Miał 19 lat, gdy zaczął tańczyć. Dziś przekonuje nas, że na realizację marzeń nigdy nie jest za późno. Jego optymizm udziela się nawet przez ekran. Juror "Mam talent!" i "You Can Dance", laureat Telekamery. Przygotowuje aż dwa wieczory sylwestrowe - w TVP 2 i w TVN.
Zbliża się koniec roku, a pan w pracy. W sylwestrową noc też pan nie próżnuje.
Agustin Egurrola: - Dla choreografa ta noc jest zawsze szczególna. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy w sylwestra się bawiłem. Do ostatniej chwili przygotowuje się, a potem realizuje pokazy, widowiska, trwa wielkie show. No, ale cóż, ktoś musi pracować, żeby bawić się mógł ktoś. W tym roku mam to w podwójnej dawce, przygotowuję choreografię do dwóch ogromnych telewizyjnych przedsięwzięć sylwestrowych - dla TVN w Warszawie i TVP2 w Zakopanem. Już zapowiadam, że będzie się działo.
Skoro obie imprezy wychodzą "spod jednej ręki", będą podobne?
- Przeciwnie! Każda powstaje wedle innego pomysłu i scenariusza reżyserskiego, każda ma odrębny charakter i styl. W Warszawie będzie to nowoczesne show z mnóstwem największych hitów światowej muzyki i innowacyjnych technik scenicznych. W Zakopanem stawiamy bardziej na tradycję, wspomnienia, zabawę, całość utrzymana jest w gorącym klimacie z oprawą muzyczną i tańcami.
Potem nie zwalnia pan tempa - czeka nas premiera pańskiego pierwszego autorskiego spektaklu teatralnego.
- Tak, nosi on tytuł "Boxality", pracowałem nad nim od dawna. Jest to rzecz, jakiej jeszcze chyba u nas nie było. Historia opowiedziana przez taniec, między performancem i klasycznym teatrem. Uniwersalny temat, jak i śmiałe środki wyrazu pozwalają wierzyć, że spektakl stanie się wyznacznikiem nowych standardów. Czekam z niecierpliwością na marcową premierę.
Ten rok będzie dla pana wyjątkowy z uwagi na przypadający w nim jubileusz 25-lecia istnienia pańskich szkół tańca. Mówią, że roztańczył pan cały kraj!
- Skoro tak mówią, to z przyjemnością mogę potwierdzić, że tak rzeczywiście jest. Choć początki nie były łatwe. Na pierwsze zajęcia, zorganizowane w Ośrodku Kultury Ochoty, przyszły ledwie cztery osoby, w tym para fantastycznych emerytów. Z czasem jednak mój taniec zataczał coraz szersze kręgi - i tak oto mam dziś 9 szkół, rozproszonych po całym kraju, do których chodzą tysiące ludzi, młodych i starszych. Jestem niezmiernie dumny, że udało mi się stworzyć miejsca, gdzie mogą realizować marzenia. W 2017 roku zamierzam otworzyć kolejne dwie szkoły - w Krakowie i we Wrocławiu, właśnie "dopinam" szczegóły. Od początku moją dewizą jest najwyższa jakość kształcenia. Dlatego proces powstawania kolejnych jest dość długotrwały, poprzedzony starannym doborem kadry nauczycielskiej i menedżerów. Zresztą, sam nieustannie wszystko nadzoruję.
No tak, bo jak się uczyć, to u najlepszych! Pan - 12-krotny Mistrz Polski, laureat turniejów zagranicznych, dyplomowany nauczyciel Brytyjskiego Towarzystwa Tanecznego, sędzia międzynarodowy tańca towarzyskiego i nowoczesnego, legitymujący się tytułem magistra w dziedzinie tańca sportowego - jest autorytetem w tej dziedzinie.
- Nie wiem, czy ważniejsze jest tu doświadczenie warsztatowe i wiedza, czy też energia i pasja, którą potrafisz "zarażać" ludzi, co powoduje, że chcą za tobą podążać. Myślę, że jedno i drugie ma znaczenie.
Co ciekawe, zaczął pan tańczyć dość późno, mając 19 lat!
- To tylko świadczy o tym, że na marzenia zawsze jest czas! W tym wieku wielu tancerzy kończy karierę, dla mnie się ona otwierała. Wiek okazał się moim atutem. Byłem dojrzały, ukształtowany, wiedziałem, co chcę robić i co chcę ludziom pokazać. Postawiłem na jedną kartę. Pracowałem fizycznie, by zapewnić sobie środki na naukę. Kiedy uznałem, że czas ruszyć w świat, by doskonalić warsztat, sprzedałem wszystko, co miałem - "malucha", magnetowid i deskę surfingową - i kupiłem bilet do Londynu. Z tego, co zostało, mogłem się tam utrzymać zaledwie parę dni, więc poszukałem dorywczej pracy, a trenowałem wieczorami, nieraz do późnej nocy. Bywało ciężko, ale chcieć to móc, a ja bardzo chciałem. Dlatego kiedy młodzi ludzie mi mówią, że nie stać ich na taniec, nie do końca im wierzę. Pieniądze nie są ważne, ważna jest motywacja.
Rodzina pana wspierała?
- Mama uważała, że z tańca i choreografii nie da się żyć. Tymczasem, gdy robi się coś, co się kocha, może to dać nie tylko satysfakcję, ale i poczucie bezpieczeństwa. Od dawna jest już o mnie spokojna.
W dzieciństwie był pan związany z dziadkami, rodzicami mamy.
- O tak. Niestety nie ma ich już z nami. Byli głównymi filarami mojego świata! Dbali o moje wychowanie, pilnowali lekcji, uczyli historii, patriotyzmu. Dziadek - bohater, żołnierz wyklęty, uciekł do Warszawy i tu się ukrywał przez parę lat, nim ogłoszono amnestię. Im zawdzięczam silny związek z Kościołem, który mnie kształtował charakterologicznie. Byłem ministrantem w parafii pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, służyłem do mszy odprawianych przez ks. Jerzego Popiełuszkę. Wielu ludzi pyta, jak go wspominam. Pamiętam, że był bardzo skupiony, rozmodlony. Czuło się, że jego życie jest poświęcone wyższym, ważniejszym celom, choć tak zwyczajnie, na co dzień, był jednym z nas, rozmawiał z nami, czasem żartował. Ale dyscyplinę w zakrystii trzymał żelazną ręką! To dla mnie bardzo ważne, że mogłem go znać.
W pana krwie płynie kubańska krew. Nie ciągnie pana czasami za ocean?
- Urodziłem się w Warszawie, ale pierwsze lata spędziłem na Kubie. Przybyłem tu z mamą jako 5-latek, nie umiejąc mówić po polsku. Dziś czuję się Polakiem, jestem patriotą, uważam, że możemy być dumni z naszego kraju i ktokolwiek spyta, powiem, że moja ojczyzna jest tu! Ale i Kuba stanowi część mnie. Ta wielokulturowość tylko wzbogaca.
Utrzymuje pan kontakt z ojcem?
- Tak, ale on jest tam, a ja tu. Ojciec jest lekarzem weterynarii, genetykiem. Przyjechał do Polski robić doktorat i tak się poznali z mamą. Potem zabrał ją do Hawany. Pracował w Kubańskiej Akademii Nauk. Dziś jest emerytem, wciąż aktywnym zawodowo. Zajmuje się hodowlą dobermanów, ma liczne pasje.
To wasza wspólna cecha.
- Łączy nas też identyczne imię i nazwisko. Zgodnie z tradycją rodziny, każdy chłopiec, który przychodzi na świat, zostaje Agustinem Egurrolą! A jeśli pojawia się kolejny syn, to jest już Agustin Egurrola 2, potem 3, 4 itd. Fajna rzecz, nie trzeba się zastanawiać nad wyborem imienia.
Pan nie ma syna...
- Nie powiedziałem ostatniego słowa, wszystko przede mną. Mam za to śliczną córkę, 8-letnią Carmen, mój największy skarb, radość i miłość życia.
Córka oczywiście utalentowana - po mamie tancerce [Nina Tyrka - przyp. red.] i ojcu tancerzu?
- Tak myślę. Chodzi na zajęcia do mojej szkoły. Mam nadzieję, że taniec stanie się jej pasją, ale decyzja będzie należała wyłącznie do niej.
W czerwcu został pan Kawalerem Orderu Uśmiechu, odznaczenia wręczanego przez najmłodszych.
- Byłem tym tak wzruszony, aż brakło tchu! Dla takich chwil warto pracować, tworzyć coś, budować, zwłaszcza jeśli odbiorcami są najwrażliwsi z wrażliwych i najczulsi z czułych. Dziękuję wam z głębi serca, kochane dzieciaki!
Praca dydaktyczna nie dała panu takiego rozgłosu jak rola jurora.
- Wiadomo, telewizja to potęga! Mam honor i zaszczyt sprawować funkcję jurora w dwóch spośród nich, w "You Can Dance - Po prostu tańcz!" i "Mam talent!". Oba zupełnie różne, oba uwielbiam!
O ile w "YCD" jest pan ekspertem, o tyle przy "Mam talent!", gdzie ludzie fikają koziołki i połykają ogień, powstaje pytanie: kto się na tym wszystkim zna?
- Myślę, że każdy. To program, który daje dobrą zabawę, energię, pozwala oderwać się od codziennych problemów, zachwycić talentem innych. Szczęśliwie każde z nas w składzie jury reprezentuje inną dziedzinę, przez co się uzupełniamy, patrzymy na wszystko jakby z innych stron. A co najważniejsze - wszyscy się przy tym świetnie bawimy.
Rok temu zdobył pan Telekamerę "Tele Tygodnia" w kategorii juror.
- Cieszyłem się jak dziecko! Była moim marzeniem od lat! To najbardziej obiektywna z nagród, obiekt pożądania wielu osobowości szklanego ekranu. Nagroda tym bardziej cenna, że konkurencja jest naprawdę duża. Był to doprawdy fantastyczny wieczór i niezapomniane przeżycie.
Jolanta Majewska-Machaj