Alejandro Landes: "Narcos"? Nie, "Monos"
- W mojej ojczystej Kolumbii wojna trwała 60 lat, a stronami byli partyzanci, dzielący się na kilka mniejszy grup, "Narcosów", wśród których też są frakcje, państwo, wojskowe siły policyjne, a także obce wojska, które dokonywały u nas interwencji. Żyjemy w wiecznie szarej strefie - mówi Kolumbijczyk Alejandro Landes, reżyser i współscenarzysta filmu "Monos", nagrodzonego na Sundance, najważniejszym festiwalu kina niezależnego.
Pełen szokujących scen "Monos" wrzuca widza w sam środek kolumbijskiej dżungli i tajemniczej wojny, w której walczy oddział złożony z nastolatków. Mają barwne osobowości i takie też pseudonimy - Rambo, Smerf, Pies, Bum-Bum, Lady czy Wilk. Rozkazy dostają przez radio i muszą się im ślepo podporządkowywać - uczestniczyć w wykańczających treningach, wykonywać zadania, w tym pilnować jedynej dorosłej osoby w tym towarzystwie, amerykańskiej lekarki, będącej jeńcem wojennym. Bunt załogi wisi na włosku, a skojarzenia z filmem "Władca much" są jak najbardziej na miejscu.
Autorem filmu jest Alejandro Landes, reżyser o kolumbijskich i ekwadorskich korzeniach, urodzony w Brazylii i wykształcony w Stanach Zjednoczonych. Jego debiut "Porfirio" było pokazany na prestiżowym festiwalu w Cannes w 2011 roku, a drugi, wspomniany "Monos", zdobył w 2019 roku nagrodę na najważniejszym festiwalu kina niezależnego Sundance w Park City, założonym przez Roberta Redforda.
Film "Monos" zadebiutuje na ekranach polskich kin w piątek, 7 lutego.
Ola Salwa: Zacznijmy na poważnie: wolisz Cher, Madonnę czy Shakirę?
- Oczywiście, że Shakirę!
Jesteś prawdziwym lokalnym patriotą! Shakira to najpopularniejsza kolumbijska piosenkarka, ale także imienniczka jednej z drugoplanowych bohaterek twojego filmu "Monos". To krowa.
- Pojawiła się w filmie, bo podczas szukania plenerów [w kolumbijskich górach i dżungli - przyp. red.] trafiliśmy na krowę o właśnie takim imieniu. O tyle pasuje to do "Monos", bo pokazuję w nim absurdalność i groteskowość wojny. Chciałem też, żeby film nie był tylko mroczny, ale też miał w sobie element żartu, zabawy. Natchnienie znajduję w różnych miejscach, nie zawsze pamiętam jakich - proszę, nie pytaj, jak w filmie znalazły się żelki w kształcie misiów. Pewnie zobaczyłem je, oglądając kolejne miejsca, w których mogę kręcić film albo podczas castingów, przez które przewinęło się ponad 800 dzieciaków.
To właśnie one są bohaterami twojego filmu. "Monos" to opowieść o oddziale złożonym z nastolatków, który stacjonuje w odosobnieniu, w odciętej od świata kolumbijskiej dżungli. Dostają rozkazy przez radio od tajemniczej organizacji i muszą się jej podporządkować. Brzmi jak nowoczesna baśń braci Grimm.
- Jak mroczna "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków"... To dobry trop, bo baśnie mają w sobie mocny przekaz, często pod płaszczykiem banalnych historyjek, przemycają wywrotowe treści. Chętnie sięgnąłem po tę konwencję, bo idealnie pasowała ona do tego, co chciałem pokazać i przekazać w filmie, a jednocześnie sprawiła, że jest on uniwersalny. Kiedy nie tak dawno pokazywałem "Monos" niemieckiej publiczności, powtarzałem im, że to nie jest tylko opowieść o moim kraju i że ich społeczeństwo - choć dużo bardziej rozwinięte niż nasze - wcale nie jest tak różne. Nie tak dawno Niemcy przechodzili przez okres rozpadu...
Na pewno pokazujesz inny obraz Kolumbii niż ten, jaki znamy z serialu "Narcos", dokumentów o Pablo Escobarze, czy z - drugiej strony - filmów artystycznych, pokazujących życie tradycyjnych społeczności, jak choćby "Sny wędrownych ptaków".
- Kino jest czymś, co nas scala, i choć nie chcę krytykować "etnograficznego" podejścia, mój film jest z zupełnie innej beczki. Rzeczywistość, jaką pokazuję w "Monos" jest uniwersalna, bo żyjemy w czasach, gdy wojny toczone są na wielu frontach, a linie demarkacyjne są mniej wyraźne niż na przykład w czasach zimnej wojny. Otacza nas gęsta mgła i nie wiadomo, gdzie aktualnie są "wrogowie".
- Gdybym zaczepił przechodnia w Ameryce i zapytał, z kim USA walczy na Bliskim Wschodzie, pewnie by nie wiedział. Inna sprawa, że sojusze ciągle się zmieniają, trudno się czasem połapać, kto z kim walczy. W mojej ojczystej Kolumbii wojna trwała 60 lat, a stronami byli partyzanci, dzielący się na kilka mniejszy grup, "Narcosów", wśród których też są frakcje, państwo, wojskowe siły policyjne, a także obce wojska, które dokonywały u nas interwencji. Żyjemy w wiecznie szarej strefie. Teraz w Kolumbii nastał pokój, ale ma on kruche podstawy.
Do tego bohaterami "Monos" są nastolatkowie w okresie dojrzewania lub dopiero w niego wchodzący. To czas w życiu, gdy jest się w stanie wojny prawie ze wszystkimi dookoła.
- To kluczowy element mojego filmu, to w nim zawiera się najmocniejszy konflikt. Gdy zaczynasz dojrzewać, ciało się zmienia, staje się piękne i brzydkie zarazem, włosy wyrastają ci z różnych miejsc, nie wiesz, co o tym myśleć ani co ze sobą zrobić. Z jednej strony chcesz być zupełnie sam, a z drugiej masz silną potrzebę przynależności do grupy. I to także metafora współczesnych konfliktów, w których się gubimy, nie możemy zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje.
Jak wybrałeś kilkunastu odtwórców głównych ról - bohaterem jest tu "Odział Małp", a nie poszczególni żołnierze, spośród grupy ponad 800 nastolatków?
- Długo im się przypatrywałem i nie tylko temu, jak wypadają przed kamerą, czy jak grają, ale jak odnajdują się w grupie. Ostatecznie uformowałem grupkę około 25 osób i urządziłem im coś w rodzaju obozu. Nie było lekko, ale też mieli się przygotować do pracy na planie na wysokości 4 tysięcy metrów nad poziomem morza, w trudnych warunkach pogodowych, bo w każdej chwili w dżungli mógł spaść deszcz. Rano ćwiczyli sceny, a po obiedzie improwizację. Przez cały czas im się przyglądałem, patrzyłem, kto się z kim lubi, kto z kim flirtuje i jak siadają przy wielkich stołach do posiłków. Na tej podstawie modyfikowałem scenariusz, bo zależało mi, żeby trzymając się planu, jednocześnie stworzyć realistyczną, buchającą prawdziwymi emocjami opowieść.
W tym z pewnością pomagają nie tylko aktorzy, ale także muzyka awangardowej kompozytorki Miki Levi, która wcześniej nagrała ścieżkę dźwiękową do "Pod skórą" Jonathana Glazera i "Jackie" Pablo Larraina. Klimat budują też zdjęcia gór, soczystej dżungli i niepokojące dźwięki dobiegające do uszu bohaterów.
- Filmy to nie tylko historia z wplecionym przesłaniem czy koncepcją polityczną. To przede wszystkim doświadczenie zmysłowe, podobnie jak bycie na wojnie. Przecież będąc w okopach czy pod ostrzałem wroga, nie zastanawiasz się, co by w tej chwili powiedział Karol Marx albo czy Engels miał rację. Wszystko to: dojrzewająca młodzież, gęsty, soczysty świat, mają pomóc widzom "odczuć" mocniej historię.
- Nie chciałem pokazywać pocztówek z kolumbijskiej dżungli, bo wtedy moim zdaniem opowieść staje się mniej przejmująca. Wiem, że w Polsce czy na Węgrzech, historia kina jest dłuższa niż u nas i pewne eksperymenty macie już za sobą. U nas film ma krótszą tradycję i nie zamierzam robić go z serii pocztówkowych widoków Kolumbii.