Andrzej Deskur: Role dramatyczne mnie omijają

Andrzej Deskur na planie serialu "Singielka" /Agnieszka K. Jurek /TVN

Kochający ojciec trzech córek, ciepły człowiek, dobry aktor. A w opinii niektórych – „śliski cwaniak”. O co w tym wszystkim chodzi?

Dołączyłeś do obsady serialu "Druga szansa". Grasz pana Mokrzyckiego. Chce on razem z żoną adoptować dziecko.

Andrzej Deskur: - Bardzo się cieszę z tej roli. Wcielam się w postać bardzo racjonalnego, twardo stąpającego po ziemi biznesmena, który zanim weźmie dziecko na ręce, sprawdzi w internecie, jak to powinno się robić najlepiej. Mokrzycki trochę namieszał w życiu głównej bohaterki granej przez Małgorzatę Kożuchowską. Wreszcie to postać mniej negatywna niż moje poprzednie role.

Właśnie, znalazłam w internecie taką opinię na twój temat: "Dobry aktor. Sprawdza się głównie w rolach śliskich cwaniaków, dupków i palantów" . To komplement dla ciebie?

- Myślę, że w sumie tak. Cieszę się, że takie właśnie role dostaję, bo jest co grać. Natomiast widzowie często biorą na serio odtwarzaną przeze mnie postać i myślą, że taki właśnie jestem w życiu.

Ty jesteś bardzo otwartym, pogodnym i uśmiechniętym człowiekiem na co dzień.

- Przynajmniej staram się być optymistyczny i pogodny.

Teraz grasz w "Blondynce", "Koronie królów", w Teatrze Stu w Krakowie i warszawskiej Komedii. Zupełnie jak prawdziwy maratończyk!

- Tak zazwyczaj w zawodzie aktora bywa. Jak nic nie ma, to nie ma, a jak jest, to wszystko naraz. Bardzo mnie to cieszy i nie mam powodów do narzekania, choć niemal nieustannie jestem w podróży. Jak nie Kraków to Kampinos, Supraśl, Olsztyn czy Inowłódz.

Jesteś pierwszym aktorem, który w czasie bezrobocia postanowił zareklamować swoje usługi zawodowe. Jak zostało to odebrane przez kolegów aktorów?

- Doszły mnie słuchy, że część kolegów uważa, że nie powinienem pisać o swoich problemach, bo nikogo nie interesuje to, że nie mam pracy. Jest wielu aktorów w znacznie gorszej sytuacji i że powinienem te rzeczy załatwiać w gronie najbliższych. Z czym ja się nie zgadzam, bo napisałem tylko, i aż, że jestem człowiekiem do wynajęcia w swoim fachu. To ogłoszenie na portalu społecznościowym było wynikiem frustracji w pewnym momencie mojego życia, która, myślę, jest bliska wielu moim kolegom. Nie ma pracy, a rachunki wciąż są takie same i trzeba je płacić co miesiąc. Mimo krytyki i braku pieniędzy nie załamałem się i wyciągnąłem z tamtego czasu ważną lekcję. Trzeba walczyć. W sumie to jest tak, że aktor zazwyczaj jest dwa razy niezadowolony - jak nie ma pracy i jak ma dużo pracy. Teraz mam dużo.

Reklama

Jak od momentu skończenia szkoły zmieniło się twoje podejście do zawodu?

- Nadal to kocham i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić coś innego. Może na początku miałem za dużo pokory. Kiedy patrzę teraz na młodych ludzi w zawodzie, to widzę, że ich siła przebicia jest ogromna. Zmieniło się to, że powoli godzę się z tym, że być może Oscar jednak do mnie nie dotrze.

Ale Złote Lwy jak najbardziej!

- Tak, Złote Lwy być może. Kino jednak aż tak mnie nie pokochało, żebym grał główne role, ale teatr i seriale owszem. Najbardziej cieszy mnie to, że zaczynam siebie klasyfikować - do czego się nadaję, a do czego nie. Oczywiście może się zdarzyć, że nagle zadzwoni do mnie reżyser i powie: "Wydaje mi się, że pan nadaje się do głównej roli w filmie, który robię". Tak zresztą miałem z Wojtkiem Smarzowskim - jeśli z nim pracuję, to dlatego, że on właśnie mnie wybrał. Na razie gram głównie w komediach i rozbawiam ludzi, co wbrew pozorom nie jest łatwe. Role dramatyczne mnie omijają.

Rozbawiasz też swoje córki?

- Czasami na pewno. Najstarsza Helenka ma 20 lat i zaczęła studiować geologię we Wrocławiu. Ona idzie w stronę natury, spraw związanych z ekologią. Antonina jest w ostatniej klasie gimnazjum i nie wie jeszcze, co będzie robić w przyszłości. Jest pełną życia, ciekawą świata dziewczynką i za dużo rzeczy ją interesuje. Hania ma niecałe dwa lata i zaczyna biegać, mówić, uwielbia powtarzać wierszyki. Cudowny okres w byciu tatą.

Jak na przestrzeni dwudziestu lat zmieniło się twoje nastawienie do bycia tatą?

- Jest inaczej. Teraz nastąpiło tzw. dojrzalsze ojcostwo. Dużo łatwiej jest wychowywać dziecko w moim wieku. Uważam, że trzeba stawiać granice, czasami być złym, a czasami dobrym policjantem. Choć boli mnie serce, kiedy muszę być tym pierwszym. I nie jestem konsekwentny w stawianiu granic, niestety. Dziewczynki po prostu okręciły mnie sobie wokół palca. Wiem, jak wychować dziecko na szczęśliwego człowieka. Nie znaczy to, że to potrafię, ale staram się. To jest chyba najważniejsze, żeby dzieci były szczęśliwe. I myślę, że moja najstarsza córka jest tego dowodem, bo sama wybrała się na wyprawę do Santiago de Compostela. Nie z powodu religii, tylko dlatego, że chciała nawiązać ciekawe i różnorodne znajomości. Sama przeszła i przejechała stopem ponad 1000 km i nic jej się nie stało. Spotkała wyłącznie fajnych, otwartych na świat ludzi. Wróciła zachwycona i bardzo szczęśliwa.

A tata gryzł w domu paznokcie z nerwów?

- Oj tak! Choć Helenka mówiła: "Tato, ty to w mediach słyszysz, że na świecie jest bardzo dużo złych ludzi, a tak naprawdę to tylko znikomy procent. Większość jest dobra, życzliwa i pomocna".

Udało ci się stworzyć szczęśliwą patchworkową rodzinę? Jak dziewczynki przyjęły najmłodszą siostrę?

- Staram się i chyba mi się to udaje. Dziewczynki bardzo się ucieszyły, że będą miały siostrę. Helenka często z własnej woli przychodzi i opiekuje się Hanią. Antonina tak samo. Widać, że bardzo się kochają.

Dlaczego było dla ciebie ważne, by właśnie w teatrze stanąć ponownie na ślubnym kobiercu?

- Potrzebowaliśmy tego obrzędu. Może, żeby pokazać niedowiarkom, że wszystko jest OK. Po prawie siedmiu latach bycia razem to dla nas kolejny etap życia. Zawsze marzyłem, by mój ślub odbył się w teatrze. I to marzenie się spełniło.

Czego brakuje ci na co dzień?

- Otwartości i życzliwości wśród ludzi. Zamykamy się coraz bardziej w swoich światach. Szukamy ludzi, którzy mają takie same poglądy jak my, zamiast prowadzić dialog ze wszystkimi. Trochę martwi mnie także bylejakość, która stała się u nas powszechna, i to, że zawsze mamy dużo pretensji do innych, a nie umiemy do końca "posprzątać" na własnym podwórku. Powinniśmy robić rzeczy przyzwoicie, być przyzwoitymi, bo to zawsze zaprocentuje i wróci do nas.

Andrzeju, opisz siebie w trzech słowach.

- Nadwrażliwy, idealista, wieczny chłopiec.
 
Magdalena Emilianowicz

TV14
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Deskur
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy