"Sophie Scholl nauczyła mnie odwagi"
Niemiecka aktorka Julia Jentsch, znana z filmów "Edukatorzy" (2004) Hansa Weingartnera i "Upadek" Olivera Hirschbiegela (2004), zagrała tytułową bohaterkę poruszającego obrazu Marca Rothemunda, "Sophie Scholl - ostatnie dni". Właśnie za tę rolę otrzymała w 2005 roku dwie prestiżowe nagrody - Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie oraz Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszej aktorki.
Film jest wstrząsającym portretem jednej z najsłynniejszych bohaterek walki z nazistowskim reżimem w Niemczech. W roku 1943 w Monachium, grupa młodych ludzi, w większości studentów, uznała bierny opór za jedyny sposób na osłabienie nazistów. Powstaje "Biała Róża", ruch oporu stawiający sobie za cel obalenie Trzeciej Rzeszy. Sophie Scholl jest jedyną kobietą w jego szeregach. 18 listopada 1943 roku Sophie i jej brat Hans zostają aresztowani podczas rozdawania ulotek na uniwersytecie. Przesłuchania Sophie przez oficera gestapo, Mohra, przeradzają się stopniowo w psychologiczny pojedynek.
Film "Sophie Scholl - ostatnie dni" został nagrodzony dwoma Srebrnymi Niedźwiedziami na festiwalu w Berlinie w 2005 roku, w kategoriach: najlepsza aktorka (Julia Jentsch) i najlepszy reżyser (Marc Rothemund) oraz Nagrodą Jury Ekumenicznego. Podczas ceremonii wręczenia Europejskich Nagród Filmowych, film otrzymał wyróżnienie od publiczności oraz nagrody za najlepszą reżyserię (Marc Rothemund) oraz dla najlepszej aktorki (Julia Jentsch).
Obraz, który zadebiutował na ekranach polskich kin 20 stycznia 2006 roku, jest niemieckim kandydatem do tegorocznego Oscara. O pracy nad filmem "Sophie Scholl - ostatnie dni" opowiada Julia Jentsch.
Co było dla pani najbardziej interesujące podczas pracy nad filmem "Sophie Scholl - ostatnie dni"?
Julia Jentsch: Niezwykłość i wyjątkowość całej sytuacji. Śledzimy losy młodej kobiety, która wkrótce umrze, towarzyszymy jej podczas policyjnych przesłuchań i procesu, aż do samej egzekucji. Ona stawała w obliczu śmierci z niewiarygodna siłą i do samego końca odważnie broniła swoich ideałów. To mnie fascynowało i intrygowało. Zadawałam sobie pytania: "Co ona myślała?", "Co czuła?".
Chciałam jak najlepiej poznać jej charakter. Było dla mnie jasne, że to będzie moje największe wyzwanie. Jednocześnie wiedziałam, że ta historia absolutnie zasługuje na to, aby zostać opowiedziana!
W jaki sposób przygotowywała się pani do tej roli?
Dużo czytałam, głównie listy i pamiętniki Sophie Scholl, ale także protokoły przesłuchań. Przed rozpoczęciem zdjęć, razem z Alexandrem Heldem [w filmie gra oficera gestapo, Roberta Mohra - red.) spędziliśmy dużo czasu ucząc się dialogów i ćwicząc sceny przesłuchań. Było dla mnie budujące, że on także czuł potrzebę takiej współpracy. Później obejrzałam kasety z wywiadami, które Marc Rothemund przeprowadził z Anneliese Graf i Elisabeth Hartnagel. Były niezwykle ciekawe, chociaż wpadłam w panikę słysząc, jak opisują sposób, w jaki Sophie mówiła...
Ze szwabskim akcentem?
Tak. Szybko jednak ustaliliśmy z Markiem, że nie będę tak mówić w filmie. Sophie używająca szwabskiego akcentu stwarzałaby dystans i wprawiała w pewne zakłopotanie, a tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Bardzo szybko zauważyłam, że wcale nie jest dobrze, kiedy próbuję ją jak najwierniej naśladować. Nie wyglądam tak jak ona, mam inną barwę głosu.
Zamiast tego spróbowałam więc wczuć się w nią, na przykład czytając to, co pisała. To przynajmniej dawało mi wyobrażenie o tym, co myślała i co było dla niej istotne. Właśnie w ten sposób starałam się do niej jak najbardziej zbliżyć.
Czy granie postaci autentycznych jest dla pani trudne?
Bardzo trudne. Jako aktor chcesz jak najlepiej zagrać każdą rolę. Kiedy jednak interpretujesz postaci, które naprawdę żyły, dochodzi jeszcze jeden element - ogromna odpowiedzialność wobec tych, którzy je znali. Z natury staram się nie być zbyt wścibska ani natarczywa, ale Marc starał się rozwiać moje wątpliwości mówiąc: "Faktycznie próbujemy jak najwierniej przedstawić historię, ale nie trzymamy się obsesyjnie każdego szczegółu. W końcu pokazujemy własną wersję wydarzeń, opartą na tym, czego udało nam się dowiedzieć i będącą efektem naszej pracy na planie". To mnie przekonało.
Jak scharakteryzowałaby pani Sophię Scholl? Co było w niej wyjątkowego?
Mam wrażenie, że bardzo ciekawili ją ludzie. Kryły się w niej ogromne pokłady współczucia. Niezwykłe było dla mnie to, w jaki sposób opisywała spotkania z ludźmi ze wszystkich środowisk i jak się z nimi porozumiewała. Na dodatek odczuwała wielki głód wiedzy. W jej listach często czytamy: "Przyślijcie mi więcej nowych książek. Umieram z głodu!".
Czy uważa pani, że wiara pomagała Sophie?
Absolutnie. Interesujące jest to, że podczas gdy jej ojciec raczej trzymał się z dala od Kościoła, jej matka była bardzo religijna, nie narzucała jednak wiary swoim dzieciom. Rodzeństwo Schollów mogło więc krytycznie obserwować odmienne postawy rodziców wobec religii i samodzielnie wybrać tę, która im bardziej odpowiadała. W ten sposób sami znaleźli drogę do Boga.
Jestem przekonana, że Sophie czerpała wielką siłę ze swojej wiary bezpośrednio przed śmiercią, kiedy była tak bardzo samotna. Jej modlitwy są w tym filmie pokazane.
Podczas przesłuchań przez gestapo Sophie pokazała, że ma nerwy ze stali...
Rzeczywiście. Przez wiele godzin udawało jej się wprowadzać w błąd przesłuchującego ją oficera, doświadczonego profesjonalistę, którego w końcu przekonała o swojej niewinności. Czytając protokoły przesłuchań odnosi się wrażenie, że z każdym dniem Sophie stawała się coraz bardziej niesamowita. Musiała przez cały czas zachowywać niezwykły spokój i pewność siebie. Jej ogromne pokłady współczucia i chęć ochrony przyjaciół bez wątpienia skłoniły ją do wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności w momencie, gdy dowody świadczące przeciwko niej stały się niepodważalne i nie mogła już dłużej zaprzeczać swojemu zaangażowaniu.
Miała także odwagę odrzucić propozycję złożoną jej przez przesłuchującego oficera. W praktyce podpisała w ten sposób na siebie wyrok śmierci, odważnie głosząc swoje przekonania i mówiąc: "Powtarzam - tylko ja jestem winna".
Czy kiedykolwiek pytała pani siebie, jak zachowałaby się w takiej sytuacji?
Oczywiście. Mogę tylko powiedzieć: "Mam nadzieję, że podjęłabym takie same decyzję". Ale tak naprawdę tego nie wiem. Twierdzenie, że zachowywałabym się tak samo, byłoby arogancją. Trzeba wziąć także pod uwagę toczącą się wtedy wojnę.
Sophie mogła pomyśleć: "Mnóstwo ludzi zginęło w nalotach lotniczych i na frontach tej niemoralnej wojny - dlaczego ja nie mam poświęcić się dla dobra sprawy, która jest tego warta?".
Na początku filmu widzimy, jak Sophie śpiewa i tańczy przy piosence Billie Holiday...
Wydawało nam się, że istotne jest pokazanie, jak ta dziewczyna cieszyła się życiem. Na starych fotografiach widzimy Sophie wędrującą i pływającą z przyjaciółmi, bawiącą się na przyjęciach i pijącą wino. Z całą pewnością nie była osobą pragnącą męczeńskiej śmierci, tylko młodą kobietą, która kochała życie i chciała je jak najlepiej poznać.
Nie eteryczną istotą z aureolą...
Nie, była postacią z krwi i kości. Młodą kobietą. Nie wolno o tym zapominać. Z jednej strony mamy oświadczenie jej kata, który mówi, że nigdy w swoim życiu nie widział, aby ktoś szedł na szafot z tak podniesioną głową, jak Sophie Scoll. Z drugiej strony jednak wiemy, że także płakała, na przykład, gdy dowiedziała się o aresztowaniu Christopha Probsta. To był dla mnie największy problem, z jakim musiałam się zmierzyć: w każdej scenie zastanawiałam się, co w tej chwili mogła czuć Sophie.
Czy jej wewnętrzna siła i poczucie bezpieczeństwa brały górę, czy też poddawała się strachowi i smutkowi? Z takimi dylematami musiałam zmagać się przez cały czas kręcenia zdjęć.
Nieustanna walka pomiędzy siłą charakteru a strachem przed śmiercią?
Dokładnie. To właśnie czyni jej postać tak fascynującą. Zupełnie nie interesowałoby mnie granie roli nadludzkiej istoty, absolutnie dla mnie nieosiągalnej. Widzowie powinni zdać sobie sprawę z tego, że Sophie była zupełnie normalną dziewczyną z typowymi dla jej wieku obawami i że podejmowała decyzje, które my także moglibyśmy podejmować. Nie powinniśmy szukać łatwych usprawiedliwień mówiąc: "Nie jestem tak silny jak Sophie Scholl".
To absurd. Sophie pokazała nam, że każdy może przezwyciężyć swoje obawy i słabości oraz że musimy walczyć o to, aby być silnym.
Podczas realizacji filmu reżyser unikał zbyt jawnych odniesień do epoki...
Marc Rothemund chciał, aby współczesny widz mógł poczuć się uczestnikiem akcji filmu. Pokazywał więc możliwie jak najmniej mundurów i swastyk. Nie chcieliśmy kopiować scen z historii, zależało nam bardziej na zgłębianiu współczesnych problemów. W jaki sposób reagujemy w obliczu niesprawiedliwości? Jak bardzo jesteśmy gotowi osobiście się poświęcić?
W dzisiejszym świecie nadal toczą się wojny i istnieją dyktatury. Całkiem niedawno mieszkańcy Ukrainy wyszli protestować na ulice wiedząc, że mogą być zmiażdżeni przez czołgi. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby na przykład więcej muzułmanów zwróciło się przeciwko islamskim fanatykom. Na tym filmie widzowie nie powinni czuć się jak na lekcji historii.
Tak więc, pani zadaniem, ten film nie jest tylko spojrzeniem w przeszłość?
Absolutnie nie. Kwestia odwagi cywilnej jest zawsze aktualna. Na przykład, ktoś zostaje napadnięty w metrze. Sophie zmusza nas do zadania sobie kilku pytań: "Jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji?", "Czy naprawdę zawsze działamy zgodnie z własnym sumieniem?", "Jak daleko posunęlibyśmy się w obronie naszych ideałów?". Tak więc jest to film jak najbardziej aktualny.
Dziękuję za rozmowę.
(oprac. na podstawie materiałów firmy Kino Świat)