Reklama

"Mam naturę reakcjonisty"

Michał Rosa, choć zrealizował dotychczas zalewie trzy filmy fabularne - "Gorący czwartek", "Farba" i "Cisza" - to każdy z jego obrazów został nagrodzony.

Reżyser urodził się 27 września 1963 roku w Zabrzu. Jest absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach oraz Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. W 1991 roku był nominowany do studenckiego Oscara.

Zrealizowany w 1993 roku, debiutancki obraz Michała Rosy, "Gorący czwartek" nagrodzony został na festiwalu w Gdyni w kategorii Najlepszy Debiut Reżyserski. Drugi film reżysera, "Farba", nominowano do Orła - Polskiej Nagrody Filmowej w kategorii Najlepsza Reżyseria.

Reklama

"Cisza", najnowszy film reżysera, pierwsza część cyklu "Naznaczeni", powstał we współpracy z Krzysztofem Piesiewiczem, wieloletnim współpracownikiem Krzysztofa Kieślowskiego. "Cisza" już odniosła sukces - Kinga Preis, która zagrała główną rolę w filmie, podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni, została nagrodzona za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą.

Z okazji premiery filmu "Cisza" z Michałem Rosą rozmawiała Anna Kempys.

Jak doszło do pana współpracy z Krzysztofem Piesiewiczem, który jest współscenarzystą filmu "Cisza"?

Michał Rosa: Trzy lata temu, po premierze "Farby" na festiwalu w Gdyni, pan Krzysztof Piesiewicz zadzwonił do mnie i zaproponował współpracę. Spotkaliśmy się i opowiedział mi o pewnym cyklu, który miał w głowie. Cykl nazywał się Naznaczeni, a "Cisza" to pierwszy tytuł z tej serii. Ustaliliśmy, że ja wyreżyseruję jeden albo dwa filmy. Całość miała liczyć osiem części, które opisywałyby polską rzeczywistość przełomu wieków - XX i XXI. Nad scenariuszem pracowaliśmy trzy lata. Było dużo zmian, szczególnie dotyczyły one zakończenia i tego, co się dzieje mniej więcej od połowy filmu do końca. Myśmy z panem Krzysztofem wymyślili ten film od początku do końca, stworzyliśmy tę historię. To jest nasz wspólny scenariusz. Mam nadzieję, że powstaną kolejne części cyklu, ale to w dużej mierze zależy od reakcji widzów.

Czy liczy się z pan z tym, że widzowie w "Ciszy" będą doszukiwać się Kieślowskiego, chociażby z powodu obecności pana Piesiewicza?

MR: Bardzo się tego boję. Boję się, że to zaburzy odbiór filmu. Już słyszałem opinię, że mój film jest wtórny wobec tego, co zrobił Kieślowski. Robiąc "Ciszę" nie myśleliśmy o tym w ten sposób. Wydawało mi się, że na tyle opowiadam własnym językiem, że będzie jasne, że to jest tylko mój film. Przy tej okazji warto zadać sobie pytanie, czy pan Krzysztof Piesiewicz może dalej pisać scenariusze, czy nie może. Czy ma prawo, by funkcjonować jako scenarzysta, czy nie. Ja mam poczucie, że ma do tego pełne prawo. Sądzę, że powinniśmy zostawić w spokoju pana Krzysztofa Kieślowskiego, jednego z kilku mistrzów polskiego kina. Nie ma żadnego bezpośredniego przełożenia pomiędzy filmami mistrza, a tym filmem, który stworzyliśmy. Zgadzam się, że jest to pierwszy film, który pan Krzysztof Piesiewicz zrobił po współpracy z panem Krzysztofem Kieślowskim, ale to żadna kontynuacja. My opowiedzieliśmy własną historię. Wydaje mi się, że gdyby współscenarzystą tego filmu nie był pan Krzysztof Piesiewicz, odniesienia do Krzysztofa Kieślowskiego w ogóle by nie funkcjonowały, albo funkcjonowały w bardzo niewielkim stopniu. Robiłem wszystko, żeby do tego typu skojarzeń nie doprowadzać. Jest jasne, że pisząc ten scenariusz razem z panem Krzysztofem, oddziaływała na mnie jego postać, a on ma dość jednoznaczne spojrzenie na świat. Natomiast jestem głęboko przekonany, że robiłem własny film. Dla mnie jest to pewnego rodzaju kontynuacja "Farby". Mimi to moja Farba po trzech, czterech, pięciu latach, która żyje w rozpędzonej rzeczywistości, ma małego dzieciaka i próbuje wszystko ogarnąć. Na początku filmu było takie założenie, że historia kończy w momencie, kiedy nasza bohaterka zostaje opuszczana przez naszego głównego bohatera, który znika - po prostu go nie ma. Przestraszyłem się, że opinie porównujące "Ciszę" do filmów Kieślowskiego, będą bardzo mocne. Okazało się jednak, że i tak są, ale mam nadzieję, że ten film się w jakiś sposób broni. To jest mój film, ja biorę za niego pełną odpowiedzialność, za scenariusz pisany z panem Krzysztofem Piesiewiczem także ja odpowiadam.

Czy "Cisza" to fikcyjna historia czy opowieść z życia wzięta?

MR: Nie znamy z panem Krzysztofem takiej osoby jak nasza bohaterka. Przygotowując scenariusz obserwowaliśmy rzeczywistość, próbując znaleźć to, co nas interesuje w tej rzeczywistości. W "Ciszy" próbowaliśmy zestawić ze sobą dwoje ludzi - osobę, która wskoczyła do pociągu, który od dziesięciu lat pędzi w naszym kraju i człowieka, który nie wskoczył do tego pociągu, ale nie dlatego, że nie zdążył, tylko dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie chciał. Chcieliśmy także opowiedzieć historię kobiety, która strasznie pędzi, świetnie "łapie" rzeczywistość, ale tak naprawdę nie potrafi funkcjonować w takim świecie. W pewnym momencie ona spotyka człowieka, który jest z nią w jakiś sposób związany pewną traumą z dzieciństwa i zaczyna trochę się zmieniać. To był nasz cel - opis przemiany kobiety, która z pędzącej bizneswoman staje się kobietą, która zaczyna myśleć o sobie, zaczyna wracać do swego dzieciństwa, zaczyna inaczej patrzeć na świat.

Czy uważa pan, że relacje pomiędzy bohaterami są naturalne?

MR: To jest klasyczny opis relacji ofiara - kat, opis relacji człowieka, który przez to, że kiedyś przypadkowo zabił rodziców głównej bohaterki, całe swe życie podporządkowuje wydarzeniu z przeszłości. Szymon żyje z poczuciem winy, darząc jednocześnie Mimi pewnym rodzajem namiętności, a nawet miłości. To obsesja jego życia. Wymyśliliśmy sobie, że nasz bohater jest rodzajem Anioła Stróża - człowieka, który opiekuje się kobietą i do momentu aż zgrzeszy - jest Aniołem, a potem jest już tylko człowiekiem.

Dlaczego Szymon pojawia się w życiu Mimi akurat w tym momencie jej życia, a nie pięć lat wcześniej, albo pół roku później?

MR: Ja też długo starałem się sobie odpowiedzieć na to pytanie. W tym filmie jest parę rzeczy rozpoczętych, ale nie zakończonych. Przyznaję, że celowo. Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, ale takie było założenie. Przyznaję, że w scenariuszu była kwestia, która potem wypadła, kiedy nasz główny bohater po spotkaniu z Mimi w klubie techno, odpowiadając na jej pytanie, mówi: Już nie mogłem tego dłużej wytrzymać. Wydaje mi się, że jest coś takiego, iż w pewnym momencie coś się przelewa i właśnie się przelało. Szymon nie może najzwyczajniej w świecie wytrzymać tego, jaki ona prowadzi tryb życia.

Wybrał pan na miejsce ich spotkania klub techno, a nie na przykład dyskotekę - dlaczego?

MR: Próbowaliśmy zdokumentować to, gdzie chodzą odreagować trzydziestolatkowie. Trafiliśmy do klubu techno i nagle zobaczyłem, że istnieje specjalna grupa ludzi, która przychodzi na takie imprezy. Są to dziewczyny i faceci w wieku 28 - 33 lat, którzy mają dobrze rozkręcone interesy, którzy w ciągu tygodnia strasznie szybko żyją. W sobotę i niedzielę przychodzą w takie miejsca, żeby odreagować. Dlatego umieściliśmy naszą bohaterkę w klubie techno. W klubie techno najbardziej interesująca dla mnie jest alienacja bohaterów - ludzie ze sobą nie tańczą, nie ma spójności, wszyscy są pojedynczo. Dla mnie to jest pewien znak czasu.

Dlaczego wybrał pan akurat Kingę Preis i Bartosza Opanię na odtwórców głównych ról?

MR: Z Kingą znamy się już o dawna. Kiedy przygotowywałem się do realizacji filmu "Farba", bardzo długo zastanawiałem się, czy Kinga nie powinna zostać tytułową Farbą. Tak się złożyło, że nie została, ale ja od tamtego czasu miałem głębokie poczucie, że koniecznie muszę zrobić z nią jakiś film. Pracując teraz z Kingą, miałem cały czas niezwykle głębokie poczucie lojalności człowieka, który ze mną idzie w bój. Żeby robić film, trzeba mieć odwagę opowiadania własnym stylem. To jest rzecz podstawowa - idziemy razem i padamy razem. Przy Kindze mam poczucie tego, że jesteśmy razem, przy Bartku zresztą też. Wydaje mi się, że w tym kraju funkcjonuje wspaniałe pokolenie aktorek w wieku Kingi. Są to wspaniałe kobiety - jest tam Maja Ostaszewska, Dominika Ostałowska, Agnieszka Krukówna i jeszcze parę wspaniałych dziewczyn. Natomiast takich osób, jak Bartek, nie ma zbyt wielu. Kiedy spotkałem go i okazało się, że odbiera na tych samych falach co ja, skakałem z radości, że spotkałem takiego aktora, takiego człowieka.

Dlaczego film nosi tytuł "Cisza"?

MR: Od rozpadu do ładu, od hałasu do ciszy - to pierwsza funkcja ciszy. W jakiś sposób, przynajmniej w założeniu, ten film odnosił się także do czegoś, co nazywa się "Kazaniami na górze" i tam jest taki fragment błogosławieni cisi. Trzecia, może najważniejsza rzecz - chcieliśmy opowiedzieć o kobiecie, która sama wychodzi z pędzącego pociągu, bo jest jej już tam za głośno, choć na początku tego nie czuła. Teraz chce, żeby ogarnął ją spokój, pewien rodzaj ciszy.

Jak doszło do spotkania z Tomaszem Stańko, który jest autorem muzyki do filmu?

MR: Zadzwoniłem do pana Tomasza, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i nagle okazało się, że doskonale się rozumiemy. Od razu zgodził się skomponować muzykę do "Ciszy". Wspólnie przyjęliśmy takie założenie, że w tym filmie nie będzie muzyki ilustracyjnej, która podnosi atmosferę albo która dubluje to, co widzimy na ekranie. Tu jest tylko muzyka, która opowiada o nastroju naszych bohaterów.

Jak długo powstawał film?

MR: Film nie powstawał zbyt długo, to było zaledwie 36 dni zdjęciowych. Chciałbym mieć dużo, dużo więcej. Natomiast aż trzy miesiące go montowałem. Podczas montażu filmu z reguły okazuje się, że powstaje zupełnie inny obraz, niż nam się początkowo wydawało. To najpiękniejsza część pracy, przynajmniej dla mnie.

Czy łatwo było zgromadzić fundusze na film?

MR: Nie było łatwo, ale się udało.

Czy myślał pan o widzu, robiąc ten film i czy zastanawiał się pan, jak widz odbierze "Ciszę"

MR: Ja zawsze myślę o widzu. Całe moje myślenie o kinie opieram na tym, co powiedział kiedyś Polański - film to taki tort, który składa się z trzech warstw. Najpierw jest podstawowa warstwa, tzn. film musi być zrozumiały dla widza i żaden widz nie może wyjść z seansu. Inaczej mówiąc - film musi być tak zrobiony i tak opowiedziany, że jest zrozumiały dla bardzo szerokiej grupy widzów. To jest zawsze moje podstawowe zamierzenie - dobrze rzemieślniczo zrobić film. Potem jest warstwa druga - warstwa dla ludzi, którzy znają kino, kochają kino, potrafią odnieść pewne analogie do innych filmów lub postaci. Na samej górze jest maleńka warstwa, jak to mówił Polański, dla przyjaciół - drobiazgi, smaczki, które tutaj funkcjonują. Ja zawsze chciałem robić kino środka - nie nazbyt artystowskie i nie komercyjne. Chcę opowiedzieć własną historię, ale na tyle porządnie, żeby do kina poszła maksymalnie duża liczba ludzi. Ideałem dla mnie jest film "Historie miłosne" Jerzego Stuhra, który mial 250 tysięcy widzów. To mój ideał.

W pana filmach "Cisza" i "Farba" daje się odczuć, że pan bardzo ciepło traktuje kobiety, dobrze je zna i rozumie. W polskim kinie nie zbyt wielu ciekawych propozycji dla młodych kobiet. Jak to się dzieje, że potrafi pan stworzyć takie, a nie inne bohaterki?

MR: Ja całe życie jestem zakochany w kobietach. Podstawowe fascynacje mojego życia to dzieci i kobiety. Ja po prostu mam fantastyczny kontakt z kobietami, a z facetami dużo gorszy. Po prostu.

W pana debiucie fabularnym, filmie "Gorący czwartek", którego bohaterami były dzieci, opowiadał pan o świecie w bardziej publicystyczny sposób. W filmie "Cisza" pan od tego odchodzi w stronę pokazywania wnętrza człowieka. Czy to znaczy, że teraz takie kino pana interesuje, takie chce pan robić?

MR: Chciałbym połączyć to, co zrobiłem w "Ciszy", z tym, co zrobiłem w "Gorącym czwartku". Mam naturę reakcjonisty, ale nie mam natury rewolucjonisty. Co to oznacza? Męczy mnie klasyczne kino społeczne, które opowiada, jak źle jest w tym kraju, pokazuje brudne bramy, złych ludzi i niedobry świat. Ja wierzę, że w tym świecie są ludzie, którzy mają własne radości. Poza tym męczy mnie pewien układ bohatera romantycznego i tego, że jest zły świat i dobry człowiek. Ja widzę, że świat jest jaki jest, a człowiek jest zły albo dobry i o takim człowieku próbuję opowiadać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy