"Egzorcysta zrobił na mnie spore wrażenie"
Hideo Nakata urodził się 19 lipca 1961 roku w Okajamie, w Japonii. Po skończeniu uniwersytetu w Tokio rozpoczął pracę w studiu Nikkatsu. Przez pierwszych 7 lat był asystentem takich reżyserów, jak Masaru Konuma, Hiroyuki Nasu i Yoichi Sai. W 1996 roku nakręcił swój pierwszy film, "Ghost Actress", osadzony w realiach studia filmowego, w którym znakomicie zbudował atmosferę narastającej paniki.
Była to rozgrzewka przed głośnym horrorem "The Ring – Krąg", który powstał w 1998 roku. Film stał się kasowym hitem w Hongkongu (gdzie wygrał nawet z "Matrixem") oraz na Tajwanie. Na podstawie oryginalnego scenariusza, w hollywoodzkiej wytwórni Dreamworks, powstał remake japońskiego filmu, w reżyserii Gore’a Verbinsky’ego, "The Ring".
W 1999 roku Hideo Nakata nakręcił kontynuację opowieści o tajemniczej kasecie video z filmem, który zabija, "The Ring – Krąg 2".
O pracy nad filmami "The Ring – Krąg" i "The Ring – Krąg 2" opowiada ich twórca, z którym rozmawiał Donato Totaro.
Jak rozpoczęła się pańska przygoda z filmem? Czy zawsze był pan wielbicielem fimów grozy?
Hideo Nakata: Wszystko zaczęło się na uniwersytecie, kiedy przeniosłem się z prowincji do Tokio. W czasie studiów oglądałem jakieś 300 filmów rocznie. Po zdaniu egzaminów, zacząłem pracować w studiu filmowym Nikkatsu – pracowałem tam przez siedem lat jako asystent reżysera. Nie specjalizowałem się jeszcze wtedy w żadnym gatunku filmowym, nie marzyłem też o kręceniu filmów grozy. Pamiętam, że będąc w liceum, obejrzałem "Egzorcystę" i jeszcze kilka dreszczowców, które zrobiły na mnie spore wrażenie. Nie mogę jednak powiedzieć, że moja przygoda z kinem grozy jest rezultatem świadomego wyboru.
Pańskim debiutem fabularnym był film "Ghost Actress". Czy mógłby pan w kilku słowach o nim opowiedzieć? Czy był to film podobny w stylistyce i nastroju do produkcji z serii "The Ring - Krąg"?
Tak, niektórzy uważają że "Ghost Actress" pod wieloma względami przypomina moje późniejsze filmy. Ale na przykład pan Takahashi, który był współautorem scenariusza mojego debiutu, wcale nie uważa "Ghost Actress" za film grozy. Mamy oczywiście główną bohaterkę Shujinko – widmową aktorkę – która pokazuje w filmie swoją twarz, ale zbudowany w ten sposób nastrój grozy nie jest wystarczający. W "The Ring - Krąg" natomiast mamy dziewczynkę, której spod włosów widać tylko jedno oko i to wystarcza, by uczynić z niej naprawdę przerażającą, diaboliczną postać. Nie chodzi o to, aby je ze sobą porównywać. To, co widzimy w "The Ring - Krąg", nazwałbym zemstą bohaterki, która jest zresztą ponownie prześladowana w "The Ring - Krąg 2".
Jak szybko powstała druga część "The Ring - Krąg"?
Przygotowania do produkcji, łącznie z pisaniem scenariusza, trwały 3-4 miesiące, postprodukcja około 4 miesięcy, zaś same zdjęcia zajęły nam jakieś pięć tygodni.
Jak doszło do tego, że zaangażował się pan w ten projekt?
No cóż, po sukcesie filmu "Ghost Actress" zaczęli się do mnie zgłaszać różni producenci. Okazało się również, że autorowi "The Ring", Suzuki Koji, podobały się moje poprzednie filmy i poprosił mnie o sfilmowanie swojej powieści.
Powieść "The Ring" odniosła olbrzymi sukces. Czy była już bestsellerem zanim powstał film, czy dopiero jej ekranizacja przyczyniła się do popularności książki?
Było i tak, i tak. Po premierze filmu sprzedaż "The Ring" naturalnie wzrosła. Są jednak jeszcze dwie inne powieści z tej serii, zatytułowane "Loop" ("Pętla") oraz "Spiral" ("Spirala"). "The Ring" był zdecydowanie najpopularniejszą częścią trylogii - sprzedał się w ilości 500 tysięcy egzemplarzy. Po premierze filmu wydawnictwo Radokawa Shozen zorganizowało wielką kampanię reklamową, dzięki której sprzedaż samego tylko "The Ring" wzrosła w sumie do 1,5 miliona egzemplarzy. Tak więc książka i film wypromowały siebie nawzajem.
Czy film jest wierny powieści, czy też różni się od niej w znacznym stopniu, na przykład jeśli chodzi o styl, filozofię?
Wprowadziliśmy kilka zmian. W oryginale "The Ring" jest jednocześnie horrorem i powieścią z tajemnicą. Jednym z kluczy do tej tajemnicy jest w książce maszyna o nazwie psychometr, która po podłączeniu do niej człowieka odczytuje jego wspomnienia. Głównym bohaterem powieści jest mężczyzna, zaś w filmie główną postacią jest kobieta. Pogłoska o filmie wideo, który w ciągu tygodnia zabija każdego, kto go obejrzy, istniała już wcześniej, była czymś w rodzaju miejskiej legendy szerzącej się w pewnych kręgach młodzieży, głównie wśród licealistów. Myślę, że kręcąc film na podstawie już istniejącej historii i zmieniając jedynie kilka szczegółów, trafiliśmy w dziesiątkę. Tak się składa, że zarówno w filmie, jak i w rzeczywistości, pogłoski o zabójczym wideo narodziły się w tym samym miejscu – w małych barach, do których ludzie przychodzą się napić i coś zjeść. Większość japońskich nastolatków ma telefony komórkowe. W dniu premiery "The Ring - Krąg" odwiedziłem pięć czy sześć kin i w każdym z nich po zakończeniu pokazu widziałem dzieciaki dzwoniące do siebie nawzajem z komórek i mówiące: "To naprawdę przerażający film, musisz go koniecznie zobaczyć!" Ta spontaniczna kampania reklamowa wśród nastolatków bardzo mi się podobała.
Czy w którymkolwiek momencie producenci protestowali przeciwko pańskiemu stylowi realizacji?
Nie było żadnych protestów, ale odczułem ich poważne wątpliwości. Producenci pytali, dlaczego w filmie nie pokazujemy scen gwałtownej śmierci, ani w ogóle żadnych scen śmierci, skoro w książce proces umierania jest szczegółowo opisany. Mieli również wątpliwości co do pomysłu, aby bohaterowie umierali równo w tydzień po obejrzeniu zabójczego filmu. Ostatecznie jednak udało mi się przeforsować moją wersję, bez ostentacyjnego pokazywania scen śmierci, a producenci ją poparli.
Czy "The Ring - Krąg" jest dla pana powrotem do tradycji dawnych japońskich opowieści grozy? Kiedy go po raz pierwszy oglądałem, przyszły mi do głowy takie filmy, jak "Kwaidan" i "Ugetsu". Przyroda została w nich przedstawiona w podobny sposób, jak w "The Ring - Krąg". Czy to świadome nawiązanie?
Tak, między tymi filmami a "The Ring - Krąg" jest pewne podobieństwo. Ale "The Ring - Krąg" nawiązuje nie tylko do "Kwaidan" i "Ugetsu", lecz również do tradycji teatru Kabuki i klasycznego już japońskiego kina grozy 'The Ghost of Yotsuya". Oprócz tego czerpałem także z dawnych japońskich legend i japońskiej tradycji. Zależało mi przede wszystkim na tym, by pokazać w tym filmie przerażające oblicze przyrody. Kręciliśmy między innymi w Oshima, gdzie coś niedobrego wprost wisiało w powietrzu. Samo washitsu [tradycyjne japońskie wnętrze - przyp.red.] wzbudza niepokój z powodu panujących w nim ciemności. Tak więc groza jest jednym z nieodłącznych elementów japońskiej tradycji zjawisk nadprzyrodzonych oraz elementem japońskiej przyrody, a nie tylko elementem filmu grozy jako gatunku filmowego.
Wspomniał pan o klasycznym japońskim kinie grozy. Miał pan na myśli film czy powieść?
Miałem na myśli opartą na faktach historię pewnego cmentarza. "Yotsuya Kaidan" to klasyczna japońska opowieść licząca sobie z górą 40 lat. W Japonii lato jest porą filmów grozy – panujące wówczas upały i duchota, skłaniają ludzi do szukania dreszczyku w kinie lub w przerażających opowieściach. "Yotsuya Kaidan" gości w japońskich kinach od przeszło 40 lat – najlepszą moim zdaniem filmową wersją tej opowieści jest "Tokaido Yotsuya Kaidan" (1959), w reżyserii Nakagawy Nobuo. To prawdziwa perełka. Istnieje pięć czy sześć wersji tej historii, ale ta jest według mnie najlepsza.
Motywem przewodnim jest Yotsuya Kaidan - istniejący naprawdę obszar w centrum Tokio, gdzie miały miejsce pewne niewyjaśnione zdarzenia. Sama historia wywodzi się z okresu, gdy Tokio nazywało się jeszcze Edo, a jej bohaterem jest ubogi japoński wieśniak, który pragnie zostać samurajem. Wieśniak podejrzewa, że żona zdradza go z niewidomym masażystą, zabija więc oboje. Żonie podaje truciznę, po której jej twarz ulega zniekształceniu, zupełnie jakby wylano na nią kwas. Zamordowani kochankowie powracają jednak do życia, aby dręczyć swego zabójcę.
Bardzo podobała mi się scena, w której jasnowidzowi ukazują się Shizuko i Sadako - ta retrospekcja po części przypomina dokument, ale pojawiają się w niej również elementy surrealistyczne; w jaki sposób uzyskał pan taki efekt?
Scenę tę nakręciliśmy na 35-milimetrowej taśmie, chociaż braliśmy także pod uwagę taśmę 8-milimetrową lub domową kamerę wideo. 35-milimetrowa taśma została następnie poddana obróbce w laboratorium, gdzie komputerowo dodano efekt ziarna. Fachowiec z laboratorium nie chciał mi zdradzić swojego sekretu, tak więc do tej pory nie wiem, jak to zostało zrobione! Wiem jedynie, że na pewnym etapie obróbki 35-milimetrowa taśma została zmieniona w format wideo.
Grube ziarno widać też na niosącym śmierć filmie wideo. Czy te zdjęcia były kręcone w podobny sposób?
W tym przypadku zastosowaliśmy tę samą technikę. To ciekawe, że użył pan terminu "surrealizm", ponieważ kręcąc scenę do „przeklętego” filmu, staraliśmy się nie dawać widzowi żadnych punktów odniesienia; chodziło o to, aby nie wiedział, gdzie toczy się akcja, co to za miejsce, skąd dochodzi światło i skąd się biorą cienie? Zależało nam na tym, aby widz nie wiedział, z czyjego punktu widzenia kręcona była scena, ani gdzie znajduje się źródło światła. Chcieliśmy w tym fragmencie uzyskać atmosferę sennego koszmaru, kiedy nie wiadomo co jest czym.
Ogromne wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia, na których twarze rozpływają się stając się nieczytelne. Czy było to rozwiązanie sugerowane przez powieść, czy też sam pan na nie wpadł? Pytam o to dlatego, że w XIX wieku, kiedy wynaleziono pierwsze aparaty fotograficzne, powstały grupy ludzi nazywających siebie spirytualistami. Ludzie ci wierzyli, że na fotografiach mogą się w formie cieni pojawiać twarze zmarłych osób. Czy wiedział pan o tym wcześniej i świadomie wykorzystał to w swoim filmie?
Pan Takahashi, który wspólnie ze mną pisał scenariusz, naciskał, aby w filmie pojawiły się tajemnicze fotografie. Wpadł na ten pomysł dzięki historii pewnego medium, niejakiej Mifune Chizuko. Kobieta ta miała zdolności paranormalne polegające na materializowaniu słów na papierze – jest to częsta umiejętność wśród osób o nadprzyrodzonych zdolnościach.
Z fotografiami związana jest jeszcze jedna historia. Z uniwersytetu w Tokio wyrzucono kiedyś pewnego profesora, który prowadził badania w dziedzinie zjawisk paranormalnych. Obiektem jego badań był nie kto inny jak Mifune Chizuko. Oczywiście zajmujący się takimi sprawami, profesor uniwersytetu nie mógł być traktowany poważnie. W Japonii są jednak ludzie, którzy na własne oczy widzieli zjawisko shinrei shashin, czyli fotografie duchów albo zjaw. Wiele osób o tym opowiada.
To dość popularny fenomen, chociaż według mnie nie do końca prawdziwy - część tych historii została w oczywisty sposób zmyślona. Prowadzono jednak badania naukowe w tej dziedzinie i stąd właśnie w filmie wzięły się zniekształcone fotografie – scenarzysta poszperał w pracach naukowych na ten temat.
Muzyka odgrywa w "The Ring - Krąg" i "The Ring – Krąg 2" bardzo ważną rolę, zwłaszcza w scenie, w której oglądamy fragment "przeklętego" filmu wideo. Słychać wówczas coś w rodzaju zakłóceń technicznych, ale ten dźwięk ma w sobie coś nadnaturalnego. W jakim stopniu miał pan wpływ na muzykę?
Muzykę do "The Ring - Krąg" i "The Ring - Krąg 2" skomponował Kenji Kawai - ten sam człowiek, który napisał ścieżkę dźwiękową do filmu "Ghost In The Shell". Pracował ze mną przy całej serii. Przez cały czas ściśle współpracowałem też z fachowcem odpowiedzialnym za efekty dźwiękowe – to bardzo utalentowany człowiek. Same tylko efekty dźwiękowe nagrywaliśmy na 50 ścieżkach, a do zmiksowania dzwonka telefonu wykorzystaliśmy aż cztery różne dzwonki, ponieważ nie chcieliśmy, by przypominał dźwięk hollywoodzkiego dzwonka telefonicznego! Codziennie szczegółowo wszystko omawialiśmy, dyskutowaliśmy o jakości dźwięku i sposobie realizacji efektów dźwiękowych. Odgłosy tła zajęły Kenji Kawai’emu 50 ścieżek, tyle samo, co efekty dźwiękowe. Było to ogromne przedsięwzięcie, a ponieważ zależało nam na jak najwyższej jakości dźwięku, Kawai osobiście wszystkiego nadzorował. W rezultacie widzowi trudno jest odróżnić muzykę od efektów dźwiękowych, ponieważ zostały tak doskonale wkomponowane w ścieżkę dźwiękową.
Film odniósł olbrzymi sukces. Jednym z powodów tej popularności jest towarzysząca mu atmosfera tajemnicy. Mamy tu do czynienia z mitem, z czymś, co nie jest do końca nazwane, z niedopowiedzeniem – i to się właśnie widzom podoba. W kulturze zachodniej studnia, woda, świat podziemny, mają metaforyczne znaczenia. Czy nie mylę się sądząc, że studnia jest w "The Ring – Krąg"symbolem tego, co podświadome? Zauważyłem, że w "The Ring - Krąg 2" studnia jest o wiele głębsza – czy to znaczy, że groza sięga w tym filmie głębiej w podświadomość widza? "The Ring - Krąg 2" jest coraz bardziej popularny, coraz bardziej wrasta w naszą podświadomość i dlatego studnia jest głębsza?
Ze studnią związana jest pewna historia. W tradycyjnej opowieści zatytułowanej "Bancho Sarayasaiki", studnia jest nawiedzana przez złe duchy. Kiedy jako dziecko mieszkałem na wsi, zobaczyłem kiedyś studnię głęboką na jakieś 5 metrów. Może nie jest to zbyt głęboko, ale w moich oczach dziecka ta studnia była piekielną czeluścią bez dna. Wydawało mi się, że gdybym do niej wpadł, nigdy już bym się z niej nie wydostał. W "Ring - Krąg 2" istnieje związek pomiędzy studnią a ekranem telewizora – ten ostatni jest czymś w rodzaju bramy piekielnej. Musi zatem również istnieć związek pomiędzy ekranem telewizora i podświadomością a studnią i złymi duchami. To ciekawe, że możemy interpretować studnię jako rodzaj łącznika ze światem podziemnym.
Bardzo azjatycką cechą tego filmu, niespotykaną w zachodnich dreszczowcach, jest dla mnie idea transcendencji, przenikania się świata żywych i umarłych. Ludzie umierają po to, aby powrócić na Ziemię w takiej czy innej postaci. W filmie nie ma jednak mowy o duszy, mówi się raczej o pewnego rodzaju cielesnej energii – jest to z kolei nawiązanie do tradycyjnej medycyny Wschodu. Czy to właśnie odróżnia pańskie filmy od zachodnich produkcji?
Cóż, nie specjalizuję się w japońskiej tradycji teatralnej, w teatrze Kabuki czy No, lecz zwłaszcza w tym ostatnim głównym bohaterem bywa najczęściej zmarły, który powraca do świata żywych, aby opowiedzieć swoją historię. Mówi o swych dawnych przyjaciołach, kochankach, o ziemskich przyjemnościach; z tej perspektywy nie różni się tak bardzo od tych, którzy wciąż żyją.
Tradycje japońskie z pewnością wywarły na mnie olbrzymi wpływ, jednak czerpałem również z takich źródeł, jak "The Haunting" Roberta Wise’a czy noweli "Turn of The Screw" Henry’ego Jamesa, która została przeniesiona na ekran przez brytyjskiego reżysera Jacka Claytona. Mogę więc śmiało powiedzieć, że wzorowałem się również na twórcach spoza Japonii. Mój scenarzysta bardzo mnie namawiał do obejrzenia tych filmów.
Jeśli chodzi o "The Ring - Krąg", jest to realistyczna opowieść o duchach, w której chodzi o coś więcej, niż tylko o pokazanie świata w czarno-białych barwach czy o życie i śmierć. Ważne jest to, co znajduje się pomiędzy nimi. Sięgałem przy tym zarówno do tradycji kina japońskiego, jak i do filmów zachodnich reżyserów.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia przy kolejnych projektach.