"Szukałem grupy wariatów"
Patryk Vega urodził się 2 stycznia 1977 roku w Warszawie. Studiował w Collegium Civitas przy Polskiej Akademii Nauk (1998-2002) oraz w Szkole Reportażu Marka Millera (1998-2000). W 1999 roku napisał scenariusz do telewizyjnego serialu "Pierwszy milion". Współpracował także przy tworzeniu scenariusza filmu "W pustyni i w puszczy".
Przez blisko 4 lata dokumentował pracę i życie policjantów. Dzięki temu powstały filmy dokumentalne: "Aniołki" (2001), "Prawdziwe psy" (2001) i "Taśmy grozy" (2002).
"Pitbull" to jego debiut fabularny. Główni bohaterowie opowieści to oficerowie z warszawskiego wydziału zabójstw. U boku znakomitych polskich aktorów: Janusza Gajosa, Andrzeja Grabowskiego, Danuty Stenki, Małgorzaty Foremniak i Krzysztofa Stroińskiego, w filmie występują młode talenty: Weronika Rosati, Marcin Dorociński i Rafał Mohr.
Patryk Vega opowiedział nam o pracy nad filmem, w tym m.in. o realizowaniu sceny erotycznej z Weroniką Rosati, piosence Kazika, goleniu głowy Andrzeja Grabowskiego, szukaniu pieniędzy i realizacji kreskówki.
Czy jacyś policjanci wiedzieli film i jaka jest ich opinia na temat "PitBulla"?
Już na etapie scenariusza cały czas pracowałem z policjantami. Oni czytali tekst, wiele rzeczy pod ich wpływem zmieniłem. W kinie łatwo pójść na efektowne, ale tandetne rozwiązania, a w życiu bywa inaczej. Kilku z tych policjantów, którzy ze mną współpracowali, widzieli film. Bardzo im się podoba, ale myślę, że ich przełożonym będzie podobał dużo mniej, jeżeli w ogóle...
Jak długo zbierałeś materiały do filmu?
Przez blisko cztery lata dokumentowałem tę historię. W ogóle nie chciałem robić filmu o policji. Kiedy w 1999 roku udałem się do Komendy Stołecznej, żeby w ogóle zdokumentować szczegół do innego scenariusza, zobaczyłem facetów, którzy przesłuchiwali mamę Michałka - tego chłopca utopionego w Wiśle. Rozmawiając z nią, policjanci płakali. To był tak wstrząsający widok, że w zasadzie po godzinie rozmowy z tymi policjantami, postanowiłem zrobić o nich film. Pomyślałem sobie, że to jest nieprawdopodobny obraz policji. To co tam zobaczyłem, nie ma nic wspólnego z filmami, które do tej pory oglądałem. Wszystko trwało długo, bo cztery lata. Powstały dwa seriale dokumentalne, nie można było w tych dokumentach większości rzeczy pokazać, stąd wzięła się fabuła.
Według jakiego "klucza" dokonałeś doboru aktorów, grających główne role w filmie?
W Polsce mamy tendencję do szufladkowania ludzi, a aktorów szczególnie. Jeśli ktoś stworzy fajną kreację to dostaje propozycję grania w kółko identycznych ról. Ja nie chciałem plastikowych aktorów, którzy we wszystkich filmach robią identyczne miny i nie są postaciami, które grają. Tak naprawdę szukałem grupy wariatów, którzy zgodzą się wywalić bebechy na ekranie. I taki zespół udało mi się pozyskać.
Jak udało ci się namówić tak znanych aktorów na udział w filmie debiutanta?
Kiedy producent usłyszał jaki zespół aktorów jako debiutant chcę zgromadzić na planie, popukał się czoło. Ludzie też mi mówili: "Do niej czy do niego w ogóle nie dzwoń". Ja jednak wyszedłem z założenia, że jeżeli przez cztery lata pracowałem nad tym materiałem i poświęciłem tyle życia po to, żeby napisać ten scenariusz, to jest wizytówka, która uprawnia mnie do wykonania telefonu, do kogo tylko zechcę. Nie było żadnych form nacisku. Danusi Stence wysłałem czekoladki marcepanowe. To była jedyna forma nacisku. Wszyscy aktorzy zgodzili się zagrać, myślę, że ich tekst uwiódł.
Czy Andrzej Grabowski chętnie ogolił głowę? Podobno nie był zachwycony tym pomysłem?
Andrzej Grabowski chętnie ogolił głowę. Z wąsami się trochę dłużej borykał... Najpierw ogolił głowę, potem mówił, że może to fajnie, żeby on z tymi wąsami został. Ostatecznie przekonałem go, żeby wąsy też zgolił. Wydaje mi się, że był z tego zadowolony. Mógł w ten sposób uciec od wizerunku aktora komediowego. Myślę, że to mu się udało.
Aktorzy, zarówno Grabowski, Stroiński, Gajos, jak i Dorociński chwalą cię w wywiadach za profesjonalizm pracy na planie i zdecydowanie? Gdzie się tego nauczyłeś? A może to cechy wrodzone?
Nie uczyłem się w szkole filmowej, jestem z wykształcenia socjologiem i dziennikarzem, i może na całe szczęście. Przed robieniem tego filmu nie miałem doświadczenia. Czytałem np., że Russell Crowe przez pół roku przygotowuje się do roli, a Daniel Day-Lewis, jak miał grać w "Ostatnim Mohikaninie", poszedł z siekierą do lasu... Kombinowałem, że polscy aktorzy powinni w podobny sposób przygotowywać się do filmu. I to im się spodobało, bo się poczuli jak w Ameryce. Wcześniej nie mieli takich doświadczeń w polskim kinie.
Jak układała się współpraca z młodymi aktorami – Weroniką Rosati, Marcinem Dorocińskim i Rafalem Mohrem?
Z młodymi aktorami pracuje się fantastycznie, bo oni mają w sobie zapał. Nie mówię, że starsi aktorzy tego nie mają, natomiast młodzi są w stanie zrobić rzeczy, na które aktor w pewnym wieku by się nie zgodził. "PitBull" jest filmem robionym przez debiutantów, więc byliśmy jak grupa dzieciaków, która dostała półtorej bańki na film, na ekstra zabawkę. Z tej pozytywnej energii udało się uzyskać taki efekt.
Jak namówiłeś Weronikę Rosati na zagranie sceny erotycznej? Jak - twoim zdaniem - wypadła w roli kobiety upadłej?
Nie musiałem specjalnie namawiać Weroniki Rosati do zagrania tej roli. Kiedy dowiedziała się, że dostaje taką propozycję, była zdziwiona, że nie ma castingu i że w zasadzie jest jedyną osobą, z którą chcę to robić.
Sceny erotyczne w kinie zawsze są potwornie trudne. W tym przypadku skończyło się tak, że musiałem wyrzucić całą ekipę i przez blisko trzy godziny "demolowałem" Weronikę i Marcina (Dorosińskiego – red.). Skończyło się tym, że Weronika wpadła w histerię, Marcin wybił głową szybę, ale zagrali bardzo ładnie.
Trudno było namówić Kazika, żeby napisał piosenkę do filmu "PitBull"?
Kazik jest uczciwym artystą, który wykonuje w porządku robotę. Ponieważ ten film jest niekomercyjny wydawało mi się, że taki człowiek będzie w stanie stworzyć fajny kawałek. Początkowo Kazik w ogóle nie miał ochoty na pisanie piosenki do filmu. Przyszedł na spotkanie, bo głupio było mu nie przyjść. Jak potem mi powiedział, poprzeczkę postawił sobie bardzo wysoko. Po zobaczeniu wersji roboczej filmu, zdecydował się napisać specjalnie kawałek do "PitBulla", za
co mu jestem bardzo wdzięczny.
Niektórzy porównują twój film do "Psów" Pasikowskiego. Odbierasz to jako komplement czy zarzut?
"Psy" Pasikowkiego podobały mi się, więc jeśli ktoś chce porównywać "PitBulla" z tamtym filmem, to super. Poza tym, że obydwa te filmy opowiadają o policjantach, nie ma żadnych zbieżności jeśli chodzi o bohaterów, czy konstrukcję. "Psy" opowiadały o policjantach w momencie zmiany ustroju i przemian. "PitBull" jest o tym, co "tu i teraz".
Dlaczego w filmie jest tak dużo wulgaryzmów? Podtrzymujesz stereotyp policjanta, który nie potrafi normalnie mówić po polsku.
Czy w tym filmie jest dużo wulgaryzmów? Wydaje mi się, że jest ich mniej niż w "Psach". Wiele z tych kwestii jest wziętych z życia. Ja nie epatuję wulgaryzmami tylko po to, żeby przeklinać w filmie. Jest to część języka, jakim policjanci posługują się na co dzień. Tak to wygląda.
Dlaczego kobiety w "PitBullu" są postaciami tak bezbarwnymi i jednowymiarowymi?
Nie wydaje mi się, żeby kobiety w "PitBullu" były jednowymiarowe. Są w jakiś sposób styrane życiem. Praca policjantów też wpływa na to, jak wyglądają i jak się zachowują. Natomiast – moim zdaniem - nie są to postaci jednowymiarowe.
Czy były jakieś zamknięte pokazy testowe "PitBulla"? Czy sugerowałeś się czyimiś opiniami podczas ostatnich prac montażowych? Coś zmieniłeś?
Podczas prac nad filmem, zanim zamknęliśmy montaż obrazu i dźwięku, mieliśmy kilkadziesiąt projekcji dla różnych grup – to byli ludzie z wyższym wykształceniem, studenci, zawodówka. Często po tych opiniach dokonywaliśmy zmian.
Czy dużo zrealizowanych scen ostatecznie nie nie weszło do filmu?
Film w pierwotnej wersji miał 125 minut. Z filmu usunąłem 35 minut.
Jak udało się zebrać pieniądze na film? Ile trwały poszukiwania, kto jest producentem, jak wysoki był budżet?
Producentem filmu jest Waldemar Dziki. Budżet filmu wyniósł 1 milion 600 tysięcy złotych, co jest niskim budżetem jak na polskie realia, bo film średniobudżetowy ma 3 – 3,5 miliona złotych budżetu.
Problem polegał na tym, że w Polsce można kino finansować na kilka sposobów. Jeden z nich to jest kredyt bankowy, który sprawdza się w przypadku ekranizacji lektur, typu "Pan Tadeusz" czy "Quo vadis". W tym przypadku tego kredytu nikt by nie dał. Inny pomysł to włożenie do filmu tzw. product placement, czyli wstawianie produktów. Np. ja wstawiam komórkę, a firma daje mi za to kasę. Tutaj również to było niemożliwe, ponieważ w Polsce pokutuje przeświadczenie, że produkt musi być pozytywnie kojarzony, czyli najlepiej w komedii romantycznej. W Stanach to już jest inaczej, często nawet negatywnym postaciom daje się produkt po to, żeby to było bardziej drażniące i lepiej kojarzone. W zasadzie pozostawała tylko ewentualność w postaci sponsora i finansowania przez państwo. Połowę pieniędzy dała Agencja Produkcji Filmowej, a drugą połowę Tomek Kurzewski, szef ATM-u.
Czy po tylu latach spędzonych na dokumentacji pracy policji, masz pomysł na realizację filmu o zupełnie innych bohaterach?
Nie zamierzam się zamykać w gatunku policyjnym. Interesuje mnie kino, począwszy od science-fiction po kreskówki. Mam w planach zrobienie właśnie kreskówki oraz filmu, który będzie w zupełnie innym gatunku niż "PitBull".
Dziękuję za rozmowę.