Aleksandra Popławska: Efekt naszej pracy jest piorunujący
Przyznaje, że role w serialach to bardzo ważna część jej pracy zawodowej. Dzięki nim zyskała rozpoznawalność i popularność. Ale w teatrze Aleksandra Popławska z powodzeniem realizuje się jako reżyser.
Aleksandra Popławska znana jest m.in. z seriali "Wataha", "Miasto skarbów" czy "Barwy szczęścia". Prywatnie to żona aktora Marka Kality i mama 11-letniej Antoniny.
Grasz teraz Alicję Wakar w "Mieście skarbów" i Igę Dobosz w "Watasze". Którą z tych serialowych postaci darzysz większą sympatią?
- Lubię zarówno jedną, jak i drugą, choć te dwie bohaterki sporo się od siebie różnią. Alicja, która jest genialnym historykiem sztuki, w przeciwieństwie do mocno stąpającej po ziemi pani prokurator to wyzwolona kobieta, dla której przelotne związki są czymś zupełnie naturalnym. Ceni sobie niezależność, chadza własnymi ścieżkami, nie związała się z nikim na stałe. Lubi przygody, jest ciągle żądna wrażeń, a jej największa pasja to sztuka.
I ma dużo seksapilu...
- Jest frywolna, bezpośrednia i... chodzi w sukienkach, a prokurator Dobosz nosi głównie spodnie, chociaż w najnowszym sezonie pokazała też trochę ciała. Alicja ma niewątpliwie duszę artystki. Akcja "Miasta skarbów" dzieje się latem w Krakowie, który jest ważnym elementem serialowej układanki. Poruszamy się w nim nie tylko po znanych powszechnie miejscach, wchodzimy też w mroczne zaułki i zakamarki.
Na planie w Krakowie spędziłaś trochę czasu. Praca poza domem ma swoje plusy?
- Mimo że każdego dnia odczuwa się dużą tęsknotę za najbliższymi i chciałoby się więcej czasu spędzać z rodziną, to jednak w takich sytuacjach można bardziej skupić się na pracy, na swoich obowiązkach. Plany wyjazdowe zazwyczaj dobrze służą projektowi, bo człowiek mniej rozprasza się i nie myśli o kupnie karmy dla kota. (śmiech) Po zdjęciach nie wraca się od razu do domu, tylko do hotelu. Non stop przebywa się z ekipą. To bardzo wszystkich zbliża, co później widać na ekranie.
Gdybyś miała porównać te dwa seriale: "Miasto skarbów" i "Watahę", który był trudniejszy w realizacji?
- Zdecydowanie "Wataha". W Bieszczadach pracowaliśmy w ekstremalnych warunkach atmosferycznych. Rok temu, kiedy powstawały zdjęcia, śnieg spadł wcześniej niż zakładano, bo już w połowie listopada. Później temperatura dochodziła do minus 25 stopni Celsjusza. Niekiedy było tak zimno, że miałam trudności z wypowiedzeniem kilkunastu zdań, gdyż usta po prostu mi zamarzały. Teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, jak udało mi się przeżyć tak mroźną zimę, bo jestem strasznym zmarzluchem! Ale warto było się poświęcić - efekt naszej pracy jest piorunujący, na światowym wręcz poziomie.
Reżyserujesz również spektakle teatralne. Jak odnajdujesz się w tym męskim świecie?
- Rzeczywiście, zawód reżysera to w zdecydowanej większości przypadków domena mężczyzn. Ale daję radę. (śmiech) Kiedy pracowałam na planie w Krakowie, w tamtejszym Teatrze Ludowym odbyła się premiera sztuki "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" autorstwa Doroty Masłowskiej. To opowieść o młodych, gniewnych, zbuntowanych, którą z przyjemnością wyreżyserowałam. Seriale są jednak istotną częścią życia aktora, bo dają mu popularność i rozpoznawalność. Dzięki temu łatwiej przyciągnąć później widzów do innych ciekawych projektów.
Rozmawiał Artur Krasicki