Zofia Czerwińska: Dlaczego chciała rzucić się pod pociąg?
"Dziwię się tej mojej popularności. Ja sama w życiu bym nie poszła na spotkanie ze sobą" - śmiała się Zofia Czerwińska. Znaliśmy ją jako kobietę, która zawsze żartuje. Ale kiedyś wyznała, że to maska, by nie dać się rozpaczy.
Żartowała ze wszystkiego. Z własnej urody, talentu, pracy, mężczyzn, miłości. Więc o ewentualnym pochówku, choć na tamten świat wybierała się niechętnie, też mówiła z właściwym sobie poczuciem humoru.
"Pamiętaj, Mariuszek, urna ma być różowa!" - napominała najlepszego przyjaciela, gdy czasem zdarzało im się rozmawiać o sprawach ostatecznych.
Ich poznanie to materiał na reportaż lub film. Zaczęło się od tego, że Mariusz Szczygieł wynajął mieszkanie na warszawskiej Sadybie. Wcześniej mieszkała tam Zofia Czerwińska. Dom wybudował jej wujek, ale w nim nie zamieszkał. Gdy p. Mariusz dowiedział się o tym, zadzwonił do aktorki. "A wisi tam jeszcze w pokoju lustro między oknami?" - spytała ona. "Wisi".
Od słowa do słowa okazało się, że p. Mariusz śpi na jej tapczanie. Spotkali się, potem dzwonili do siebie, najchętniej o 3 nad ranem. Chodzili do teatru. Przyjaźń przetrwała 26 lat, i to Mariusza Szczygła p. Zofia uczyniła wykonawcą ostatniej woli.
Ale wróćmy do czasów, gdy mała Zosia dopiero zaczyna rozglądać się po świecie. I uprzedźmy pytanie: Tak, od początku miała charakter, by nie powiedzieć - charakterek!
Urodziła się 19 marca 1933 r. w Poznaniu. Ojciec po studiach medycznych w Zurychu był lekarzem zespołu operowego i baletu. Posiadał specjalizacje: chirurgii, ortopedii, pediatrii oraz medycyny morskiej i tropikalnej. Miłośnik samochodów (odziedziczyła po nim miłość do wiatru we włosach) był sekretarzem automobilklubu. Córkę też widział w lekarskim kitlu, ale tu Zośka, choć uwielbiała ojca, zrobiła ukłon w stronę kobiet w rodzinie. Siostra jej babci była słynną rosyjską śpiewaczką. Trzy siostry mamy - baletnicami, występowały w światowej sławy zespole Feliksa Parnella.
Było jasne, że wychowanej w artystycznej atmosferze dziewczynie pisana jest scena. Tym bardziej, że zamęczała wszystkie dzieci, by bawiły się z nią w teatr. Siebie zawsze obsadzała w roli głównej. "I to już się potem nigdy nie powtórzyło" - śmiała się po latach.
Miała 14 lat, gdy po wojnie rodzina znalazła się w Gdańsku-Oliwie. "Po wyzwoleniu tatuś został oddelegowany na wybrzeże, aby zorganizować Instytut Medycyny Morskiej i Tropikalnej, do dziś zresztą istniejący w Gdyni. Poza tym był lekarzem portowym Gdańska i Gdyni i pływał na Batorym. Zamieszkaliśmy w Gdańsku-Oliwie na Droszyńskiego 3, w pięknej, poniemieckiej 9-pokojowej willi z ogrodem. W ogrodzie rosły floksy, białe, różowe i fioletowe. Mieszkaliśmy tam do 1953 roku" - opowiadała w "Dzienniku Bałtyckim".
Potem mieszkali na Bema w Gdyni. Mieszkanie było małe, ponure, ale cóż, przenieść się musieli. "Bo na naszą willę miał wielką chrapkę jakiś partyjny adwokat" - mówiła bez ogródek aktorka.
Szczęśliwe mimo to dzieciństwo zakłócały jedynie problemy z matematyką. "Do końca szkoły nie rozwiązałam samodzielnie nawet równania drugiego stopnia, a maturę zdałam dzięki kolegom, którym pisałam wypracowania z polskiego. Mówiono, że jestem matematyczny kretyn, dziś nazywa się to dyskalkulia, czyli niemożność połączenia faktów matematycznych" - śmiała się. Ale okres gdański, "durny i chmurny", wspominała z czułością.
Była duszą towarzystwa, prowodyrem, sprowadzała na złą drogę i wyprowadzała na wagary kolegów z V Liceum w Gdańsku-Oliwie przy ul. Polanki. Czuła się w tej roli cudownie. Raz tylko gorzej, gdy usłyszała od ojca, a raczej tatusia, bo tak o nim mówiła: "Zawiodłem się na tobie, córeczko". Cóż, ojciec oczekiwał, że będzie damą, a nie przywódczynią łobuziaków. Ale w niczym jej to nie zaszkodziło.
Pierwszym teatrem, do którego trafiła po krakowskiej PWST, był teatr Polski w Bielsku-Białej. "Kiedy angażowałam się do teatru, stałam wśród przystojnych kolegów z roku. 'Z panów jestem bardzo zadowolony - stwierdził dyr. Andrzej Uramowicz. - A pani to... charakterystyczna'".
Potem trzy sezony grała w teatrze Wybrzeże w Gdańsku. "Na koniec sezonu organizowaliśmy uroczystość pod hasłem 'Zakończenie roku szkolnego'. Wymyślił to stary kawalarz Zdzisiek Maklakiewicz. Rozdawał nam jedyne w swoim rodzaju cenzurki. Nie mogę mojego 'świadectwa' pokazać, bo dyscypliny są niecenzuralne, powiem tylko, że miałam 'bardzo dobry' z ćwiczenia przy drążku" - śmiała się.
Gdy trafiła do teatru Syrena, Czesław Majewski komenderował: "Wszyscy próbują piosenkę finałową. Z wyjątkiem Zosi, która kłapie". Zabronił jej śpiewać, ale nie mówić.
Przez 40 lat z okładem mówiła więc monologi. Żartowała, że naród zafundował jej operację plastyczną. "Miałam straszny kompleks nosa. I jako aktorkę zapisali mnie na zabieg z zalecenia lekarskiego, za państwowe pieniądze!". Kpiła ze swojego wieku. "Był potrzebny skrócony akt urodzenia. Dostarczyłam. Skrócony o parę lat". Dzielnie znosiła fakt, że głównie grała epizody. Na planie "Piekła i nieba" kierownik produkcji zapytał reżysera Stanisława Różewicza, ile dni zdjęciowych z nią przewiduje. Ten zerknął i ocenił: "No, jeden".
Marzyła o tym, by stworzyć rodzinę, taką, jaką udało się jej rodzicom. Nie wyszło. Pierwszy raz wyszła za mąż jako 22-latka i choć wybranek zostawił dla niej żonę i malutkie dziecko, to zdradził ją w ich pierwszego Sylwestra. Gdy odkryła obcą panienkę we własnym łóżku, pobiegła na dworzec, by skończyć ze sobą niczym Anna Karenina. Tyle że poranny pociąg nie przyjechał, bo był 1 stycznia i ludzie nie szli do pracy. Gdy pojawił się kolejny, na peronie stało już trochę osób i Czerwińskiej było wstyd rzucać się na tory przy ludziach. I tak z nieśmiałości nie popełniła samobójstwa, za to rozwiodła się z mężem.
Kolejny ślub był z rozsądku. Gdy mąż wyjechał zarabiać na dom do Danii, zostawił ją pod opieką przyjaciela i wtedy górę wziął żar. Tym razem to ona zdradziła. "Po powrocie powiedział, że wszystko mi wybacza, bo to jego wina, że wepchnął mnie w łapy innego. Uniosłam się honorem i wybrałam kochanka. Szybciutko o mnie zapomniał i ożenił się z młodszą" - mówiła. Od tej pory z mężczyznami miewała - jak w filmach - epizody.
Skoro o filmach mowa - zagrała 300 ról. Śmiała się, że była aktorką trzech zdań: "Jak ktoś całe życie mieszkał w mieście, to się za Chiny do wiochy nie przyzwyczai" ("Alternatywy 4"), "Czy może herbatkę, panie inżynierze" ("Czterdziestolatek"), i "Prawe oczko misia Rysia" oraz "Lewe oczko misia Rysia" - to, oczywiście, "Miś".
Zmarła 13 marca, 6 dni przed 86. urodzinami. Zgodnie z jej wolą, została pochowana w rodzinnym grobowcu ze swoimi rodzicami na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Urna była różowa, a piosenkę Sinatry "My Way" zaśpiewał Jacek Stachursky. Zawsze lubiła chodzić własną drogą.
AP