Aleksandra Konieczna: Za stara jestem, żeby mi ktoś mówił, co mam robić
Idzie jak burza, a liczne wyróżnienia za znakomitą kreację w filmie "Ostatnia Rodzina" przełożyły się na kolejne propozycje – w tym na role w serialach "Diagnoza" i "Belfer 2". Nie zobaczymy jej jednak brylującej na salonach. Aleksandra Konieczna podkreśla, że jest aktorką, a nie celebrytką.
Czy Honorata z "Na Wspólnej" wpłynęła jakoś na pani bohaterkę z "Diagnozy", Marię?
- Po emisji "Diagnozy" czytałam komentarze, że "nasza Honoratka jakaś taka inna". Pomyślałam, że to świetnie, że w jednej stacji pokażę się w dwóch różnych odsłonach. Aktorzy marzą o takim płodozmianie. A ja nie jestem ani Zosią, ani Honoratą, ani Marią, ani Igą. Nie mam z nimi zbyt wiele wspólnego, oczywiście poza płcią. Jestem aktorką.
Potrafi pani szefować w życiu prywatnym?
- Myślę, że tak. Czasem trochę błądzę, jak kret w ciemności, ale w końcu wychodzę z tego ciemnego korytarza i szefuję. Wiem, że to ja muszę podejmować wszystkie decyzje, ponieważ samotnie wychowałam dziecko i nigdy nie miałam męskiego wsparcia. Dzięki temu nauczyłam się stawiać czoło trudnościom, nie pozwalam sobie na bierność. Niestety, bo czasem jest potrzebna i przyjemna. Poza tym, pochodzę z rodziny mocnych kobiet, które same "robią sobie" życie. Dlatego mówiłam, że chciałabym mieć takiego męża jak Zdzisław Beksiński, bo raz na jakiś czas budzi się we mnie tęsknota, aby ktoś inny podejmował za mnie decyzje.
Przejmuje się pani tym, co ludzie pomyślą?
- Musiałam się na to znieczulić, bo gdybym się za bardzo przejmowała, nie mogłabym być aktorką. Nie jest to zawód dla osób lękliwych.
Córka to pani najwierniejszy kibic?
- Nie jest szczodra w komplementach, ale wiem, że mam ją stale za plecami. Jednak nie pieści się ze mną i wcale nie jest tak, że wszystko, co zrobię, musi jej się podobać. To silna i świetnie zorganizowana dziewczyna. Ma wszelkie predyspozycje ku temu, żeby być dużo lepszą wersją mnie.
Co najbardziej ceni pani w drugim człowieku?
- Spontaniczność i młodość, ale niekoniecznie metrykalną. Są ludzie po 60., którzy wciąż są ciekawymi świata dzieciakami. Zdarza mi się cudownie wypoczywać przy młodzieży, ale są też tacy młodzi udzie, w towarzystwie których odliczam sekundy do wyjścia, więc nie jest to kwestia metryki. Nie oceniam ludzi, bo nie wiem, co sprawiło, że bywają sztywni albo nieśmiali. Sama często bywam nieśmiała, ale wystarczy mnie tknąć, aby przebić ten balon.
A potrafi pani przyjąć komplement?
- Kiedyś nie potrafiłam. Uruchamiał się we mnie mechanizm grzecznej, fałszywie skromnej polskiej kobiety, która mając na sobie coś ładnego, tłumaczy, że to z lumpeksu albo przeceny. Mówi się jej, że ślicznie wygląda, a ona, że się nie wyspała. Jakiś czas temu zorientowałam się, że muszę się nauczyć mówić "dziękuję". Bez tych "smutków krawcowej". To było trudne. Ale staram się, po tym "dziękuję", szukać przyjemności z usłyszanego komplementu.
Miniony rok obfitował w nagrody, dowody uznania. Był przełomowy?
- Na pewno był szczególny, ale ja chyba za długo żyję, żeby mogło mi to przewrócić w głowie. Niektórzy mówią, że to dla mnie nowy początek. Wcale tak nie jest. Nic nie jest nam dane na zawsze. Nawet w Hollywood, a co dopiero na naszym małym rynku filmowym. Pamiętam, jak na bankiecie po rozdaniu Orłów podeszła do mnie piękna, młoda kobieta, lekko podpita, i powiedziała: "Ty to nie będziesz już nic grała, zobaczysz! A wiesz dlaczego? Bo za dobra jesteś! I ludzie będą się ciebie bali". Akurat wtedy nie dostawałam propozycji, więc zrobiło to na mnie wrażenie. Jak przekleństwo Cyganki.
Pojawił się strach?
- Strach jest zawsze, bo ja z tego zawodu utrzymuję siebie i córkę. W Polsce za rolę nie dostaje się takich pieniędzy, żeby można było przez kilka lat nie pracować. Kariery wybuchają, gasną, a my nie mamy na to wpływu. Trzeba by nieustannie swoją obecność czymś podsycać, robić skandale. Nie mam takich tendencji. Wolę być w cieniu. Nawet okładka jest dla mnie nowością. Myślę: "Z czym ja do ludzi?". Przecież nie spreparuję skandalu, bo jestem aktorką, a nie celebrytką. Tą samą, którą byłam 20 lat temu. Nagrody mnie nie zmieniły.
Ale dzięki nim może pani swobodnie wybierać.
- Cieszę się, gdy mam wybór, bo mam lekko klaustrofobiczne skłonności - jak muszę, to się duszę. Zresztą od zawsze podejmowałam takie wybory, jakie chciałam. W ostatnim czasie mądrzy ludzie doradzali mi, żebym zapoznała się bliżej ze światem show-biznesu i zaczęła kalkulować. Ale ja już chyba za stara jestem, żeby mi ktoś mówił, co mam robić. Jedyna rzecz, która mi się opłaca, to być w zgodzie ze sobą. Bo gdy tak robię, wszyscy mają z tego pożytek, a ja mam największy. Wtedy jestem autentyczna i coś może stać się sukcesem.
Nie chce pani czasem uciec od całego tego zamieszania?
- Po prostu wykorzystuję chwilę, która przyszła. Ale staram się też chronić siebie. Uciekam, gdy tylko się da i odpoczywam.
Zaszywa się pani czasami?
- Tak, z kocykiem i kotem. Ledwo przyjdę do domu, zdejmuję buty, robię sobie herbatę i na kanapie oglądam wszystkie odcinki "Sherlocka Holmesa", teraz też "Peaky Blinders". Jak kot chce jeść, to marudzę, że muszę wstać z kanapy. Ale z tyłu głowy latają mi myśli, że muszę coś zrobić, bo muchy mnie zjedzą. Przecież kupiłam nowy kurs angielskiego i wypadałoby się ruszyć do czasowników.
Jakie ma pani jeszcze zawodowe marzenia?
- Chciałabym zagrać główną rolę w filmie. I sama ją sobie napisać. Chciałabym też wyreżyserować film. Technicznie jeszcze nie jestem do tego przygotowana, ale przecież wszystko da się zrobić. Poza tym, frapuje mnie pewna kwestia. Średnio na osiem ról męskich jest jedna kobieca, co oznacza, że siedem widzek, które przyszły do kina, obejdzie się smakiem. Nie zobaczy historii o sobie. Nie utożsami się z nią. Zastanawiałam się, czy kobiety nie chcą oglądać filmów o sobie? Jeśli coś trwa całe wieki, tak jak patriarchat, to zostaje w naszych głowach i nie uświadamiamy sobie tego. A patriarchat jest także w głowach kobiet. Mówi się, że to "się zmienia", ale samo nic się nie staje. To się dzieje przez działanie i świadomość kobiet. Nie powinnyśmy być bierne, tylko działać, mówić, pisać. Marzę więc, aby stworzyć bank ról pierwszoplanowych dla kobiet! Dbać o to, żeby powstawały scenariusze z rolami dla nas i interesować tymi scenariuszami producentów, żeby aktorki w Polsce miały co grać.
Maria Kaleta w "Diagnozie" to bezwzględna i stanowcza szefowa.
- Na co dzień lubię być miła, a moja bohaterka z pewnością taka nie jest. Przeciwnie, jest bezczelna, obcesowa, ale jednocześnie jest bardzo dobrym szefem, a wymienione cechy jej w tym pomagają. Na oddziale chirurgii tak trzeba, nie można się z nikim patyczkować. Do tej roli wydobyłam z siebie taką kobietę i pewnie niektóre jej cechy sama mam. Może tylko nie ujawniam ich zbyt często.
Tymczasem to cicha Zofia Beksińska przyniosła pani morze nagród.
- Dlatego tak się cieszę, że pojawiła się Maria. Bo zaczynały mi towarzyszyć "nagrodo-lęki". Bałam się, że wcale nie będę pracować albo zacznę dostawać propozycje podobne do Zosi. Stało się inaczej. Zagrałam w "Diagnozie" i w "Belfrze 2". Z kolei w nowym filmie Janusza Kondratiuka "Jak pies z kotem", do którego właśnie zakończyliśmy zdjęcia, wcielam się w Igę Cembrzyńskią. Gram też w "Ciemno, prawie noc" Borysa Lankosza i w nowym filmie Janka Komasy. Są to różne kobiety, na totalnej kontrze do Zosi, ale też do Honoraty z "Na Wspólnej".
Rozmawiała Paulina Masłowska
Aleksandra Konieczna urodziła się 13 października 1965 roku w Prudniku. W 1988 roku ukończyła PWST w Warszawie. Związana m.in. z warszawskimi teatrami: Współczesnym, Dramatycznym, Rozmaitości i Polonia. Od 2008 roku wciela się w postać Honoraty w "Na Wspólnej". Popularność przyniosła jej rola Zofii Beksińskiej w filmie "Ostatnia Rodzina" (2016). Spodobała się także jako doktor Maria Kaleta w serialu "Diagnoza" i dyrektor Maria Zaborska w serialu "Belfer 2". Wkrótce zobaczymy ją w ekranizacji powieści Joanny Bator "Ciemno, prawie noc".