chińską - polecam - i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. To jest czas tylko i wyłącznie dla mnie. Uważam, że kobieta w moim wieku powinna zadbać o siebie, a już szczególnie wykonując zawód, który ja sobie wybrałam. A felietony do Mamadu.pl piszę po nocach i dobrze mi z tym.

Marcin, twój mąż, docenia twoje starania?

- Cenię komplementy, które od niego otrzymuję. Cieszę się, kiedy mówi, że jestem idealną matką dla naszych dzieci albo gdy czyta to co napisałam i twierdzi, że jest to dobre.

Reklama



A najcenniejszy komplement, jaki od niego usłyszałaś?

- Ten, który powiedział mi po obejrzeniu monodramu "Matka Polka Terrorystka", który gram na deskach Teatru Polonia. Wyznał, że zagrałam to tak, że nie widział na scenie Anety, widział aktorkę. Ale są też komplementy, które dotyczą mojej kobiecości, np. to, że ładnie wyglądam.

Nadal jest romantykiem?

- Tak, chociaż trudno być romantykiem, kiedy śpi się we czwórkę na jednym łóżku. Nie wspominając o psie. Ale dbamy z Marcinem o to, aby od czasu do czasu wyjeżdżać gdzieś tylko we dwoje. Dziś wiem już, że romantyzm to nie przynoszenie kwiatów. Dla mnie objawia się on w wielu innych rzeczach.

W czym na przykład?

- Lubię płakać z Marcinem w tych samych momentach na filmach. I to moim zdaniem jest szalenie romantyczne...

Wszystko możesz powiedzieć mężowi?


- Nauczyłam się mówić o swoich potrzebach. Nie czekam, aż facet sam się czegoś domyśli, że zgadnie.

Otwarcie mówiłaś o kryzysie w waszym związku. Z czego on wyniknął?


- O masz... Powiedziałam raz i to się ciągnie. Bywa, że ludzie będący w związkach oczekują od partnera, że to on się zmieni, nie zmieniają siebie, tylko wymagają zmiany od partnera. To głupie, nietwórcze. Wyrosłam z tego.

Co zmieniałaś dla Marcina?

- Dla dobra naszego związku, a nie dla Marcina. Ale na początek zaznaczę, że nigdy nie postąpiłam wbrew sobie. Bardzo wyraźnie widzę to, że złagodniałam, uspokoiłam się. Kiedyś byłam straszliwie zbuntowana i wiem, że na początku podobało się to Marcinowi, ale na dłuższą metę życie z taką osobą stawałoby się niezwykle uciążliwe. Tak więc dla dobra naszego małżeństwa, a przede wszystkim dla siebie samej, złagodniałam i mam nadzieję... zmądrzałam.


Doszliście do tego z pomocą terapeutów?


- Z pomocą różnych ludzi. Rozmowy były nam potrzebne. Ale jak by na to nie spojrzeć, do wszystkiego doszliśmy ciężką pracą. Nikt nie odwaliłby za nas tej roboty.

Twoim zdaniem jest tak, że im bardziej dokopie nam życie, tym bardziej doceniamy to co dobre?

- Jestem przypadkiem, który nieźle dostał po dupie od życia i to niejeden raz. Ale powiem ci, że porażki nauczyły mnie wiele. Dzięki nim mam w sobie dużo dystansu.

Bez dystansu trudno w dzisiejszym świecie...

- Bez dystansu... ani rusz, a już szczególnie w show-biznesowym światku. Na szczęście ja znalazłam fantastyczną odskocznię. Mam męża, dzieci, ogródek. I jest cudownie. A żeby z tego szczęścia nie uderzyła mi do głowy sodówka, staram się pomagać innym. Uczę też tego moje dzieci. Od czterech lat prowadzę wspólnie z Agą Chrzanowską Fundację Mamy Dzieci. Skupiamy się na pomocy dzieciom z domów dziecka, a szczególnie tych, które te domy opuszczają. One mają tylko śladową pomoc od państwa. Opuszczając placówkę często nie wiedzą, co ze sobą zrobić, nie mają dachu nad głową, potrzebują wsparcia.

Bliskich lepiej szukać poza środowiskiem aktorskim?

- Przez dłuższy czas mieliśmy z mężem taką teorię. Będąc na studiach stroniłam od imprez z ludźmi z mojego roku. Wolałam spotykać się z ludźmi spoza branży. Takie znajomości poszerzały moje horyzonty. Zostało mi to po dziś dzień. Kiedy spotykam się kolegami z branży i gadają tylko o teatrze, to się wkurzam. Nie można rozmawiać tylko o swoim zawodzie. Świat nie ogranicza się tylko do pracy na deskach teatru czy planach filmowych.

A przyjaciół mężczyzn masz?

- Nie wierzę w przyjaźń damsko-męską. Ale to nie jest tak, że nie lubię facetów. Jest wręcz przeciwnie. Lubię ich i z nimi wolę pracować. Są konkretniejsi, nie owijają w bawełnę, nie robią problemów z niczego, działają. I mam w sobie tę męską cechę. Nie cierpię gadać, wolę działać. Tak więc... przyjaciół wśród mężczyzn nie mam, ale za to mam serdecznych kumpli, których cenię.

Marcin nie jest o nich zazdrosny?

- To są nasi wspólni znajomi. Bywa zazdrosny, ale jak czuję nutę zazdrości, to wiem, że mnie jeszcze kocha. Odrobina zazdrości jest wskazana w każdym związku.

A co jest wskazane w wychowaniu dzieci?

- Do macierzyństwa podchodzę intuicyjnie. Czasami jestem ostra, może zbyt wymagająca, a innym razem beznadziejnie rozpieszczająca. Dziś postąpiłam niewychowawczo, bo pozwoliłam zostać synowi w domu, zamiast wysłać go do przedszkola. Momentami zachowuję się jak wariatka. Ale w gruncie rzeczy staram się być rozsądną mamą. Niestety, zdaję sobie sprawę z tego, że będzie coraz trudniej, bo moja córa idzie we wrześniu do czwartej klasy, więc wczasy pod gruszą już powoli się kończą.

Znajdujesz się w dobrym momencie życia, prawda?

- Czuję się fantastycznie. Mam ostatnio taki rodzinny, cudowny czas. Ale też czas z sobą samą. Fajnie, gdyby zawodowo ułożyło się podobnie. Chciałabym grać role dojrzałych, silnych kobiet.

W filmie czy w teatrze?

- I w filmie, i w teatrze. 

Do tego potrzeba chyba trochę szczęścia.

- Trzeba znaleźć się we właściwym miejscu i czasie. Jednak główny powód utrzymania się w zawodzie, to nie talent, ale właśnie dużo szczęścia. Ja go trochę mam, nie za wiele, ale być może dzięki temu mi nie odbiło.

Alicja Dopierała

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy