Reklama

Agnieszka Więdłocha: W pomaganiu zawsze jest jakiś interes

Zapracowana Agnieszka Więdłocha znajduje czas na pomaganie innym. "Zawsze jest w tym jakiś interes - mój jest taki, że czuję, że robię coś dobrego, że to jest komuś potrzebne" - mówi aktorka, która udziela się charytatywnie, co nauczyło ją większej empatii.

Zapracowana Agnieszka Więdłocha znajduje czas na pomaganie innym. "Zawsze jest w tym jakiś interes - mój jest taki, że czuję, że robię coś dobrego, że to jest komuś potrzebne" - mówi aktorka, która udziela się charytatywnie, co nauczyło ją większej empatii.
Agnieszka Więdłocha na planie serialu "Powiedz tak!" /Gałązka /AKPA

Jest pani aktywna nie tylko zawodowo jako aktorka, ale udziela się też pani charytatywnie. Co daje pani bezinteresowna pomoc innym?

Agnieszka Więdłocha: - Myślę, że zawsze jest w tym jakiś interes - mój jest taki, że mam poczucie, że robię coś dobrego, że to jest komuś potrzebne. To pomaganie tak niewiele nas kosztuje i tak niewiele trzeba, żeby sprawić, by ludzie bardziej się uśmiechali.

Jednak nie dla wszystkich jest to takie oczywiste...

- Mam poczucie, że każdy gdzieś tam pomaga i że każdy ma taką swoją drogę, którą tą pomoc niesie. Nie chodzi o to, żeby pomagać tylko w fundacjach, ale żeby pomagać też najbliższym w swoim otoczeniu. Myślę, że każdy tak robi, ale może nie każdy jest na tyle odważny, niektórzy może mają za dużo na głowie, żeby zająć się jeszcze problemami innych.

Reklama

Od dawna angażuje się pani w takie pomaganie?

- Już będąc w liceum, gdzieś się tym zajmowałam i już wtedy miałam wrażenie, że wokół jest tyle cierpienia, że trzeba zrobić też coś mądrego, a nie zajmować się tylko sobą, bo to akurat jest strasznie nudne.

Jaką lekcję z tego pomagania innym pani czerpie? Czy to panią czegoś nauczyło?

- Tak, większej empatii, większego zrozumienia i tego, że nie można nikogo oceniać 'zerojedynkowo'. Każdy jest trochę zły i każdy jest trochę dobry. Nawet ludzie, o których myślimy, że są okropni - oni też mają swoich przyjaciół. Poza tym, kiedy jesteśmy szczęśliwsi, życie jest lepsze, milsze i łatwiej nam się żyje.

W maju zobaczymy panią na starcie biegu charytatywnego, bowiem jest pani jednym z ambasadorów Wings for Life World Run. To nie będzie pani pierwszy udział w tej imprezie?

- To trzecia edycja biegu, a dla mnie drugi start. Biegłam w pierwszej edycji, zaś w zeszłym roku wypadła mi praca, więc nie mogłam pobiec. Mam nadzieję, że w tym roku nic mi nie przeszkodzi w starcie.

Czy jakoś specjalnie się pani przygotowuje?

- Nie ukrywam, że tutaj rzeczywiście trzeba ostro się przygotować. Choć nie liczę na to, że wygram ten bieg - marzenia można mieć (śmiech), ale trzeba być realistą. Mam nadzieję, że się nie skompromituję i chociaż trochę pobiegnę. Natomiast przede wszystkim to jest bieg charytatywny i sam udział w nim jest ważny, a nie uzyskany wynik. Tak też do tego podchodzę.

Przypuszczam jednak, że nie jest pani amatorką. W końcu trzeba się jakoś przygotować.

- Oczywiście, chociaż nigdy nie brałam udziału w żadnym maratonie. Ciężko się za to zabrać, lenistwo jest potworne, dlatego przygotować się pomaga mi trenerka. Jak wejdzie się w ten rytm, to już bez tego nie można żyć, a jak się w pewnym momencie to odstawi, to ciężko z powrotem wrócić. Na pewno jeszcze siłownia i ćwiczenia wysiłkowe, żeby się wzmocnić, żeby to sprawiało większą satysfakcję.

Ile kilometrów przebiegła pani podczas pierwszej edycji biegu, w którym meta goni zawodników?

- Prawie 20, aczkolwiek mój GPS pokazywał ponad 20, więc liczę się ze swoim sprzętem (śmiech).

W tym roku jaki cel sobie pani postawiła?

- Chciałabym przekroczyć te 20, ale też na nic się nie napinam, bo to ma być radosny bieg bez nie wiadomo jakich napięć.

Jak się pani regeneruje po pracy?

- Dużo czytam, często chodzę do kina oraz jeżdżę na rowerze.

Rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Agnieszka Więdłocha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy