Aleksandra Konieczna: Wyzbywanie się siebie
Aleksandra Konieczna wcieliła się w Zofię Beksińską w "Ostatniej Rodzinie" Jana P. Matuszyńskiego. Na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni produkcja została wyróżniona Złotymi Lwami, a aktorka otrzymała nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową.
"Ostatnia Rodzina" to rozgrywająca się na przestrzeni 28 lat warszawska saga słynnej rodziny Beksińskich. Jej członków zagrali Andrzej Seweryn, Dawid Ogrodnik i Aleksandra Konieczna.
Akcja filmu zaczyna się w 1977 roku, gdy Tomek Beksiński (Ogrodnik) wprowadza się do swojego mieszkania. Jego rodzice mieszkają tuż obok, na tym samym osiedlu, przez co ich kontakty pozostają bardzo intensywne. Nadwrażliwa i niepokojąca osobowość Tomka powoduje, że matka - Zofia (Konieczna), wciąż martwi się o syna. W tym samym czasie Zdzisław Beksiński (Seweryn) próbuje całkowicie poświęcić się sztuce.
Po pierwszej nieudanej próbie samobójczej Tomka, Zdzisław i Zofia muszą podjąć walkę nie tylko o syna, ale także o przywrócenie kontroli nad swoim życiem. Gdy Zdzisław podpisuje umowę z mieszkającym we Francji marszandem Piotrem Dmochowskim (Andrzej Chyra), a Tomek rozpoczyna pracę w Polskim Radiu, wydaje się, że rodzina najgorsze kłopoty ma już za sobą. Jednak seria dziwnych, być może naznaczonych fatum wydarzeń, dopiero nadejdzie...
Idąc na casting nie znała pani scenariusza.
Aleksandra Konieczna: - Nie. Dostałam jedną scenę i miałam ją do zagrania podczas castingu. Na podstawie takiego wyimka trudno cokolwiek powiedzieć. Po jakimś czasie zostałam zaproszona na casting po raz drugi. To zawsze dobrze wróży, tym bardziej, że tym razem wysłano mi już cały scenariusz. Oniemiałam. Dawno czegoś takiego nie czytałam.
Czym szczególnym wyróżniał się scenariusz "Ostatniej Rodziny"?
- Gdy piszemy - często prosty, komunikatywny język "przekuwamy" w literaturę. Czasem piękną. Nie do zniesienia piękną. Zdania zakończone kropkami. Wyrażamy się w zdaniach. Dążymy do wyrażania się. Kto tak mówi w realnym życiu? Przecież język nie zawsze nam służy do tego, żeby się porozumieć. Rozmawiając mylimy tropy, co innego myślimy, a co innego mówimy, często zresztą odzywamy się pod przymusem.
- W scenariuszu Roberta Bolesto literatury pięknej nie ma. Jak ten tekst się czytało! Scenariusz był spójny w tym jak przedstawiał rozmowy Beksińskich. Forma była... niedokończona. Zastanawiałam się, na czym polega moc tego języka? I pomyślałam sobie, że jest w tym po prostu formalna, bardzo współczesna poezja. Słychać Białoszewskiego niemalże. Bałam się, żeby ten język się nam nie uładzał podczas pracy, żeby nie stawał się literaturą piękną. Mam nadzieję, że udało nam się uciec przed tą pułapką.
Co pani myślała o Zosi Beksińskiej, gdy przystępowała do pracy nad rolą?
- Zwykle grałam postaci sprawcze, ekspansywne. Zaprzeczenie Zosi. To było dla mnie trudne i ciekawe zarazem, zagrać taką bohaterkę jak ona. Osobę, której aura rozlewa się między mężem i synem. Wypełnia ich domową przestrzeń, otula ich.
Ona jest wszędzie. Robert Bolesto nazywa ją "szarą eminencją rodziny Beksińskich". Zgodzi się pani z tym określeniem?
- Trudno mi potwierdzić bądź zaprzeczyć, bo w ogóle o tym nie myślałam podczas pracy nad rolą. Po prostu postanowiłam ją zagrać najlepiej jak potrafię. Pewnie tak jest jak Robert mówi, nie zapominajmy jednak, że była to równocześnie osoba niezwykle skromna, wycofana. Trudno jest naprawdę scharakteryzować Zosię. To była niezwykle empatyczna kobieta. Miała mentalną skłonność do lgnięcia, do wyzbywania się siebie. Rzadko kto może sobie pozwolić na luksus bierności. Ja takich kobiet w Warszawie nie spotykam, a Zosia taka właśnie była. Miała tę "królewską cechę".
Korzystała pani z bogatego archiwum rodziny Beksińskich.
- Tak, bardzo wzbogaciły moją wiedzę o bohaterach, jednak w pewnym momencie te materiały zaczęły dominować nade mną. Odłożyłam je na bok, bo - zgodnie z tym co mówił reżyser - nie robiliśmy filmu biograficznego. Nie zamierzałam udawać czy podrabiać Zofii Beksińskiej, chciałam jedynie zainspirować się jej życiorysem, pewnymi elementami z jej życia. Pokazać emocje, dać wyobrażenie widzom o tym, jaką była kobietą, jak wyglądała jej rzeczywistość.
Jaki obraz rodziny Beksińskich budowała pani sobie podczas realizacji filmu?
- Przede wszystkim odkrywałam osoby, które szanowały swoją odmienność. Cała trójka to były wielkie indywidualności, nikt jednak nie starał się nawzajem zmieniać. Nie krytykowali się, nie byli dla siebie złośliwi, nie obrażali się na siebie. Dzisiaj to niebywałe, ale byli cały czas razem. Taka bliskość rzadko się zdarza. Nie było miedzy nimi czułości, ale byli względem siebie niezwykle wyrozumiali i mieli wielką akceptację dla własnych wyborów, dziwactw, planów. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie, było też najpiękniejszym odkryciem.
A polubiła pani Zosię?
- No jak jej można nie lubić?! Z pewnością ten wielopokoleniowy dom funkcjonował tak sprawnie dzięki niej. Zdzisław mógł malować przede wszystkim dzięki warunkom, jakie mu zapewniła, dzięki opiece, jaką mu ofiarowała. Ale nie chcę powiedzieć, że była pokrzywdzoną osobą. Ona się spełniała, to był jej wybór.