Adèle Haenel nie tylko o filmie "Portret kobiety w ogniu": Nie mogłabym żyć bez miłości
Pierwsze kroki w filmie stawiała, gdy miała kilkanaście lat. Grywała podlotki, lolity, nastolatki u progu dojrzewania. Dziś trzydziestoletnia Adèle Haenel jest jedną z najciekawszych europejskich aktorek średniego pokolenia. W reżyserowanym przez jej dziewczynę Cèline Sciammę filmie "Portret kobiety w ogniu" zagrała Héloïse, emancypującą się w XVIII-wiecznej Francji bohaterkę, wydawaną wbrew woli za mąż.
Anna Serdiukow: Scenariusz filmu "Portret kobiety w ogniu" powstał specjalnie z myślą o tobie.
Adèle Haenel: - Nieskromnie, ale uczciwie muszę przyznać - to prawda! [śmiech]
Jaka jest geneza tej historii?
- Znamy się z Cèline od 2007 roku. Miałam 18 lat, gdy ją poznałam. Rok później zagrałam w jej filmie "Lilie wodne", po drodze była jeszcze krótkometrażówka "Pauline" w 2010 roku. I w zasadzie od tego czasu nieprzerwanie myślałyśmy o tym, by zrobić coś większego razem - czyli bardziej rozbudowany, pełnometrażowy projekt. Obie pracowałyśmy niezależnie nad innymi filmami - ja grałam, Cèline reżyserowała i pisała scenariusze, nie tylko dla siebie, także na zlecenie. Pomysł na "Portret kobiety w ogniu" realnego kształtu nabrał około 2012 roku. Wiedziałyśmy już co to będzie za historia - o czym, z jaką intrygą, z jakimi bohaterkami.
Wszystko działo się dość... niespiesznie.
- Musiałam czekać spokojnie na moment, w którym Cèline będzie gotowa. Ona jest perfekcjonistką, długo pracuje nas swoimi filmami. W tym przypadku nie tylko strona scenariuszowa była ważna - doprecyzowywana przez prawie pięć lat - na bardzo wczesnym etapie Cèline zaczęła prace nad wizualną stroną filmu.
Do współpracy zaprosiła wspaniałą Claire Mathon.
- Jeśli znasz jej nazwisko, to wszystko jest jasne. Claire realizowała zdjęcia do takich współczesnych produkcji jak "Moja miłość" Maïwenn, "Nieznajomy nad jeziorem" i "W pionie" Alaina Guiraudie. Jej podejście jest bardzo autorskie, a przy tym jej zdjęcia zawsze w stu procentach korespondują z ekranową historią.
I chyba też z wewnętrznymi światami bohaterów!
- To prawda! Akcja "Portretu kobiety w ogniu" rozgrywa się w 1760 roku w Bretanii. Dla nas istotne i pomocne okazało się klasyczne malarstwo francuskie, ale nie tylko. Przeglądałyśmy dzieła takich twórców jak Elisabeth Vigée Le Brun, Jean_Honoré Fragonard, Nicolas De Largilliere czy Caspar David Friedrich.
Poszukiwania i inspiracje dla filmowych prac były dość szerokie.
- Cèline jest wszechstronnie wykształcona, zna się na malarstwie i filozofii od "grand siècle" po współczesność. Mnie z kolei to interesuje już mniej. Ważne z mojego punktu widzenia, było to jak na przykład moja bohaterka powinna siadać do pozowania? Zwykle pozowanie trwało po kilka godzin, więc to musiała być wygodna pozycja, z drugiej strony był sztywny kodeks: wiadomo, co wolno było robić, a co uznawano za nieprzyzwoite. Z kolei Claire interesowały najbardziej: kompozycja, światło, gama kolorystyczna. Każda z nas z tych swoistych "lekcji malarstwa" wyniosła coś innego dla siebie.
Grana przez ciebie Héloïse wychodzi właśnie z klasztoru. Umieściła ją tam jej matka kilka lat wcześniej, jednak z góry określoną przyszłość zmienił bieg rodzinnych wypadków. Starsza siostra Héloïse, która miała poślubić dobrze sytuowanego kawalera z Mediolonu, targnęła się na życie. Teraz Héloïse ma zostać wydana za mąż za tego mężczyznę.
- Héloïse stoi przed wielką niewiadomą. Życie klasztorne, choć przewidywalne i wypełnione rutyną, niosło za sobą obietnicę spokoju i darmowej edukacji. Możemy się tego tylko domyślać, ale świetnie wykształcona Héloïse, swoją wiedzę czerpała głównie z przyklasztornej biblioteki - w filmie jest to jedynie zaznaczone, ale w sposób bardzo wiarygodny. Ten koncept podobał mi się od samego początku: Héloïse nie jest zastraszoną, zalęknioną, niepewną swojej wartości dziewczyną. Mimo że przebywała w zamkniętym klasztorze, ma wiedzę na temat świata i ludzi, jest świadoma swoich tęsknot, lęków i marzeń, do tego nie ma złudzeń odnośnie położenia w jakim się znalazła. To inteligentna osoba, która z ulgą przyjęła z góry zaprojektowany dla niej los - klasztorna egzystencja chroniła ją między innymi przed aranżowanymi małżeństwami. Też wolałabym czytać książki całymi dniami, nawet przebywając w klasztorze, niż wyjść za mąż wbrew sobie. Bez miłości.
Jest jednak coś bezdusznego i okrutnego w tak wyrachowanym planowaniu przyszłości dla dzieci.
- W XVIII wieku to była norma. Cèline starała wiarygodnie nakreślić koloryt obyczajowy tamtych czasów. I tak na przykład mamy scenę aborcji - to, że tego typu motywy nie są tematem przewodnim w malarstwie czy w literaturze, nie znaczy że ówczesne kobiety nie usuwały ciąż. Robiły to. Tylko trzeba było znaleźć źródła, które to dokumentowały. I akurat Cèline do nich dotarła - ryciny, zapiski, receptury z pogranicza alchemii na wywołanie miesiączki, wciąż przekazywane sobie na głębokiej prowincji... Byłabyś zdziwiona ile medycyna współczesna czerpie z tego.
- I czasami mam poczucie - ale mówię to głównie w odniesieniu do współczesnych kobiet - że ich sytuacja niewiele się zmieniła. Wciąż próbuje się ingerować w życie prywatne kobiet, w ich wybory, wolność, preferencje. Kobietom częściej narzuca się co powinny myśleć, jak działać, w jaki sposób się zachowywać. Zmieniła się skala opresji, ale mechanizmy pozostały te same. Kobiecie wciąż więcej nie przystoi - łatwiej jest zwrócić uwagę kobiecie niż mężczyźnie.
Czujesz takie podejście w świecie filmu?
- Nie tylko tutaj, ale oczywiście że tak. Tolerancja na wielu poziomach jest czysto życzeniowym tworem. Kobiety we Francji zdają się być bardziej wyzwolone niż w innych krajach Europy, ale pamiętajmy, że ofiarami rewolucji często padają jej dzieci. Czasami musimy być bardziej męskie niż mężczyźni, by wzbudzić posłuch i zapracować na szacunek. Ostatnio na przykład złapałam się na tym, że lubię na wieczorne gale zakładać garnitur. Przestałam się malować.
Dlaczego?
- Czuję się pewniej i bezpieczniej. Nie wystrojona nie jestem warta oceny, a może raczej moje starania nie są warte ewaluacji. [śmiech] Ile razy słyszę komentarz: "Ta dziewczyna nie umie chodzić w szpilkach"! Nigdy nie słyszałam, by ktoś powiedział, że mężczyzna ma źle dobrany krawat, albo nieodpowiednią długość nogawek u spodni czy niewłaściwe skarpety. Ale to drobiazgi. Tak naprawdę martwi mnie fakt, iż Francja staje się homofobicznym i dość rasistowskim krajem. Zresztą natężenie pewnych paranoi rośnie w całej Europie.
Wyobrażasz sobie życie w XVIII-wiecznej Bretanii?
- Nie, ale wyobrażam sobie egzystencję w pewnej izolacji. Życie klasztorne może być - i mogło wydawać się wówczas - pociągające. Wolne od spojrzeń i oczekiwań innych.
W waszym filmie, przyszły mąż chce zobaczyć przed zaślubinami jak wygląda Héloïse. Dlatego jej matka próbuje już po raz drugi doprowadzić do sytuacji, by ktoś namalował portret jej córki. Zatrudnia Marianne - w tej roli Noémie Merlant - która w sekrecie tworzy obraz.
- Oczywiście sekret dość szybko przestaje być tajemnicą. Dziewczyny zakochują się w sobie. Spojrzenia Marianne to już nie tylko zawodowa ciekawość, ale przede wszystkim miłość.
- Z początku malarka chłonie gesty i zachowanie Héloïse potajemnie. Zgodnie z układem, jaki zawarła z matką Héloïse, udaje osobę do towarzystwa, kogoś, kto ma tylko spędzać czas z dziewczyną: rozmawiać i przepracować śmierć siostry, przygotować ją do zamążpójścia. Szkice robi wieczorami albo nocą. Rozmawiałam z prawdziwymi portrecistami - bardzo trudno jest stworzyć czyjś obraz z pamięci. Nie sposób zrobić tego dobrze i precyzyjnie, mając do dyspozycji zaledwie kilka spotkań. Człowiek z całym swoim sposobem bycia i gamą zachowań powinien zapisywać się w naszej pamięci przez dłuższy czas. Dopiero później można usiąść do malowania - najlepiej mając przed oczyma osobę, której portret zlecono do wykonania. Potrzebna jest tu wiedza z zakresu sztuki, ale i psychologii. Tylko wtedy taka praca może być wiarygodna.
Dlaczego Héloïse nie chciała pozować wcześniej?
- Była w niej niezgoda dla wielu spraw - śmierci siostry, dystansu i chłodu matki, braku wolności czy wreszcie zaaranżowanego małżeństwa. Nie chciała pozować, bo był w niej bunt. I niespełnienie. Uczucie do Marianne przyniosło ukojenie. Łatwiej pogodzić się z losem, wiedząc i poznając tak abstrakcyjne - ale i fundamentalne uczucie - jakim jest miłość. Miłość, czyli...
Czyli...
- Chyba jedna z ostatnich ziemskich aktywności, której człowiek nie może przeżyć na przykład wirtualnie. Mogłabym zrezygnować ze wszystkiego - z jedzenia, z picia, z podróży, ale nie mogłabym żyć bez poczucia i świadomości, że kocham i jestem kochana.
Tytuł można interpretować dosłownie i metaforycznie.
- To prawda. Héloïse płonie - w pewnym momencie jej suknia zajmuje się ogniem.
To były prawdziwe płomienie?
- Tak, na szczęście ekipa techniczna dbała o to, by nic mi się nie stało. Zapalił się jedynie rąbek mojej sukni, a ja poczułam ogromne ciepło na całym ciele. Nie mogłam zrobić kroku. Stałam jak zahipnotyzowana, czułam się częścią tej gry świateł i gorąca.
- Inne znaczenie dla tego tytułu jest takie, że powstający obraz to kronika zmian, jakie zachodzą w życiu Héloïse. To hołd dla procesów, które determinują jej egzystencję - widać tu zarówno opresję, jak i emancypację: obyczajową, seksualną i emocjonalną. Ostatecznie chodzi też po prostu o ogień uczuć - Héloïse i Marianne połączyła wielka namiętność. Żar pierwszych wielkich emocji przeniósł się na płótno. Być może dlatego portret jest tak udany, zawiera bowiem sposób patrzenia i czucia artysty, nie tylko jego sprawność warsztatową i kunszt.
Utożsamiasz się z Héloïse?
- Nauczyła mnie kilku rzeczy - przede wszystkim przyjmowania zrządzeń losu jak darów. Już wiem, że nie ma takiej sytuacji, w której nie byłabym w stanie zachować i obronić własnej integralności i autonomii. Niezależność, czy może raczej swoboda wewnętrzna, innymi słowy spokój i dystans wobec rzeczy, na które nie mamy wpływu, są najważniejsze. Można i trzeba pracować głównie nad sobą.
Rozmawiała Anna Serdiukow