"Szpilmana spotkałem tylko trzy razy"
Roman Polański to bez wątpienia najlepszy polski twórca pracujący od wielu lat za granicą.
Urodził się 18 sierpnia 1933 roku w Paryżu. W czasie wojny był w getcie krakowskim, z którego uniknął deportacji do obozu zagłady. Przetrwał wojnę ukrywając się na wsi.
Polański studiował na ASP malarstwo, rzeźbę i grafikę. Potem rozpoczął studia na wydziale reżyserii w łódzkiej Filmówce, których jednak nie ukończył. Zadebiutował jako aktor w filmie Andrzeja Wajdy "Pokolenie". Jako student zrealizował kilka filmów krótkometrażowych, wśród nich "Dwóch ludzi z szafą", za który otrzymał wiele nagród. W roku 1962 powstał jego pełnometrażowy debiut, "Nóż w wodzie", którzy zdobył nagrodę krytyki na festiwalu w Wenecji i nominację do Oscara. Po tym sukcesie Polański wyjechał za granicę i tam zrealizował: "Wstręt", "Matnię" i "Nieustraszonych zabójców wampirów". W 1968 wyjechał do USA. Tam wyreżyserował m.in. "Dziecko Rosemary" i "Chinatown", głośny film z udziałem Jacka Nicholsona i Faye Dunaway, który zdobył Złote Globy oraz 10 nominacji do Oskara, otrzymując ostatecznie nagrodę za scenariusz.
Inne filmy Polańskiego to: "Lokator", w którym zagrał główną rolę u boku Isabelle Adjani , "Frantic" z Harrisonem Fordem, "Gorzkie gody" z Hugh Grantem, Kristin Scott Thomas, Emmanuelle Signer i Peterem Coyote, "Śmierć i dziewczyna" z Sigourney Weaver i Benem Kingsleyem. W 2000 roku twórca zrealizował film "Dziewiąte wrota", z Johnnym Deppem i żoną Emannuelle Seigner w rolach głównych. Od końca lat 70. Roman Polański mieszka na stałe w Paryżu.
Najnowszy obraz Romana Polańskiego to "Pianista", wstrząsająca opowieść oparta na biografii Władysława Szpilmana, słynnego pianisty, który po likwidacji warszawskiego getta ukrywał się w ruinach miasta. Na tegorocznym festiwalu w Cannes film zdobył Złotą Palmę.
Co sprawiło, że aż tak bardzo zainteresował się pan książką Władysława Szpilmana? Dlaczego była ona dla pana aż tak ważna i czemu – jak sam pan powiedział – wierzy pan w ten film, jak w żaden inny?
Roman Polański: Książka opisuje wydarzenia, które pamiętam z dzieciństwa. Od wielu lat chciałem zrobić film o tym okresie, nie mogłem jednak znaleźć właściwego tematu, właściwego materiału. Książka Szpilmana nie jest jeszcze jednym rozdziałem w historii martyrologii, którą wszyscy znamy. Ukazuje te wydarzenia z punktu widzenia człowieka, który nimi żył. Opisuje realia tamtej epoki z niezwykłym, chłodnym wręcz obiektywizmem. Są w niej dobrzy i źli Polacy, dobrzy i źli Żydzi, dobrzy i źli Niemcy. Jak wiemy, napisano ją zaraz po wojnie i być może właśnie dlatego wydaje się tak świeża, w przeciwieństwie do książek, które napisano później, 20-30 lat po wojnie. Jak tylko przeczytałem kilka jej pierwszych rozdziałów, wiedziałem, że będzie tematem mojego następnego filmu.
Ronald Harwood, współautor scenariusza, powiedział: "Wkład Romana Polańskiego w pracę nad scenariuszem był ogromny. Wiele rozwiązań, o których nikt inny by nie pomyślał, zaczerpnął z osobistych doświadczeń". Na ile film jest pana własną kreacją?
Wiele razy zdarzyło mi się czytać coś, co w mniejszym lub większym stopniu mogło stać się podstawą filmu takiego, jak ten, ale zwykle było to zbyt bliskie moim wspomnieniom z okresu wojny. Nie chciałem, by tak było. W tym przypadku jednak mieliśmy do czynienia z opisem warszawskiego getta – ja mieszkałem w krakowskim getcie, a to znaczy, że znam ten okres, znam Niemców z tego okresu, podobnie jak Żydów i Polaków. Przy pisaniu scenariusza mogłem więc czerpać z osobistych doświadczeń, nie czyniąc go przesadnie biograficznym, bo tego właśnie chciałem uniknąć. Nietrudno było mi pracować nad tym scenariuszem, bo nie dotyczył on wydarzeń, miejsc i ludzi, których pamiętam z tego okresu.
Dlaczego właśnie Ronaldowi Harwoodowi powierzył pan napisanie scenariusza, pomijając fakt, że jest on znanym dramatopisarzem?
Szukałem kogoś, kto potrafiłby napisać taki scenariusz, to znaczy kogoś, kto miałby za sobą doświadczenia w podobnym temacie. Ronald Harwood ma na swoim koncie sztuki i scenariusze, których akcja rozgrywa się w tym okresie. Głęboko podziwiam go jako dramaturga, głównie za sprawą sztuk "Garderobiany" i "Za i przeciw" - to sztuka o Furtwanglerze, dyrygencie, którego oskarżono o kolaborację z nazistami. To właśnie po obejrzeniu tej sztuki, którą z wielkim sukcesem wystawiono w zeszłym roku w Paryżu, nabrałem przekonania, że Ronald Harwood świetnie się nadaje do zadania, które chciałem mu powierzyć.
Co było dla pana największym wyzwaniem w tym filmie?
Pewnie nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że aktorstwo to w pewnym sensie niezdrowy zawód, a to dlatego, że aktorzy, którzy chcą naprawdę zagrać swe role, muszą żyć życiem swoich postaci. Gdy mówi się to ludziom, którzy niewiele wiedzą o aktorstwie, ci zwykle reagują protekcjonalnym uśmieszkiem. Zapewniam jednak, że dla kogoś, kto ma za sobą doświadczenia w tym zawodzie, może to być totalnie uzależniające. Dobry aktor, który naprawdę gra, doświadcza tego, co gra i żyje życiem swojej postaci przez 12, czasami 14, lub jak w naszym przypadku 16 tygodni, rzadko wychodzi z tego bez szwanku.
Jak wyobrażał pan sobie aktora, który wcieliłby się w główną rolę? Jakich cech pan szukał i gdzie?
Powiem to od razu: nie zależało mi na podobieństwie fizycznym, bo moim zdaniem nie ma to znaczenia. Szukałem aktora, który pasowałby do bohatera takiego, jakiego wyobrażałem sobie pisząc scenariusz z Ronaldem Harwoodem. Ważne było, by nie był to ktoś sławny, bardzo znany aktor. Dlatego właśnie na samym początku postanowiliśmy, że będziemy szukać amatora. Film kręcony był po angielsku, potrzebowaliśmy więc kogoś, który biegle władałby tym językiem. Zdecydowaliśmy, że szukać będziemy nowej twarzy w Londynie. Zorganizowaliśmy tam otwarte przesłuchanie aktorskie. Organizatorzy byli zdziwieni, że zgłosiło się na nie aż tylu kandydatów, 1 400 osób, a były wśród nich kobiety, Chińczycy, Murzyni i tak dalej. Po przesłuchaniu uświadomiliśmy sobie, że trudno nam będzie znaleźć kogoś bez żadnego doświadczenia, zaczęliśmy więc szukać wśród zawodowych aktorów. Nie znalazłem nikogo w Anglii, rozszerzyłem więc swoje poszukiwania. Ameryka była oczywistym wyborem – jak wiecie, tam też mówią biegle po angielsku...
Gdy czyta się "Pianistę", odnosi się wrażenie, że Szpilman wini się za to, że nie próbował odnaleźć Hosenfelda, niemieckiego oficera. Zgadza się pan z tym?
W filmie jest podobna scena, ale nie zgadzam się z twierdzeniem, że Szpilman miał wyrzuty sumienia – on nie miał poczucia winy. Moim zdaniem jest to raczej wyrazem jego skromności. Jak wiemy, zrobił wszystko, by ratować życie Hosenfeldowi. Pisał nawet do władz komunistycznych, bez skutku oczywiście. Wszyscy wiedzieli, że to sprawa skazana na niepowodzenie. Wiemy także, iż skontaktował się z rodziną Hosenfelda. Z tego, co wiem, dwa razy odwiedzili oni Warszawę. Nawiasem mówiąc, my także skontaktowaliśmy się z synem Hosenfelda w Berlinie.
Co zrobił pan, by aktor zrozumiał realia ukazane w filmie, atmosferę tamtego okresu?
Trudno to wyrazić słowami, musieliby Państwo przyjechać na plan i na własne oczy zobaczyć, jak to zrobiliśmy. Zależało to od nastroju chwili, danej sceny, no i oczywiście aktora. Nie chcę mówić dużo o Adrienie, tak byśmy nie obsypywali się wzajemnie komplementami. Byłoby to kółko wzajemnej adoracji.
Jak czuł się pan pracując w Polsce? To pierwszy pana film kręcony tu od czasu "Noża w wodzie". Czy czuł się pan inaczej, zwłaszcza, że tematyka filmu dotyka pana osobistych doświadczeń? "Pianista" to film zupełnie inny niż "Dziewiąte wrota". Jak przygotowywał się Pan do niego?
Nie musiałem się przygotowywać, wystarczy, że przeczytałem książkę, a powróciłem myślami do tych chwil. Pomógł mi także powrót do kraju, mam tu na myśli polski język, obyczaje, atmosferę itd. To wszystko bardzo mi pomogło. Wszystko działo się niejako automatycznie. Muszę jednak przyznać, że dużo łatwiej pracowało się mi się z Niemcami w Berlinie. Gdy zobaczyłem krzyczących Niemców w mundurach, zdałem sobie sprawę, że nie mógłbym nakręcić tych scen gdzie indziej, nawet w Polsce.
Czy mógłby nam pan opowiedzieć o swoich kontaktach z panem Szpilmanem? Czy rozmawialiście o filmie, o co prosił? Jakie były sugestie?
Pan Szpilman nie miał żadnych szczególnych sugestii, tylko często zapewniał mnie, jak bardzo się cieszy, że jego książka przeniesiona zostanie na ekran i że to ja wyreżyseruję ten film. Spotkałem pana Szpilmana tylko trzy razy. Po raz pierwszy w Los Angeles, bardzo dawno temu, w czasie jednej z jego wizyt w Ameryce, po raz drugi w klubie dziennikarzy, 12 lat temu. Jadłem obiad z Morgensternem, a Szpilman przysiadł się do nas i jedliśmy razem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że pewnego dnia sfilmuję historię jego życia... Kiedy postanowiłem zrobić ten film, spotkaliśmy się po raz trzeci – odwiedziłem Szpilmana z Genem Gutowskim, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o filmie. Robienie filmu przypomina wybieranie dań z menu w restauracji. Moje ostatnie filmy były czystą rozrywką, brak im było głębszych wartości filozoficznych i społecznych. "Pianista" to bardziej gorzkie danie.
Dlaczego zrezygnował pan z groteski i absurdu, na rzecz fundamentalnych wartości, takich jak łzy, strach, ucieczka? Co się stało? Podobno przez długi czas Spielberg namawiał pana, by zrobił pan film taki jak ten.
"Lista Schindlera" była zbyt blisko moich osobistych doświadczeń. Unikam takich sytuacji, bo czuję, że nie mógłbym zrobić dobrego filmu. Co do "Listy Schindlera", to myślę, że Spielberg znakomicie ją zekranizował. Nikt nie zrobiłby tego lepiej niż on. Opowiedział historię czasów, ludzi, a nawet miejsc, które są mi bardzo bliskie. Gdy szukaliśmy plenerów do "Pianisty", pojechaliśmy z Allanem Starskim do Krakowa, bo w Warszawie nie zostało wiele starych uliczek. Spacerowaliśmy ulicami dawnego getta i zrozumiałem, że nie mógłbym nakręcić tego filmu w Krakowie. Choćby z powodów osobistych. Rzadko odwiedzam miejsca, które wiele dla mnie znaczą, w Krakowie byłem drugi raz. Gdybym pracował w miejscach, które mają dla mnie znaczenie historyczne i osobiste, straciłyby one dla mnie to znaczenie i stałyby się zaledwie dekoracjami do filmu. Wcześniej nie mogłem trafić na właściwy materiał. Pytano mnie wiele razy, czy nakręcę film w Polsce, a ja zawsze odpowiadałem: "Tak, planuję nakręcić tam film, nie wiem tylko kiedy". Od zawsze wiedziałem, że chcę nakręcić film w Polsce o drugiej wojnie światowej lub okresie powojennym, nie mogłem po prostu znaleźć odpowiedniego materiału. Dostarczyła mi go książka Szpilmana.
Zapis konferencji prasowej z udziałem Romana Polańskiego, która odbyła się 28 marca 2001 roku w Warszawie (na podstawie materiałów firmy Syrena, dystrybutora "Pianisty")