Reklama

"Pianista zmienił mnie na lepsze"

Adrien Brody urodził się w 1976 roku w Nowym Jorku i tam dorastał, uczęszczał do American Academy of Dramatic Arts i High School for the Performing Arts. Znany jest z występów w filmach "Cienka czerwona linia" Terrence'a Malicka, "Mordercze lato" Spike'a Lee. Zagrał główną rolę w nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes "Pianiście" Romana Polańskiego. Na ekranach polskich kin można go także zobaczyć w filmie "Afera naszyjnikowa", w którym Adrien Brody gra jedną z głównych ról.

Reklama

Podczas premiery "Pianisty" z Adrienem Brody rozmawiała Magdalena Voigt.

Jak dużo wiedział pan o wojnie, o holokauście, zanim rozpoczęła się praca nad filmem "Pianista" Romana Polańskiego?

Adrien Brody: Trochę wiedziałem. Interesował mnie ten okres. Jednak na potrzeby roli musiałem przeprowadzić wiele dodatkowych badań. Kiedy dowiedziałem się, że zagram główną rolę w "Pianiście", zacząłem gruntownie się przygotowywać. Odwiedziłem obóz koncentracyjny i choć wydawało mi się, że wiem, co mógł oznaczać koszmar wojny, dopiero tam poczułem prawdziwy tragizm wydarzeń. Wiele energii poświęciłem, by wejść w rolę i na planie w Warszawie poczułem, jak mocno jestem związany z tą historią, z Romanem. To było coś zupełnie innego, niż zwykła świadomość, iż kiedyś zdarzyło się coś takiego, jak II wojna światowa.

Co było najtrudniejsze w budowaniu roli Władysława Szpilmana?

AB: Z wieloma rzeczami musiałem się zmierzyć. Przeczytałem książkę i najbardziej wstrząsnęła mną i poruszyła świadomość, że coś takiego mogło się zdarzyć w cywilizowanym świecie tak niedawno, zaledwie sześćdziesiąt lat temu... To było przerażające. Odkrycie, ile zła czai się w świecie, jak ludzie mogą stać się nieludzcy. To tragiczne. Jednak z naszego filmu bije nadzieja. To nie jest film o holokauście. To film o człowieku, o jednostkowych przeżyciach mężczyzny, który ocalał i zdołał w tym koszmarze ocalić także swoją duszę. W najbardziej dramatycznych warunkach, jakie można próbować sobie wyobrazić.

Dla Romana Polańskiego "Pianista" to bardzo osobisty film. Reżyser przeżył krakowskie getto i bombardowanie Warszawy. Czy podczas prac na planie czuł pan, że Polański odsłania w tym filmie część siebie?

AB: Zdecydowanie tak. "Pianista" jest bardzo osobistym obrazem, pełnym własnych spostrzeżeń Polańskiego z tamtych czasów, jego wspomnień. Podczas pracy na planie cały czas udzielał mi wskazówek, które płynęły prosto z serca. Żaden inny reżyser nie byłby w stanie w taki sposób opowiedzieć tej historii. Roman ocalał, a "Pianista" opowiada o ocalonym. I dla mnie niezwykle cenna była świadomość, że ktoś taki prowadzi mnie na planie, jest moim przewodnikiem po tej historii.

Wielu krytyków uważa, że "Pianista" jest punktem zwrotnym w karierze Romana Polańskiego. Dlaczego pana zdaniem reżyser podjął taki temat właśnie w tym momencie?

AB: To na pewno najbardziej osobisty film, jaki do tej pory zrobił. Odnalazł "Pianistę" i poczuł, że dzięki temu materiałowi może opowiedzieć także swoją historię. Nagle spotkał tę opowieść na swojej drodze i zdecydował, że na jej podstawie zrobi film. Zaraz po przeczytaniu wspomnień Szpilmana. Wydaje mi się, że to nie było tak, że Roman czegoś szukał. Całe życie czuł, że musi zmierzyć się z tym tematem, mimo że odnosi się do trudnych i tragicznych wydarzeń z jego życia, ale próbował znaleźć właściwą drogę. "Pianista" to był najlepszy sposób. Przede wszystkim ze względu na pewne podobieństwo losów Szpilmana i Romana. Myślę, że dzięki temu Roman jak nikt rozumie bohatera.

Czy rola Władysława Szpilmana odmieniła pana karierę?

AB: Myślę, że odmieni. Film nie zadebiutował jeszcze na świecie, na razie odbyły się pokazy w Cannes i polska premiera, więc trudno coś wyrokować, ale czuję że tak. Jednak najważniejsze jest to, że ten film zmienił mnie. Na lepsze. Zacząłem inaczej patrzeć na świat, doceniać rzeczy, które są mi dane. Pierwsze reakcje na moją rolę są pozytywne. To bardzo satysfakcjonujące, kiedy publiczność docenia aktora. Myślę wtedy, że dobrze wywiązałem się z danego mi zadania. To była wielka odpowiedzialność zagrać Szpilmana, ukazać autentyczną postać, zanurzoną w innej kulturze, innym czasie, o zupełnie różnej od mojej osobowości. I wiele energii kosztowała mnie ta przemiana. I miłe jest, kiedy ten wysiłek zwraca się, kiedy film podoba się. Wiele energii kosztowały mnie także inne moje role filmowe, ale tu bardzo mocno poczułem, że widzowie docenili świat który stworzyłem, i że ten obraz ich porusza. I to jest piękne.

Czy rozmawiał pan o swojej roli, o filmie, z synami Władysława Szpilmana?

AB: Oczywiście. Czułem straszliwą odpowiedzialność decydując się na zagranie tej roli. Wcielenie się w autentyczną postać, osobę, z którą zetknęło się wielu ludzi, którzy pamiętają bohatera, było wielką odpowiedzialnością. Jedyną dobrą stroną jest fakt, że Szpilman znany był w Warszawie, w Polsce, ale na świecie jest słabiej kojarzony. Nie musiałem więc jakoś bardzo upodobnić do niego fizycznie, najważniejszy był charakter, osobowość. Wydaje mi się, że teraz jest dobry czas na takie filmy. Świat wariuje, czasy są bardzo niepewne. A ten film porusza, zmusza do myślenia. Nie ma teraz wielu obrazów, które wywołują takie reakcje, NAPRAWDĘ zmuszają do myślenia. "Pianista" jest bardzo oszczędny w formie, takie było założenie Romana – film miał być bardzo "skromny", nie ma w nim fajerwerków, kamera nie szaleje. Polański nie chciał, by obraz za bardzo odbiegał od rzeczywistości. Jeśli kreujesz naprawdę szczerą sytuację, nie potrzebujesz efektów. Czasami wydaje mi się, że w wielu filmach przerost formy nad treścią służyć ma ukazaniu, że reżyser jest w stanie nad tym zapanować. A Roman nie musi niczego udowadniać. Ten film jest więc bardzo "dokumentalny" w formie. I bardzo poruszający.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Adrien Brody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy