Reklama

Agata Kulesza: Kamera ma nieżyczliwe oko

Ma dystans do swojego wyglądu, kariery i nagród. Gra w filmach i serialach od 25 lat, ale propozycje ciekawych ról posypały się, gdy była tuż przed czterdziestką. Teraz możemy ją oglądać w serialu "Ultraviolet" i dramacie "Pewnego razu w listopadzie" .

Ma dystans do swojego wyglądu, kariery i nagród. Gra w filmach i serialach od 25 lat, ale propozycje ciekawych ról posypały się, gdy była tuż przed czterdziestką. Teraz możemy ją oglądać w serialu "Ultraviolet" i dramacie "Pewnego razu w listopadzie" .
Mam dużą świadomość siebie, swojego zawodu i zagrożeń, jakie się z nim wiążą - przekonuje Agata Kulesza /VIP PHOTO /East News

W serialu "Ultraviolet" gra pani Annę. Podoba się pani ta rola?

Agata Kulesza: - Gram matkę głównej bohaterki - Oli. Sporo między nami nieporozumień, inaczej patrzymy na świat, ludzi, wydarzenia z przeszłości. Moja rola jest właściwie użytkowa - ma dopowiedzieć, co działo się z Olą wcześniej, wytłumaczyć, dlaczego ta dziewczyna jest właśnie taka. Zdecydowałam się wziąć udział w tym serialu ze względu na reżyserów, z którymi świetnie mi się współpracuje - Jankiem Komasą i Sławkiem Fabickim. Poza tym chciałam bliżej poznać młodych, zdolnych aktorów, którzy tu grają: Martę Nieradkiewicz i Sebastiana Fabijańskiego.

Reklama

"Ultraviolet" opowiada o tym, jak nowe technologie, które są obecne na co dzień w naszym życiu, pomagają rozwiązywać zagadki kryminalne.

- Dlatego taka ciekawa jest forma serialu. Twórcy musieli w jakiś sposób pokazać, jak komunikujemy się w przestrzeni wirtualnej, jak spotykamy się za pomocą portali społecznościowych i rozmawiamy ze sobą, korzystając z czatów i SMS-ów, jak ludzie zaczynają się "znać", nigdy się nie spotkawszy. Bardzo fajnie rozwiązano to na ekranie.

Serial, kilka filmów, przygotowania do premiery teatralnej - ostatnie miesiące spędziła pani bardzo pracowicie. A mówiła pani w jednym z wywiadów, że dla kobiet koło czterdziestki raczej nie ma wielu ciekawych ról.

- Tak powiedziałam? To dziwne, bo od kiedy skończyłam 38 lat, zaczęłam naprawdę dużo grać, więc nie mogę narzekać.

Chodzi pani na castingi czy telefon dzwoni bez przerwy i przebiera pani w propozycjach?

- Na tym etapie mojej pracy casting bywa potrzebny, żeby sprawdzić, jak wyglądam z partnerem w obrazku, jakie są nasze interakcje. Na szczęście teraz już zwykle dostaję propozycje. A jeśli muszę iść na casting, to staram się nie denerwować. Wychodzę z założenia, że jeśli rola jest mi pisana, to ją zagram. Nie marzę o konkretnych rolach, o typie postaci, w którą chciałabym się wcielić. Najciekawsze w mojej pracy jest to, że dostaję obrys postaci i muszę się w nią wpasować, upchnąć - jak w kostium.

A kiedy gasną reflektory na planie, potrafi pani z niej wyjść?

- Tak, mam dużą świadomość siebie, swojego zawodu i zagrożeń, jakie się z nim wiążą. Nie przynoszę pracy do domu (śmiech).

Anna Serafin, którą gra pani w serialu "Ultraviolet", to kobieta naznaczona stratą, próbująca sobie poradzić z przeszłością. Wiele bohaterek, które pani zagrała - na przykład Wanda z "Idy" albo tytułowa "Róża" - ma podobne doświadczenia. Takie role panią najbardziej interesują?

- Rzeczywiście, często gram silne ofiary - tak je nazywam. Dzieje im się krzywda, ale walczą, nie poddają się. Są pod presją, życie stawia je w trudnej sytuacji i muszą się skonfrontować ze światem, a zwykle w efekcie także z samymi sobą. Takie role są ciekawe, dają więcej możliwości niż wcielenie się w kobietę idealną bez problemów, jednak także po prostu jestem często w takich obsadzana.

Dlaczego?

- Reżyserzy i kamera widzą we mnie głównie smutek, chociaż prywatnie wcale nie jestem smutasem. Mam w sobie sporo melancholii, ale też umiem wykrzesać z siebie sporo humoru i energii. Ale na ekranie widać, że jestem chodzącym problemem (śmiech).

W "Niewinnych" charakteryzatorzy "doprawili" pani zmarszczki...

- Raczej podkreślili te, które mam, ale to dla mnie nie problem. Widzę, jak wyglądam, kiedy mam gorszy dzień i rano przeglądam się w lustrze. Czasem ludzie, widząc mnie na żywo, mówią: ojej, pani jest młodsza niż w filmach, mniej zmęczona. No cóż, w moim przypadku to prawda, że kamera ma nieżyczliwe oko - powiększa, pogrubia, dodaje lat. Jeśli jeszcze niewystarczająco mnie oszpeci, to zawsze mogę nosić imitujący tuszę kostium, jak w filmie "Jestem mordercą" (śmiech). Zresztą śmiem twierdzić, że dostaję tak zwane poważne role po części z powodu wyglądu, może także dlatego, że mam odwagę się w nich odsłonić. Oczywiście są filmowe baśnie, w których aktorka musi wyglądać olśniewająco. Ja się jednak poruszam w innych rejonach, traktuję swoje ciało jako formę wyrazu. Z reguły mam techniczne włosy...

Przepraszam, jakie?

- Techniczne. Raz je zapuszczam, raz obcinam - ale zawsze wiąże się to z moją pracą. Włosy mówią więc, nad czym aktualnie pracuję.

I co mówią teraz?

- Są długie, bo musiałam je zwijać i spinać do roli w "Zimnej wojnie". Włosy zapuściłam już wcześniej, kiedy w "Pewnego razu w listopadzie" grałam zaniedbaną bezdomną. Długie były mi też potrzebne na planie filmu "Zabawa, zabawa". Jeśli uda się jeden z moich projektów, to za kilka miesięcy chciałabym mieć jeszcze dłuższe.

Byłaby pani gotowa całkiem je zgolić?

- Tak, to żaden problem.

Po Oscarze dla "Idy" trafiają do pani także propozycje z Hollywood?

- Tak, ale to nie jest mój świat, m.in. dlatego, że nie mówię wystarczająco swobodnie po angielsku. Dziś młodzi aktorzy mówią biegle w obcych językach i pracują jedynie nad akcentem. Dla mnie udział w anglojęzycznej produkcji byłby zbyt dużym stresem, a staram się już ich sobie oszczędzać.

W "Niewinnych" mówiła pani po francusku...

- Tyle że grałam Polkę mówiącą po francusku. Dostałam lektora, nauczyłam się swoich kwestii fonetycznie, a ekipa tylko sprawdzała, czy Francuzi na planie wszystko rozumieją.

Kogo pani gra w "Zimnej wojnie", nowym filmie Pawła Pawlikowskiego?

- Instruktorkę tańca ludowego. Dzięki tej roli dużo miałam do czynienia z Zespołem Pieśni i Tańca Mazowsze. Ja udawałam, że umiem tańczyć lepiej niż oni, a Mazowsze udawało, że nie umie.

Potrafi więc pani wywijać hołubce?

- O, jeszcze jak (śmiech)!

Nauczyła się pani tego teraz czy podczas "Tańca z gwiazdami"?

- Dopiero teraz. Ale uważam, że decyzja o udziale w "Tańcu..." była jedną z moich najlepszych w życiu. Wspaniale spędziłam ten czas, dużo się nauczyłam i mam jednego przyjaciela więcej, czyli Stefano Terrazzino. Spotykamy się od czasu do czasu, także po to, żeby potańczyć.

Dziś też oddałaby pani nagrodę główną - samochód Porsche - na cele charytatywne?

- Bez wahania, ale naprawdę nie ma co robić z tego wielkiego halo. W świecie, w którym media zasypują nas złymi informacjami, po prostu potrzebne są ludzkie odruchy i troska o innych. Wierzę, że energia - dobra albo zła - wracają do człowieka.

To co do pani teraz wraca?

- Bardzo dużo dobrej energii i ciekawe propozycje pracy.

Rzeczywiście, kręci pani kilka produkcji rocznie. A na przykład zdobywca trzech Oscarów Daniel Day-Lewis występuje w jednym filmie na kilka lat...

- (śmiech) Oczywiście, że wolałabym tak jak on. Pracuję, żeby żyć, a nie odwrotnie. Chociaż aktorstwo stanowi o pełni mojego życia, znakomicie zagospodarowałabym czas wolny, gdybym tylko miała go więcej.

Rozmawiała Anna Bugajska.

To i Owo
Dowiedz się więcej na temat: Agata Kulesza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy