Reklama

Agata Kulesza: Nie możemy się już dzielić

Dziesięć lat temu Agata Kulesza zastanawiała się nad zmianą zawodu. I wtedy dostała propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami". Wygrana dodała jej skrzydeł! Dzisiaj ma na koncie wiele prestiżowych nagród. Niebawem będziemy mogli ją oglądać w serialu "Ultraviolet" na antenie AXN.

Dziesięć lat temu Agata Kulesza zastanawiała się nad zmianą zawodu. I wtedy dostała propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami". Wygrana dodała jej skrzydeł! Dzisiaj ma na koncie wiele prestiżowych nagród. Niebawem będziemy mogli ją oglądać w serialu "Ultraviolet" na antenie AXN.
"Przed każdą rolą odczuwam wielką tremę" - mówi Agata Kulesza /AKPA

Twierdzi, że woda sodowa nigdy nie uderzyła jej do głowy, bo sukces przyszedł, kiedy była już dojrzałą osobą. Chociaż od ponad 20 lat mieszka w Warszawie, nie ukrywa, że jej serce pozostało w rodzinnym Szczecinie. Ma nawet tytuł honorowego obywatela miasta.

Kto namówił panią do zagrania w "Ultraviolecie"? Czy stał za tym jego reżyser Jan Komasa, twórca m.in. filmu "Sala samobójców"?

- Tak, to Janek zwabił mnie do tego serialu. Zadzwonił i zaproponował mi zagranie Anny. Pamiętam, trwały wtedy wakacje, myślałam o urlopie, chciałam odpocząć. Ale kiedy okazało się, że nie będzie to duża rola, pomyślałam: dlaczego nie? Dowiedziałam się też, że drugą część reżyseruje Sławek Fabicki, z którym również współpracowałam, i już wtedy ostatecznie się zgodziłam.

Reklama

Chyba przynosi pani szczęście reżyserom, bo nie tylko Jan Komasa, ale też Wojciech Smarzowski i Paweł Pawlikowski często zapraszają panią do swoich kolejnych produkcji.

- Może i tak. (śmiech) Nie wiem. Ale rzeczywiście jest kilku reżyserów, z którymi szczególnie dobrze mi się współpracuje.

Na planie serialu jest sporo młodych aktorów, m.in. Marta Nieradkiewicz i Sebastian Fabijański...

- Przyznam, że bardzo byłam ich ciekawa. Chciałam zobaczyć, jak grają, w jakiej konwencji się poruszają. Sam serial też jest interesujący, wykorzystuje nowe technologie, na ekranie widzimy wyświetlane połączenia ze świata wirtualnego, z internetu. Mam nadzieję, że spodoba się widzom.

Gra pani matkę głównej bohaterki, Oli Serafin. Mocno iskrzy między nimi...

- Między Anną a jej córką są dość napięte relacje, poza tym mają za sobą trudne przejścia. Pojawia się problem z wzajemnym ciepłem i z wyrażaniem swoich prawdziwych uczuć. Ola patrzy na świat w idealistyczny sposób, chce go ratować, z kolei moja bohaterka, która straciła męża i syna, ma zupełnie inny obraz rzeczywistości. Stąd też wynikają między nimi nieporozumienia.

Olę gra wspomniana Marta Nieradkiewicz. Jak wyglądała wasza współpraca na planie?

- Bardzo się cieszę z tego spotkania. Niezwykle cenię Martę jako aktorkę. Widziałam jej wcześniejsze role i uważam, że ma wielki talent. Po tym serialu obie czujemy pewien niedosyt i mam nadzieję, że jeszcze pojawimy się razem w jakimś projekcie.

Serialowa Anna przeżyła stratę dwóch bliskich osób. Wątek odchodzenia czy rozliczania się z przeszłością dotyczy wielu pani bohaterek. Tytułowej "Róży" i Wandy z "Idy", a także Mary Stuart, którą zagrała pani w spektaklu w Teatrze Ateneum. Czy ten temat w jakiś szczególny sposób panią intryguje?

- Myślę, że to, w jakich rolach jestem obsadzana, wynika z tego, jak wyglądam. O swoich bohaterkach mówię, że to "silne ofiary". Są w trudnych sytuacjach życiowych, pod wpływem silnych presji i to sprawia, że dochodzą do momentu, w którym następuje konfrontacja z samą sobą. Natomiast, czy przez te role przerobiłam ten temat w sobie? Tego nie wiem. Każda postać, którą gram, tak jak przeczytana książka czy zobaczony ciekawy film, pozostawia ślad. Ubogacają mnie jako człowieka, są często inspiracją, żeby zająć się jakimś tematem. Nie sądzę jednak, żebym miała przez to łatwiej, bo doświadczenia nie możemy się nauczyć, trzeba je samemu przeżyć.

Najbardziej poruszająca jest pani kreacja w filmie "Róża". Czy ta bohaterka jest w jakiś szczególny sposób dla pani ważna?

- Tak, to dla mnie wyjątkowa postać. Każda z ról jest dla mnie ważna, każdą pamiętam, ale Róża ma osobne miejsce w moim sercu.

Oddała się jej pani całkowicie. Ale pani zawsze tak się angażuje.

- Bo ja bardzo lubię grać! Gdy ktoś mnie pyta, o jakiej roli marzę, nie potrafię odpowiedzieć. W ogóle o tym nie myślę. Najpiękniejsze w tym zawodzie jest dla mnie to, że dostaję jakiś szkic, scenariusz i muszę siebie "wepchnąć" w tę formę. I to jest dla mnie najbardziej interesujące i najważniejsze.

Na brak pracy pani nie narzeka. Co chwilę możemy panią oglądać w filmie, spektaklu. Teraz w serialu...

- Rzeczywiście jest tego trochę. Wkrótce będzie premiera nowego filmu Andrzeja Jakimowskiego "Pewnego razu w listopadzie...", czekają też dwa spektakle telewizyjne, czyli "Porwać się na życie" i "Spiskowcy". W przyszłym roku na ekrany wejdzie najnowszy film Pawła Pawlikowskiego, "Zimna wojna". Jak widać, pracuję, ale staram się też zachować higienę, żeby nie wszystko było w jednym czasie. Zdarzają się oczywiście sytuacje, kiedy nie sposób wycofać się z jakiegoś projektu, chociaż dubluje się z innym zobowiązaniem. Ale jestem coraz starsza i dlatego zawsze obliczam, ile mam godzin snu do dyspozycji. (śmiech)

Powiedziała pani w wywiadzie: "Z nagród się cieszę, ale nie ekscytuję". Czym są więc one dla pani?

- Ale bardzo mnie cieszą! Dzięki nim wiem, że moja praca została zauważona i doceniona. To jest dla mnie bardzo ważne. Zdaję sobie też sprawę, że budzi to duże oczekiwania w stosunku do mnie. Dlatego przed każdą rolą odczuwam wielką tremę. Często pierwszego dnia na planie mówię bardzo mało.

Może dlatego, że jest pani typem perfekcjonistki - na maturze same piątki, Akademia Teatralna ukończona z wyróżnieniem.

- Tylko czasami ta dobra uczennica, ta prymuska staje się moim wrogiem. Pilnuję się, żeby być dla siebie mniej surową. Na szczęście teraz mam już większy dystans do siebie i daję sobie też prawo, żeby zagrać źle.

W przyszłym roku minie 10 lat, od kiedy w brawurowym stylu wygrała pani "Taniec z gwiazdami"...

- Ojej... Naprawdę? Teraz sobie uświadomiłam, jak dawno nie tańczyłam. To był bardzo dobry czas... Bardzo się cieszę, że wzięłam udział w tym programie. Taniec to nie tylko kroki, to jest coś znacznie więcej.

Wkrótce po "Tańcu z gwiazdami" pojawiła się "Sala samobójców", potem obsypana nagrodami "Róża", aż wreszcie oscarowa "Ida". Poprzeczka idzie w górę. Co będzie za 10 lat?

- Nie wiem, może emerytura. (śmiech) Teraz mam szczęście. Nie można tego inaczej nazwać. Ale zdaję sobie też sprawę, że ten zawód jest nieprzewidywalny, wszystko jest w nim możliwe. Nawet jeśli ktoś osiągnął wysoką pozycję, nie może być pewny, że zawsze tak będzie. Planuję udział w różnych projektach z dużym wyprzedzeniem. Obecnie mam na oku trzy propozycje. Która z nich dostanie dofinansowanie i zostanie zrealizowana - nie wiem. Wkrótce zajmę się teatrem, żeby na początku roku wystawić premierę, a latem, mam nadzieję, znów wejdę na plan filmowy. Ostatnio wystąpiłam także w dubbingu w nowej bajce Disneya. Czytam audiobooki. Bardzo lubię tę różnorodność.

Dlaczego?

- Hmm... Wydaje mi się, że szybko się nudzę. To kwestia mojego temperamentu, który nie wytrzymuje zbyt długo monotonii.

Jest pani nerwusem?

- Długo unikam konfliktów, ale jak ktoś mnie zdenerwuje, to lepiej, żeby tego nie robił... (śmiech) Później żałuję, płaczę. Cieszę się, że teraz jestem dojrzalsza i zdecydowanie trudniej mnie wyprowadzić z równowagi.

Odbierając w tym roku Orła za rolę w filmie "Jestem mordercą", zaprosiła pani na scenę Agatę Buzek i Izę Kunę, które też były nominowane do nagrody i przeczytała piękny apel o... zgodę. Kropla drąży skałę?

- Musimy cały czas próbować ze sobą rozmawiać. Nie możemy się już dzielić. Ludzie doskonale wiedzą, o czym mówiłam i to niezależnie, którą opcję polityczną popierają. Jestem przekonana, że wszyscy rozumieją potrzebę dialogu. Ważne w niej jest to, że należy nie tylko słuchać, ale też umieć przekazać swoje poglądy. Trudna to sztuka, ale można się jej nauczyć.

Rozmawiała Marzena Juraczko

Agata Kulesza ur. 27 września 1971 roku w Szczecinie. W 1994 roku ukończyła z wyróżnieniem Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Zagrała m.in. w filmie "Sala samobójców", "Róża", "Moje córki krowy", "Jestem mordercą", "Ida". Ma na swoim koncie trzy statuetki Orła, Nagrodę Krytyków Filmowych Los Angeles, trzykrotnie była też nagradzana na festiwalu w Gdyni, w tym za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą. Prywatnie żona operatora Marcina Figurskiego oraz mama 20-letniej Marianny.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Agata Kulesza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy