Reklama

"Europa ma jeszcze szansę"

"Zabawy z bronią", zdobywca tegorocznego Oscara dla najlepszego filmu dokumentalnego, jest też pierwszym filmem dokumentalnym od 46 lat, który znalazł się w oficjalnym programie Festiwalu w Cannes, zdobywając nagrodę Jury. Film ma też na swoim koncie Cezara - za najlepszy film zagraniczny. Film Moora jest też pierwszym w historii filmem dokumentalnym, który otrzymał nagrodę od Stowarzyszenia Scenarzystów Amerykańskich.

W 1999 w trakcie strzelaniny w Columbine High School w USA zginęło 12 osób. Czy musiało dojść do tragedii? Skąd fascynacja bronią, której ofiarami są sami Amerykanie? Czy odpowiedź o przyczyny nasilania się przemocy leży w łatwym dostępie do broni? Czy winni są politycy? Czy za ich działaniami stoi lobby związane z przemysłem zbrojeniowym?

Reklama

Na te pytania próbuje znaleźć odpowiedzi Michael Moore w swym kontrowersyjnym filmie "Zabawy z bronią".

Czy to tragedia w Columbine była wydarzeniem, które zwróciło pana uwagę na problem przemocy w USA?

Michael Moore: Columbine przelało czarę, ale problem broni nurtował mnie od dłuższego czasu. Chciałem zrobić coś w kwestii amerykańskiej skłonności do przemocy i tego, że tak często się nią posługujemy, żeby rozwiązać problem. Myślałem o tym od dzieciństwa. Nie uchronisz się przed takimi myślami dorastając w USA. Doskonale pamiętam, jak siedziałem na podłodze w salonie, 23, 24, 25- go listopada. Każdy Amerykanin pamięta pierwsze morderstwo, którego był świadkiem. Jest niedziela, 25 listopada, ok. 14:00, mama odkurza, ja siedzę na podłodze, blisko telewizora, żeby odkurzacz go nie zagłuszał. Prowadzą L. Harvey’a Oswalda do garażu i nagle Jack Ruby postępuje do przodu, przystawia mu lufę do żeber i zabija go na żywo w telewizji. To było pierwsze morderstwo, które widziałem. Jest wiele takich przykładów.

To znaczy, nie chodzi mi o bycie świadkiem morderstw. Pamiętam, jak wychodziłem z mszy w Wielki Czwartek 4 kwietnia 1968 roku. To bardzo znacząca data. Wychodzę z kościoła i słyszę, jak jeden z ojców, który siedział już w samochodzie z włączonym silnikiem, słuchając radia krzyknął: „Martin Luther King zastrzelony!”, a wśród ludzi rozległy się okrzyki radości. Przypominam, że wychodziliśmy z kościoła. Trzynastoletniemu dzieciakowi coś takiego zostaje w pamięci na zawsze. Przynajmniej w mojej zostało.

No i w szkole średniej dylematy typu: „Co zrobię, jak mnie powołają do wojska? Nie będę przecież zabijał Wietnamczyków”. I tak dalej, i tak dalej. Aż któregoś dnia przychodzisz do pracy i widzisz ludzi zgromadzonych przed telewizorami, na których widać, jak ze szkoły wybiegają dzieci z rękami do góry. To pierwsza rzecz, którą zapamiętujesz, dzieci z rękami do góry, bo wszystkie były podejrzane. Wszystkie były potencjalnie winne. Tego ujęcia nie pokazują już zbyt często, bo nie chcemy myśleć, nie chcemy analizować faktu, że w ten sposób myślimy o naszych dzieciach, o tym, że każde z nich mogło to zrobić, ponieważ jako Amerykanie instynktownie wiemy, że to nie były potwory, tylko zwyczajne dzieciaki. I tak naprawdę to się mogło zdarzyć każdemu. Jeśli w to uwierzycie, staje się to zbyt przerażające. Nie chcemy się w to zagłębiać. Wolimy zająć się czymś innym.

Czy podczas kręcenia filmu pracował pan w oparciu o gotowy scenariusz?

Michael Moore: Za każdym razem, kiedy wymyślałem nowe podejście, myliłem się. Jedną z zalet nie pójścia na studia, a raczej zrezygnowania po pierwszym roku (tak jak ja to zrobiłem) było to, że nigdy nie nauczyłem się pisać wypracowań, nigdy nie nauczyłem się schematycznego myślenia, tego, że trzeba mieć plan, a potem trzymać się tez, czy tego planu. I rzeczy szybko zatracały symetrię. Po prostu zaczynałem kręcić i niech się dzieje, co chce. Najlepsze rzeczy przytrafiają się podczas szczęśliwych przypadków. Pojechałem do Kanady, żeby udowodnić, że u nich jest mniej przemocy, bo mają mniej broni. Na miejscu, w kanadyjskim biurze statystycznym, które ma też francuską nazwę, dowiedziałem się, że mają 7 milionów sztuk broni na 10 milionów gospodarstw domowych. Dlaczego więc nie powystrzelają się nawzajem?

Kompletnie mnie to zaskoczyło. Pomyślałem: „A niech to, i po mojej teorii”. I od razu: „To mi się bardzo podoba!”. Co my tu robimy? Ekipa kosztuje 10 tysięcy dolarów dziennie. Ale to mi się podobało. Ta nieprzewidywalność. Myślę, że zostaliście zaskoczeni jako widownia. Zdziwiliście się, bo ja się zdziwiłem. Zabieram was ze sobą w podróż i nie ustalam jej przebiegu od samego początku, bo wtedy wiedzielibyście, co zaraz zrobię. Widzielibyście drogę, a tego w dobrym filmie nie zobaczycie. Lubimy wyzwania, zaskoczenie. Lubimy być wciągani w pułapki historią, fabułą. Tak więc, kiedy dam się zwieść samemu sobie albo temu, co mi się przytrafia, to wtedy z wami dzieje się to samo.

Jak członkowie Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego zareagowali na wypowiedzi Charltona Hestona?

Michael Moore: Ludzie Charltona Hestona z KSS byli poruszeni, bo po prostu obleciał ich strach. Ciekawie się ich obserwuje w USA, tak są wystraszeni konsekwencjami tego, co powiedział. Jeśli prasa zacznie się skupiać na jego rasistowskich uwagach… Nie chcemy, staramy się unikać na ile to możliwe kwestii rasizmu. Kiedy ktoś rzuca rasistowskie hasło, najchętniej odwracamy głowę i mamy nadzieję, że to nie to, o czym myślimy. Heston w filmie mówi, że problemem jest różnorodność etniczna i jest dumny z białych, którzy stworzyli ten kraj. KSS próbowało skierować uwagę na coś innego. A co mają powiedzieć? Co mają powiedzieć? W USA nie ma wielu morderstw? W USA nie ma dużo broni? Co mieliby mówić?

Film odniósł sukces w Stanach - co dalej?

Michael Moore: Jeśli chodzi o ten film, mam o wiele większe nadzieje związane z widownią europejską. To też dotyczy książki. Bo myślę, że Europa ma jeszcze szansę. Nie wiem, czy my mamy szansę. Naprawdę nie wiem. Chciałbym być większym optymistą. Ale Europa dopiero weszła na naszą drogę, a ten film powinien być ostrzeżeniem dla każdego społeczeństwa. Jeśli chcecie tak skończyć, to róbcie, co robicie. Tnijcie wydatki socjalne, wsadźcie kobiety w autobus, żeby jechały 100 kilometrów odpracowywać zasiłek. Utrudnijcie im i jeszcze bardziej obrzydźcie im życie. Więcej aktów przemocy wspieranych przez państwo wobec biednych.

Jak tak dalej będziecie postępować, skończycie to, co już zaczęło powstawać. Skończycie w agresywnym społeczeństwie, z większą ilością przestępstw, w większym strachu. Nie czujecie się już tak bezpieczni jak 10-20 lat temu. I tego nie rozumiem. Czemu sami sobie to zrobiliście? Mieliście swoją etykę, coś takiego, co mimo swoich niedoskonałości i dziwactw jednoczyło was, czuliście, że płyniecie na tej samej łodzi, wszyscy czuliście się Europejczykami. Od urodzenia mieliście takie przekonanie, że jeśli jeden z was cierpi, to wszyscy cierpią. Ktoś potrzebuje lekarza, trzeba go zapewnić. Pomyślcie tylko: uważacie, że jak ktoś zachoruje, to powinien otrzymać pomoc. Dla Amerykanów to osobliwy pomysł. Wy wierzyliście, że jak ktoś straci pracę to powinien otrzymać wsparcie, pomoc, miękkie lądowanie. To była wasza etyka. I to, moim zdaniem, zapewniało wam lepsze społeczeństwo, mieliście wartości i wiedzę. Nie uważalibyście za zabawne, gdyby głowa państwa chciała rzucić bombę na inne państwo, a nie potrafiła znaleźć go na mapie. Uśmiechasz się teraz, ale… wy to cenicie.

Jestem bardzo podekscytowany wprowadzeniem filmu tutaj, bo mam nadzieję, że europejska widownia, oprócz tego, że dostanie dwie godziny dobrego filmu i zabawy, miły wieczór poza domem, wyjdzie z kina z myślą: chyba zaczynamy ich przypominać, prawda? Nie chcemy iść tą drogą.

Nie wyjedzie pan z Ameryki?

Michael Moore: O nie, jestem Amerykaninem. Moje zadanie to zostać tam i próbować coś naprawić. Chciałbym jednak, żeby Amerykanie upodobnili się bardziej do Kanadyjczyków. Czyż nie bylibyśmy lepszym krajem, a świat lepszym miejscem? Bezpieczniejszym? Gdybyśmy tylko bardziej się postarali upodobnić do Kanady. Gdybym ruszył z misją po USA, namawiałbym: "Spójrzcie na północ, tam są odpowiedzi, gdybyśmy tylko się do nich upodobnili".

Ludzie nie baliby się tak nas - jedynego supermocarstwa.

Czy pana zdaniem źródło przemocy tkwi w filmach?

Michael Moore: Nie uważam, żeby przemoc w filmach powodowała przemoc w kraju. Gdyby tak było to Europejczycy, Kanadyjczycy i cała reszta miałaby u siebie więcej morderstw niż obecnie. Uważam, że problem tkwi w tym, że media promujące się jako oparte na faktach, wiadomości o 23:00 czy 18:00 ogłaszają: podajemy wydarzenia dnia. Podczas, gdy w rzeczywistości wcale się to nie zdarzyło.

To sześć historii, które wybraliście, żeby straszyć ludzi. Jesteśmy zwierzętami z instynktem walki, który od dawna nie jest już potrzebny, który był niezbędny 10 tysięcy lat temu z uwagi na inne zwierzęta, które nas pożerały. Teraz już tak bardzo się nie boimy naturalnych drapieżników, ale ten instynkt w nas jest i dlatego lubimy dobre przerażające historie, horrory. Dlatego gapimy się na wypadek drogowy na drodze, bo lubimy horror.

Lubimy i nie lubimy jednocześnie. Tym się nakręcamy. Więc sądzę, że manipulacja mediów, kiedy mówią, że to prawda, choć w rzeczywistości tak nie jest, to niepotrzebne straszenie ludzi. A w Ameryce zmusza to ludzi do kupowania większej ilości broni niż potrzebują.

Czy pana zdaniem przemoc pokazana realistycznie stanowi ostrzeżenie, czy też, wręcz przeciwnie - zachętę do jej stosowania?

Michael Moore: Powiem tak, choć to nie do końca odpowiedź na pytanie. Pamiętam, jak po obejrzeniu "Szeregowca Ryana" myślałem, że gdyby więcej facetów, z którymi chodziłem do szkoły średniej obejrzało go w 1965 roku, niektórzy z nich byliby dzisiaj wśród żywych. Nie wszyscy tak chętnie poszliby na wojnę. Tak się dzieje, kiedy się to pokazuje bardziej realistycznie. Żeby przejść przez to, co widzimy przez pierwsze 25 minut "Szeregowca Ryana", trzeba było bardzo coś wierzyć, żeby tak ryzykować i się poświęcać. Więc w tym sensie pokazywanie przemocy bardziej realistycznie, a nie komiksowo, jak w latach 80., ma sens. Ale ja lubię obydwa rodzaje. Ale gdybyście się cofnęli w historii, nie wiem, może by się okazało, że po którejś sztuce Szekspira było więcej walk na miecze! Może tak było.

Co sprawia, że się pan nie poddaje?

Michael Moore: Przed rozpaczą powstrzymuje mnie przede wszystkim poczucie humoru. Jestem za nie wdzięczny irlandzko-katolickiej rodzinie, w której się wychowałem. Mamy pesymistyczne i ponure spojrzenie na świat, a jedyne, co przynosi ulgę to picie albo śmiech. Albo i jedno i drugie. Ale w końcu, kiedy za dużo pijesz, przestajesz się śmiać i stajesz się bardzo zgorzkniały. Dlatego wybrałem śmiech. To mój jedyny lek. Wciąż jednak pracuję, bo kocham pisać i kręcić filmy. Głęboko wierzę, jak już mówiłem, że nie należę do mniejszości. Reprezentuję większość Amerykanów. Ale tego się nie słyszy. A ja chcę, abyście się z tym zetknęli. Kiedy oglądacie film, czytacie książkę, widzicie mnie, że to nie szaleństwo jakiegoś lewicowca, że są miliony, które mają w tej kwestii podobne zdanie, tylko nie mamy głosu, nie mamy mediów, nie mamy środków do przekazywania sobie nawzajem informacji. Taką możliwość dał nam Internet i dzięki temu mogłem rozmawiać z ludźmi. Ale we mnie jest iskierka nadziei, że może być lepiej. Że możemy być lepsi. Kiedy oglądam ten film, myślę, że jako Amerykanie jesteśmy lepsi, niż się z pozoru wydaje. Jako jednostki jesteśmy dobrymi ludźmi. Zasadniczo nas lubią...

Jest coś uroczego i fascynującego w naszej prostocie i umiejętności wykładania kawy na ławę i tacy jesteśmy. Jesteśmy dobrymi ludźmi.

Dlaczego więc jako społeczeństwo tak szkodzimy światu? Tu jest luka. Chcę połączyć naszą dobroć jako jednostek z dobrocią nas jako całości, abyśmy tak nie szkodzili światu.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów dystrybutora, firmy SPInka)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: michael moore
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy